Reklama

Moja córka, Agnieszka zawsze była ambitna. Pamiętam, jak opuszczała rodzinny dom, z walizkami i głową pełną marzeń. Zdobyła pracę w swojej branży, wynajęła mieszkanie, zaczęła dorosłe życie. Byłam z niej dumna, nawet jeśli tęsknota za nią bolała.

Reklama

Kilka lat później wróciła. Jej twarz nie miała tego blasku, co kiedyś. Powiedziała, że straciła pracę i potrzebuje czasu, by dojść do siebie. „Tylko na chwilę” – obiecała. Byłam szczęśliwa, że znowu jest w domu, choć mój mąż od razu ostrzegał: „Nie przyzwyczajaj jej do wygód”. Nie słuchałam. Chciałam wierzyć, że szybko stanie na nogi. Przecież była naszą córką, a rodzice zawsze pomagają swoim dzieciom, prawda?

Miała przyjechać na chwilę, ale…

Córka pojawiła się w progu z dwiema walizkami i zmęczonym wyrazem twarzy. Gdy ją zobaczyłam, łzy same napłynęły mi do oczu. Rzuciłam się, by ją przytulić, podczas gdy mąż, Tomasz, jak zawsze powściągliwy, podał jej tylko rękę.

Mamo, tato… Wróciłam – powiedziała z lekkim uśmiechem, choć w jej głosie było słychać zmęczenie. – Tylko na jakiś czas. Muszę dojść do siebie.

– Agusia, wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć – powiedziałam, pomagając jej wnieść walizki. – Przygotowałam twój pokój, jest dokładnie tak, jak go zostawiłaś.

– Dzięki, mamo – odpowiedziała, z ulgą opadając na kanapę.

Mąż nie był tak wylewny.

– Dobrze, że wróciłaś, ale pamiętaj, że musisz szybko działać. Im dłużej zwlekasz, tym trudniej się podnieść – rzucił swoim typowym tonem pragmatyka.

Córka westchnęła, ale odpowiedziała spokojnie:

– Tato, naprawdę. Daj mi chwilę oddechu, dobrze?

Przez pierwsze tygodnie atmosfera była spokojna. Agnieszka opowiadała o pracy, którą straciła, i o rozmowach rekrutacyjnych, na które się wybierała.

– Mamo, dzisiaj wysłałam pięć CV – pochwaliła się któregoś wieczoru przy herbacie. – Czekam na odpowiedzi.

– To świetnie! – ucieszyłam się. – Wierzę, że coś znajdziesz.

Tomasz tylko skinął głową, nie komentując. Widziałam, że próbuje nie wtrącać się zbyt ostro.

Jednak z czasem zaczęłam dostrzegać pewne rzeczy, które mnie niepokoiły. Córka wstawała coraz później, a dni mijały jej na oglądaniu seriali i przeglądaniu telefonu. Gdy pytałam o postępy w szukaniu pracy, zbywała mnie krótkimi odpowiedziami: „Czekam na odpowiedzi” albo „Na razie nic”.

Początkowo mąż milczał, ale widziałam, że w nim narasta frustracja. Ja z kolei próbowałam ją tłumaczyć. „Przecież jest jej ciężko” – myślałam. „Musi się z tego podnieść”.

Robiła się leniwa i bezczelna

Minęły kolejne tygodnie, a Agnieszka coraz bardziej zdawała się wpasowywać w domowy rytm. Już nie wspominała o rozmowach kwalifikacyjnych, za to z chęcią korzystała z wygód rodzinnego domu.

– Mamo, zrobiłam twoją ulubioną zupę – powiedziała jednego popołudnia, wracając z kuchni z miską parującego dania. – Możesz być ze mnie dumna!

Uśmiechnęłam się, choć w głębi duszy czułam, że coś jest nie tak. Mąż już nie wytrzymywał.

Pewnego dnia, gdy Agnieszka siedziała na kanapie z laptopem, przeglądając coś na ekranie, Tomasz wszedł do salonu.

– Aga, ile zamierzasz tu jeszcze zostać? – zapytał bez ogródek.

– Tato, przecież wiesz, że się staram – odparła, z lekkim westchnieniem.

– Wysyłasz jedno CV w tygodniu, a to nie są starania – odparł chłodno.

Córka spojrzała na niego ze złością.

– Myślisz, że to takie proste? – wybuchnęła. – Pracy w mojej branży prawie nie ma!

– To może zacznij szukać poza swoją branżą – odpowiedział twardo. – Masz 30 lat. Czas się wziąć za siebie.

– Może po prostu dajcie mi spokój! – rzuciła, podnosząc głos.

Próbowałam wkroczyć, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.

– Tomek, przestań. Ona potrzebuje czasu – powiedziałam, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Marysiu, przestań ją usprawiedliwiać – odparł. – Wiesz, że ona coraz bardziej przyzwyczaja się do wygód.

Agnieszka wstała gwałtownie i rzuciła:

Przestańcie mnie traktować jak dziecko, które nic nie potrafi! Jestem tuż obok!

Wyszła z salonu, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Mąż spojrzał na mnie z gniewnie.

– Widziałaś? Coraz bardziej się rozleniwia. I to my jej na to pozwalamy.

Nie miałam już argumentów, by usprawiedliwić żadne z nich.

Ciągle się kłóciliśmy

Kilka dni później atmosfera w domu była wręcz nie do zniesienia. Mąż próbował unikać Agnieszki, ale czułam, że w nim narasta gniew. Córka z kolei udawała, że wszystko jest w porządku, choć unikała rozmów o pracy.

Tomasz w końcu rzucił kolejne uwagi.

Nie możesz ciągle czekać, aż coś samo się wydarzy – rzucił do córki. – Może poszłabyś na jakąś rozmowę? Choćby do sklepu.

Córka spojrzała na niego z irytacją.

– Myślałam, że rodzina jest po to, żeby wspierać, a nie krytykować! Nie chcę pracować byle gdzie.

– Rodzina jest po to, żeby pomagać, ale nie wyręczać dorosłe dzieci i je utrzymywać – odpowiedział.

– Zacznijcie mnie traktować jak człowieka, zamiast oceniać mnie na każdym kroku! – rzuciła Agnieszka.

Zacznij działać, a nie wymagać, żebyśmy wszystko za ciebie robili! – krzyknął jej ojciec.

Próbowałam załagodzić sytuację, ale nic to nie dało. Żadne z nich nie słuchało. Agnieszka wstała od stołu, rzucając:

Może powinnam po prostu stąd zniknąć, skoro jestem dla was takim problemem!

Wyszła z domu, trzaskając drzwiami.

Nie chciałam, by do tego doszło

Po kłótni Agnieszka przez kilka dni niemal nie wychodziła z pokoju. Mąż unikał tematu, ale widziałam, że czuje się z tym wszystkim równie źle jak ja. Atmosfera w domu była napięta, choć każdy starał się udawać, że wszystko jest w porządku.

Pewnego wieczoru córka weszła do kuchni, gdzie siedzieliśmy z Tomaszem. Wyglądała inaczej – bardziej zdeterminowana. Spojrzała na nas i wzięła głęboki oddech.

– Znalazłam mieszkanie. Wyprowadzam się za dwa tygodnie – powiedziała spokojnie.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Mąż, choć na początku nie zareagował, w końcu skinął głową.

To dobra decyzja – powiedział, łamiąc ciszę.

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytałam ostrożnie.

– Tak, mamo – odpowiedziała, choć w jej głosie czułam nutę niepewności. – Muszę to zrobić.

– Nie musisz podejmować tej decyzji tylko dlatego, że ojciec cię naciska – dodałam, spoglądając na męża.

– Nie robię tego dla niego – odparła szybko. – Robię to dla siebie.

Tomasz odetchnął, jakby w końcu zszedł mu z pleców ogromny ciężar.

– Cieszę się, że to mówisz – powiedział. – To pierwszy krok do tego, żeby stanąć na własnych nogach.

Nie odpowiedziała. Przez chwilę patrzyła na niego, jakby próbowała zrozumieć, co dokładnie ma na myśli.

Przez kolejne dni zaczęła się powoli pakować. Jej pokój stopniowo pustoszał. Kiedy weszłam do niego, by zapytać, czy czegoś potrzebuje, spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem.

– Mamo, wiem, że było wam ciężko. Chciałam tylko powiedzieć… dziękuję za wszystko.

Przytuliłam ją mocno, walcząc z napływającymi łzami.

W dzień wyprowadzki Tomasz odprowadził ją do samochodu z jej rzeczami. Nie powiedział wiele, ale widać było, że jest z niej dumny.

– Trzymaj się, córeczko. Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – powiedział, ściskając jej dłoń.

– Wiem, tato. Dzięki – odpowiedziała, wsiadając do samochodu.

Gdy odjechała, spojrzałam na pustą ulicę. W głowie miałam połączenie ulgi i strachu. Czy sobie poradzi? Czy była gotowa na tę zmianę?

Było mi jej szkoda

Pierwsze tygodnie w nowym mieszkaniu były dla Agnieszki trudne. Dzwoniła do mnie niemal codziennie, opowiadając o drobnych problemach – cieknącym kranie, hałaśliwych sąsiadach, wysokich rachunkach. Nie mówiła jednak nic o pracy, co zaczynało mnie niepokoić.

– Wszystko w porządku? – zapytałam podczas jednej z rozmów.

– Tak, mamo. Po prostu jest ciężej, niż myślałam – odpowiedziała.

Wiedziałam, że próbuje być dzielna, ale w jej głosie czułam zniechęcenie. Mąż słuchał moich relacji z rozmów z Agnieszką i za każdym razem komentował krótko:

– Poradzi sobie. Musi się nauczyć, że dorosłość to nie tylko sukcesy, ale też porażki.

Miał rację, choć serce matki chciało ją oszczędzić przed tymi porażkami.

Kilka tygodni później zadzwoniła z innym tonem w głosie.

Mamo, dostałam pracę! – powiedziała z entuzjazmem, jakiego dawno u niej nie słyszałam.

– Naprawdę? – zapytałam, czując, jak w sercu rośnie mi ulga.

– Tak. To nie jest nic wielkiego – praca w biurze obsługi klienta, ale przynajmniej coś! – opowiadała z radością.

Gdy wieczorem przekazałam tę wiadomość Tomaszowi, tylko uśmiechnął się i powiedział:

– Wiedziałem, że w końcu coś znajdzie.

W kolejnych tygodniach Agnieszka zaczęła coraz rzadziej dzwonić. Wiedziałam, że to dobry znak – że zaczyna się skupiać na własnym życiu. Kiedy w końcu zapowiedziała swoją wizytę, czułam, jak napięcie opada.

Przyjechała w sobotnie popołudnie, trzymając w ręku ciasto z pobliskiej piekarni. Wyglądała inaczej – pewniejsza siebie, z lekkim uśmiechem na twarzy.

– Jak ci się żyje? – zapytałam, gdy siedzieliśmy przy stole.

– Dobrze, mamo. Na początku było ciężko, ale teraz czuję, że w końcu jestem na swoim miejscu – odpowiedziała.

– To dobrze – wtrącił mąż. – I co, nie żałujesz, że się wyprowadziłaś?

Agnieszka spojrzała na niego z uśmiechem.

– Nie. Wiem, że musiałam to zrobić.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu sama przerwała milczenie.

– Chciałam wam podziękować – powiedziała. – Na początku myślałam, że wasza decyzja była niesprawiedliwa. Ale teraz widzę, że musiałam wziąć życie w swoje ręce.

Tomasz spojrzał na nią i odpowiedział spokojnie:

Jesteśmy z ciebie dumni.

Wiedziałam, że Agnieszka wraca do nas – nie jako zagubiona dziewczyna, ale jako kobieta, która zaczęła odnajdywać własną drogę.

Maria, 53 lata

Reklama

Czytaj także:

„Rozpieszczaliśmy córkę od małego i to był błąd. Im była starsza, tym większe piekło nam fundowała”
„Jako dziecko zgrzeszyłam tak, że sąsiedzi do dziś krzywo na mnie patrzą. Nawet ksiądz był w ciężkim szoku”
„Córka jest jak magnes na nieudaczników. Sprowadza do domu kochasiów w potrzebie, bo podoba jej się zabawa w samarytankę”

Reklama
Reklama
Reklama