Reklama

Jestem samotną matką z dwójką dzieci. Swoje w życiu przeszłam i wiem, jak to jest, gdy nie ma się na chleb. Jak to się stało, że zostałam sama? Historia stara jak świat i równie smutna. Zakochałam się – co chyba oczywiste – w nieodpowiednim mężczyźnie. Był szarmancki, dobry i czuły. Traktował mnie jak jedyną kobietę na świecie. Długo mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, choć według mojej wiedzy, stać nas było na kupno własnego. Ja nie pracowałam, bo zaraz po studiach urodziłam córkę, a niespełna dwa lata później – syna. Miałam więc dość obowiązków z prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi.

Najgorszy dzień w życiu

Mieszkanie było duże, dwupoziomowe. Mąż, jak wtedy sądziłam, był przedstawicielem handlowym i dyrektorem w dużej firmie produkującej części do samochodów. Zawsze zresztą tak opisywał wszystkie spotkania i wyjazdy, jak na przykład bardzo ważne delegacje, w które jeździł. Czasem nie było go kilka dni, ale potem zawsze przyjeżdżał z podarunkami i różnymi rzeczami dla mnie, dla dzieci lub do domu. No i nie brakowało nam pieniędzy, a on nigdy mi nie odmawiał.

Muszę przyznać, że zawsze dostawałam kasę w gotówce, ale jakoś nie przyszło mi do głowy to kwestionować, bo niby czemu. Raz o to zapytałam, to powiedział:

– No ale kochanie, czy tak nie jest wygodniej? Nie musisz chodzić po bankomatach, zastanawiać się, czy terminal działa, czy nie – no i w sumie przyznałam mu wtedy rację.

Nie, nie zdradził mnie i powiem szczerze – chyba bym wolała taką opcję niż to, co nas spotkało. Była ciepła, wiosenna noc. Wszyscy już spaliśmy, gdy obudził mnie i dzieci rumor, brzęk tłuczonego szkła, krzyki dzieci i harmider. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, gdy do mieszkania wpadło ileś zamaskowanych, osób wykrzykując słowa, których nawet nie pamiętam. Strach, który wtedy odczuwałam… nie umiem go nawet opisać. Wierzcie mi, że nikt nie chciałby tego doświadczyć.

Sama i bez pieniędzy

Okazało się, że koszmar mój i mojej rodziny dopiero się zaczął. Już na drugi dzień, na szczęście, byłam z nimi, bo policja zrozumiała, że ja nie mam pojęcia o niczym, ale straciliśmy wszystko. Całe mieszkanie i wszystko, co w nim było. Męża aresztowano tydzień później. Nie znam szczegółów i nie chcę. Nic mnie w życiu nie zaskoczyło tak, jak to. Prędzej bym się kochanki spodziewała i naprawdę wolałabym taki obrót sprawy.

Nie będę tutaj opisywać, co potem nas w związku z tym spotkało, bo nie o tym chcę opowiedzieć. Najistotniejsze jest to, że zostaliśmy bez niczego. Dosłownie. Wszystkie rzeczy kupione były za pieniądze pochodzące z przestępstwa, a ja nie miałam swoich… Wróciłam więc dziećmi do rodziców.

I tu miałam farta. Ulitował się nade mną brat mojego ojca. Miał jakieś dwupokojowe mieszkanie w kamienicy, które na mnie przepisał. Dzięki temu powoli zaczęłam stawać na nogi. Miałam gdzie mieszkać. Znalazłam pracę. Z pomocą rodziny i znajomych wyszłam jako tako na swoje. I tak już mieszkam tutaj kilka lat. Od tego czasu jestem jednak przewrażliwiona na wszystko, co wygląda podejrzanie.

Obecnie mieszkam w kamienicy, w której część mieszkań została wykupiona przez lokatorów, a część nadal należy do miasta. Towarzystwo jest więc mieszane. Moja fobia, bo chyba mogę śmiało powiedzieć, że się czegoś takiego nabawiłam, sprawia, że staram się ze wszystkimi w klatce mieć dobry kontakt. Można by się spodziewać, że będzie wręcz przeciwnie. Ja jednak uznałam, że im więcej wiem o ludziach, tym łatwiej będzie mi uniknąć problemów. Chociaż… męża też myślałam, że znam…

Było mi jej żal

Zaprzyjaźniłam się z sąsiadką z piętra pod nami, choć jest między nami spora różnica wieku. Wiem, że pracowała długo jako salowa, ale straciła pracę i od ponad roku nie mogła nic znaleźć. „Kuroniówka” się skończyła, a ona dalej nic nie miała.

– Wiesz, Gosia… mam już prawie pięćdziesiąt lat… nie za bardzo chcą zatrudniać takie osoby… – powiedziała mi kiedyś, gdy ją spotkałam, jak wracałam z zakupów. Usiadłyśmy na ławce pod blokiem i chwilę rozmawiałyśmy.

– Przestań. Przecież w takich dyskontach spożywczych na bank się uda albo chociaż na sprzątanie gdzieś…

– Aaaa, nie mam już zdrowia na ciężką, fizyczną pracę – narzekała.

– To może popatrz, co możesz porobić zdalnie. Jest teraz sporo możliwości – próbowałam coś jej podpowiedzieć.

– A bo ja wiem? Nie znam się na tym…

Miałam wrażenie, że w sumie to nawet nie chce szukać pracy, bo zamiast próbować znaleźć rozwiązanie, wszystko neguje.

Zaczęłam zauważać pewne zmiany

Wiedziałam, że całymi dniami siedzi w domu i wychodzi tylko z psem na spacery. Tymczasem nagle znikała na pół dnia. Nawet się ucieszyłam, że może znalazła pracę. Gdy więc w jakiś weekend ją zauważyłam, zaczepiłam i zapytałam.

Nie, nie mam nic – odpowiedziała. – Spaceruję tylko – powiedziała i szybko odeszła.

Popatrzyłam za nią zdziwiona jej reakcją i odpowiedzią. Czemu? Bo szła w szpilkach, które zdecydowanie do wypraw w krzaki do parku się nie nadają. To jednak nie był koniec. Kilka dni później wyglądałam przez okno, żeby zobaczyć, jaka jest pogoda i w co ubrać dzieci, gdy zobaczyłam, jak wychodzi. Szła ubrana w piękny żakiet, który już na oko wyglądał na firmowy. Zmieniła także fryzurę. Postanowiłam się nie poddawać, tylko jeszcze raz spróbować się czegoś dowiedzieć.

Po południu zawiozłam dzieci do dziadków z prośbą, żeby odstawili dzieciaki na drugi dzień, a sama „polowałam” na Agnieszkę. Zobaczyłam ją wieczorem, jak wraca. Zeszłam na dół, a ona akurat wychodziła znowu, ale z psem na spacer. Postanowiłam wykorzystać moment.

– O cześć, chętnie się z tobą przejdę – powiedziałam, a ona wzruszyła ramionami. Wyszłyśmy z klatki schodowej i chwilę szłyśmy przed siebie w milczeniu.

– Aga weź się, pochwal, co to za robotę złapałaś – powiedziałam żartobliwym tonem, puściłam do niej oczko i dla podkreślenia lekkości wyrazu, szturchnęłam ją łokciem w bok.

– Nic nie znalazłam, przecież ci mówiłam – odpowiedziała, ale nawet na mnie nie spojrzała.

– Aga, jesteśmy sąsiadkami. Przecież widzę, jak ci się outfit zmienił.

– Mam szczęście na polowaniach w lumpeksach.

– Nie no, weź… nie sądzisz, chyba że w to uwierzę…

Nie chciała nic powiedzieć

Nagle Agnieszka zatrzymała się gwałtownie, a w jej oczach, ku mojemu zaskoczeniu, widać było strach.

– Guzik mnie obchodzi, w co wierzysz. Odczep się ode mnie – powiedziała głośno i poszła w drugą stronę. Stanęłam jak wryta, a uczucie niepokoju spotęgowało się u mnie jeszcze bardziej. Wolno wróciłam do domu. Nie miało sensu kontynuowanie tego spaceru.

Dwa dni później zobaczyłam, że przed blokiem zaparkowało ciemne BMW. Wysiadła z niego Agnieszka. Zamknęła drzwi kluczykiem i poszła do siebie. Jakim cudem stać ją na takie auto, jeśli nie pracuje? Jakim cudem stać ją na jakiekolwiek auto?

Muszę powiedzieć, że uczucie paniki rośnie we mnie z każdym dniem. Niby nie mieszkam z sąsiadką, ale się znamy. Jeśli kroi jakieś lewe interesy, to wcześniej czy później to wypłynie. Pojawi się policja albo gorzej. Nikt, kto jej tyle płaci, nie pozostanie obojętny, jeśli coś pójdzie nie tak. Pewnie dlatego też tak zareagowała na moje pytania.

W co ona się wpakowała? Czy to może jakoś odbić się na mojej rodzinie? Żyję w niepewności i nie wiem, co robić. Nie stać mnie na przeprowadzkę.

Małgorzata, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama