„Bezrobotna sąsiadka kupiła sobie wypasioną furę. Nie chce nikomu zaglądać do kieszeni, ale na pewno coś tu śmierdzi”
„W sobotę Wiktoria podjechała pod blok nowiutką terenówką. Lakier lśni. Przy niej mój wysłużony Fiat Panda to relikt przeszłości”.

- listy do redakcji
Nasz blok to kameralny jednopiętrowy budynek z trzema klatkami. W każdej klatce jest po cztery mieszkania – dwa na dole i dwa u góry. Wprowadziłam się do niego w zeszłym roku. Po wielu latach wynajmowania kolejnych kawalerek i ciułania grosza do grosza, udało mi się wreszcie odłożyć większą sumę.
Kupiłam mieszkanie w małym miasteczku
Moje czterdzieści osiem metrów z kuchnią, salonem i sypialnią kosztowało trzysta tysięcy. Wiem, że mieszkańcom wielkim miast suma ta może wydawać się dość niska. Dla mnie to jednak jest prawdziwa fortuna. Właśnie z tego powodu zdecydowałam się na to miasteczko. Do pracy w mieście wojewódzkim mam stąd około czterdziestu kilometrów. Spokojnie mogę pokonywać tę drogę.
To głównie kwestia tych dojazdów i cena przesądziły, że zdecydowałam się właśnie na ten lokal. Tam, gdzie wynajmowałam mieszkania i gdzie pracuję, za taką kwotę mogłabym nabyć co najwyżej kawalerkę albo coś w starym wieżowcu do totalnego remontu. Tutaj ceny są jednak niższe, bo miasteczko jest senne. Wiele osób wyjechało, ponieważ większych szans na karierę raczej tutaj nie mają. Ot, szkoła podstawowa, liceum i technikum, miejski dom kultury, biblioteka, urząd gminy. Stanowiska od lat są obsadzone.
– Wie pani, kierownikiem domu kultury jest córka dyrektorki szkoły. W gminie też miejsca przechodzą z rodziców na dzieci. Główna księgowa z przejściem na emeryturę specjalnie czekała do czasu aż jej córka po historii skończy studia podyplomowe i zdobędzie odpowiednie kwalifikacje, żeby spełniać wymogi formalne – opowiedziała mi pani Zosia, starsza sąsiadka z parteru, która zna wszystkie lokalne plotki.
– No tak, rozumiem. W końcu każdy chce jakoś ustawić swoje dzieci. Po co mają walczyć o lepszą przyszłość gdzieś daleko, jak tutaj zostaje całkiem duży kawałek smacznego tortu do podzielenia – pokiwałam głową, a ona szybko podłapała moje słowa.
– O to, to, pani Kasiu. Widać, że pani zna życie – uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, a ja momentalnie pomyślałam, czy i mnie ta kobieta też obgaduje do innych.
Szybko poznałam nowych sąsiadów
Na pewno tak. Jest całkiem miła, ale jej jedyną rozrywką jest obserwowanie życia sąsiadów i czyhanie na wszelkie nieprawidłowości. Przeprowadzka do ich bloku samotnej kobiety po trzydziestce musiała być nie lada sensacją. W końcu tutaj wszyscy wszystkich od dawna znają. Taka jedna wielka rodzina – jak próbowała mnie przekonywać pani Marta, od której kupiłam to mieszkanie.
– Ja się tutaj wychowałam. To spokojne i bardzo przyjemne miejsce. Cisza, spokój, przed blokiem ten mały park, zawsze jest, gdzie iść na spacer. A i do marketu, apteki czy ośrodka zdrowia rzut beretem – zachwalała lokalizację. – Do tego na sąsiadów zawsze można liczyć.
– Tacy przyjaźni? – próbowałam dopytać z lekkim niedowierzaniem, bo przyzwyczaiłam się do anonimowości w wielkich miastach i w kolejnych wynajętych mieszkaniach, gdzie starzy lokatorzy nie zwracali uwagi na kolejnych najemców.
– O tak, na pewno się pani przekona po przeprowadzce. Tutaj zawsze jest na kogo liczyć i do kogo usta otworzyć – zapewniała mnie, chyba chcąc jak najszybciej sprzedać mieszkanie.
Dlaczego sama nie wróciła do domu rodzinnego? A kto ją tam wie. W końcu różnie ludziom życie się układa, a ja nie miałam najmniejszej ochoty dopytywać się obcej kobiety o jej decyzje i perypetie.
Na własnej skórze przekonałam się, że z tym otwieraniem ust rzeczywiście miała rację. Gdy tylko przyjechał pierwszy transport z moimi meblami, dostrzegłam sąsiadów ochoczo drepczących wokół bloku. Akurat w tym czasie wszyscy musieli wieszać pranie na sznurkach dyskretnie przypiętych z boku chodnika, wyprowadzać swoje pieski, maszerować na zakupy i plotkować na ławce pod rozłożystym orzechem, spod którego doskonale było widać drzwi wejściowe do klatki.
Każdy o każdym wszystko wiedział
Szybko poznałam mieszkańców. Mieszkanie pode mną na parterze zajmowała pani Zosia – siedemdziesięcioletnia wdowa po miejscowym nauczycielu historii i szkolna bibliotekarka. Tuż obok niej mieszkał pan Zenon z panią Krysią, czyli małżeństwo kolejnych emerytów, którzy żyli od jednego do drugiego przyjazdu córki z wnukami. Pozostałe dwie klatki również zamieszkiwali starsi mieszkańcy, którzy to miejsce znali jak własną kieszeń.
Trzypokojowe lokum obok mnie stało puste. Pani Zosia nie omieszkała mi opowiedzieć o jego dawnych lokatorach.
– Krysia prowadziła sklepik papierniczy. Tam można było kupić niemal wszystko. Takie mydło i powidło – nie wiedzieć, czemu szeptała, jakby ta informacja była jakąś wyjątkową tajemnicą. – Jerzy to nasza złota rączka. Był zatrudniony jako hydraulik w spółdzielni, ale potrafił i pomalować pokój, i drzwi naprawić, i z elektryką sobie radził. Mojemu Zenkowi nawet malucha reperował – na wspomnienie męża sąsiadka otarła niewidoczną łzę w kąciku oka.
Te moje rozmowy z panią Zosią stały się rytuałem. Codziennie rano i popołudniu byłam na nią skazana. Nie mam pojęcia, czy nadsłuchiwała kroków na schodach, czy siedziała w oknie, czy robiła jeszcze coś zupełnie innego. Ale zawsze, gdy tylko wychodziłam rano do pracy, a popołudniu z niej wracałam, sąsiadka już była na klatce i przekazywała mi kolejną sensację. Opowieści o dawnych czasach i perypetiach nieżyjących już lokatorów mieszała z plotkami o miejscowym listonoszu, pani Agnieszce z pobliskiego warzywniaka, swoich przygodach w aptece, na poczcie i w miejscowym ośrodku.
Czasami miałam wrażenie, że z tych wszystkich plotek przekazywanych mi przez nobliwą sąsiadkę mogłabym napisać operę mydlaną.
– Ech, gdyby tak sprzedać prawa do takiej książki do Hollywood i żyć niczym J.K. Rowling. Wiesz, że ona ponoć jest najbogatszą kobietą w Wielkiej Brytanii? Gdzieś czytałam, że zgromadziła większą kasę niż sama królowa Elżbieta II – razem z moją przyjaciółką Moniką, która właśnie odwiedziła mnie w moim nowym mieszkanku, zaśmiewałyśmy się do łez, pijąc przy okazji ulubione wino i bezkarnie objadając się pizzą z dużą ilością boczku i kiełbasy.
– Kaśka, jeszcze trochę, a ty też zaczniesz żyć życiem sąsiadów. Już się robisz trochę podobna do tych emerytów – koleżanka trąciła mnie w ramię i pokazała język. – No słowa daję, niedługo kupisz lornetkę i będziecie się dzielić pikantnymi ploteczkami z tą twoją panią Zosią.
– Pewnie, założyły osiedlowe kółko domorosłych detektywów. Dzięki nam żadnemu mieszkańcowi się nie upiecze przejście z psem bez kagańca. Staniemy się postrachem dzieciaków rzucających piłkę i depczących trawniki – podchwyciłam jej ton, czując, że język zaczyna mi się trochę plątać.
Stałam się taka, jak oni
Ale rzeczywiście, Monia miała trochę racji. Dobrze, że jeszcze jeździłam do pracy, bo przynajmniej wtedy opuszczałam ten specyficzny świat. Pracowałam w kameralnej firmie zajmującej się outsourcingiem usług IT, na stanowisku office managera.
I tak sobie żyłam spokojnie, jeżdżąc do biura, płacąc raty za moje mieszkanie do banku i rzadko, bo rzadko, ale czasami umawiając się z jakimiś znajomymi na mieście czy odwiedzając siostrę i jej dzieciaki. Sama na razie z nikim się nie spotykałam. Z poprzednim facetem rozstałam się po kilku latach związku i nie szukałam na siłę kolejnej miłości.
Na co dzień coraz bardziej wsiąkałam w atmosferę naszego bloku i osiedla. Gdy w biurze dali nam możliwość pracy trzy dni z domu, skusiłam się na tę propozycję.
– Oszczędzę na dojazdach i ciuchach. W ten sposób będę mogła nadpłacić raty kredytu, tak na wszelki wypadek – tłumaczyłam Monice.
– Oj Kasia, Kasia. To nie jest dobry pomysł. Mieszkasz sama, całkowicie zdziczejesz w tym mieszkaniu – koleżanka próbowała mnie przekonać, że codzienne obracanie się wśród ludzi jest lepsze, ale jej nie posłuchałam.
Jakoś w drugim tygodniu po tym, gdy zaczęłam pracę w domu, usłyszałam hałas na klatce. Odruchowo spojrzałam w wizjer i zobaczyłam ludzi z kartonami. Gdy popołudniu wychodziłam na zakupy, od razu dopadła mnie pani Zosia.
– Pani Kasiu, widziała pani swoją nową sąsiadkę? Taka wysoka blondynka z mocnym makijażem. Chyba jest w twoim wieku – kobieta mówiła mi niemal prosto do ucha, na swój sposób przechodząc z formy pani na ty. – Ale tak umalowana i w takiej spódnicy, no czegoś takiego, to jeszcze tutaj nie widzieliśmy – nowa chyba nie zrobiła dobrego wrażenia na mojej ulubionej emerytce.
Okazało się, że Wiktoria wynajęła mieszkanie od córki zmarłych sąsiadów. Szybko stała się, podobnie jak ja kiedyś, miejscową sensacją. Tyle, że do niej ci emeryci nie zapałali sympatią.
– Z czego ta dziewczyna w ogóle żyje? – pani Zosia wpakowała się na siłę do mojej kuchni i poprosiła na kawę. – Widziałam, że teraz wyszła na zakupy, to możemy spokojnie porozmawiać. Bez obaw, że podsłuchuje.
– A czemu niby ona miałaby nas podsłuchiwać? – zrobiłam wielkie oczy.
– Dziecko, no tutaj wszystko słychać – uśmiechnęła się jakoś dziwnie, a ja od razu przypomniałam sobie ostatnią wizytę Moniki i nasze plotki przy winie.
– Zapytałam ją, gdzie pracuje, ale stwierdziła, że dopiero czegoś szuka – zakończyła sąsiadka. – I o rodzinie nic nie chce powiedzieć. Dopytywałam o rodziców, ale ona nic.
Była na moim celowniku
Mijały kolejne dni, a ja zaczęłam baczniej przyglądać się Wiktorii. Rzeczywiście, nigdzie nie pracowała, a doskonale widziałam, że powodzi się jej całkiem nieźle. Na pierwszy rzut oka było widać, że jej ciuchy nie pochodzą z miejscowego bazarku, a na torebce dostrzegłam logo znanego domu mody. Takie coś kosztuje… kilka tysięcy złotych. Sprawdziłam w internecie.
Nowa sąsiadka we mnie też nie wzbudziła sympatii. Gdy się widzimy, mruknie dzień dobry, ale nic poza tym. Do tego blok przestał być cichym miejscem. Wciąż odwiedzają ją jacyś znajomi, śmiechy i muzykę słychać do późnych godzin.
W zeszłą sobotę Wiktoria podjechała pod blok nowiutką terenówką. Lakier aż lśni. Przy niej mój wysłużony fiat panda to jakiś relikt przeszłości i rzęch w jednym. Skąd ta kobieta ma pieniądze na taką wypasioną furę? Przecież sama twierdzi, że jest bezrobotna. Jak dla mnie coś tu śmierdzi. Monia dalej się śmieje i mówi, że stałam się gorsza od pani Zosi z parteru.
– A może ma bogatego tatusia, który sponsoruje zakupy córce? – powiedziała koleżanka.
– I nie kupił córeczce apartamentu gdzieś na strzeżonym osiedlu? Tylko kazał je wynająć w tej pipidówce? Czy nie wydaje ci się to dziwne?
– Może trochę, ale Kaśka to nie jest twoja sprawa. Chyba lepiej tego nie wiedzieć – kumpela w końcu głośno powiedziała, to o czym sama myślałam.
Chyba tak. Trzeba odpuścić i się nie interesować, żeby nie napytać sobie problemów. Tylko, jak wytłumaczyć to pani Zosi? Ona też nie powinna wściubiać nosa w sprawy sąsiadki.
Kasia, 32 lata
Czytaj także:
„Na walentynki liczyłam na modne słodkie perfumy, a dostałam tanią podróbkę z dyskontu. Sknerze szkoda na mnie kasy”
„Szukałam prezentu dla męża na walentynki, a znalazłam dowód zdrady. Zamiast kolacji przy świecach będzie ścisły post”
„Długi zazdrosnego męża sprawiały, że żyłam jak w pułapce. Nowy kochanek wyciągnął mnie z tego bagna jak dźwig”