„Bawiliśmy się z mężem jak młodziki w każdy weekend. W końcu zrozumiałam, że to nie miłość trzyma nas przy sobie”
„Wciąż się całując i obściskując, wtoczyliśmy się do klatki, a potem do mieszkania. Reszta zapewne potoczyła się jak zwykle: gorączkowe zdejmowanie z siebie ubrań, przerywane co chwila wybuchami pijackiego chichotu, seks na kanapie albo w łóżku, a na koniec zapadnięcie w ciężki sen”.

– W ypijmy teraz za Martę i Janusza! – wznieśli toast nasi znajomi.
– I w ogóle za przyjaciół! – odpowiedział im mój mąż i wszyscy wychyliliśmy po kolejnymi kieliszku wódki.
Impreza odbywała się w naszym ulubionym pubie, tym samym, w którym poznaliśmy się dwanaście lat wcześniej. Od dziesięciu byliśmy małżeństwem i właśnie oblewaliśmy awans Janusza. Znajomi w większości byli ci sami, tylko kilku kolegów miało już nowe żony albo dziewczyny, a dwie koleżanki nie przyszły, bo musiały zostać z dziećmi.
Reszta jednak się nie zmieniła
Wciąż byliśmy grupą dobrych przyjaciół, bawiliśmy się najlepiej w całym lokalu, przerzucaliśmy żartami i wspomnieniami z dawnych lat. No i piliśmy.
– Naprawdę musicie iść? – Janusz zrobił zawiedzioną minę, kiedy kolejna para zaczęła zbierać się do wyjścia.
– No co, wy też? – ja usiłowałam zatrzymać przyjaciółkę i jej chłopaka.
W końcu jednak wszyscy się rozeszli, a my zostaliśmy z rachunkiem i problemem, czy wracać taksówką, czy pieszo. Do domu mieliśmy niecały kilometr, ale oboje sporo wypiliśmy i nie chciało nam się wlec ulicą.
W końcu nie bez trudu załadowaliśmy się do taksówki, gdzie Janusz z miejsca zaczął się do mnie dobierać. Nie pozostawałam mu dłużna i kiedy płaciliśmy za kurs, musiałam ręką przytrzymywać rozpiętą bluzkę.
Wciąż się całując i obściskując, wtoczyliśmy się do klatki, a potem do mieszkania. Reszta zapewne potoczyła się jak zwykle: gorączkowe zdejmowanie z siebie ubrań, przerywane co chwila wybuchami pijackiego chichotu, seks na kanapie albo w łóżku, a na koniec zapadnięcie w ciężki sen, z którego budziliśmy się zwykle z bólem głowy i okropną suchością w ustach.
Mówię „zapewne”, bo zwyczajnie tego nie pamiętam
Moje ostatnie wspomnienie to szarpanina z kluczem po drzwiami, ręka Janusza na moim pośladku i jego usta na moich.
– Chcesz jajecznicę? – tym razem Janusz obudził się pierwszy.
-–Yhy… – mruknęłam. – I coś słodkiego.
Dostałam więc śniadanie do łóżka. Mąż przyniósł mi ledwie ściętą jajecznicę, dwa batony, mocną kawę oraz trzy tabletki przeciwbólowe. Nawet nie musiał pytać. Wiedział, że połknę je pierwsze.
Kiedy ból głowy trochę zelżał, niechętnie powlokłam się do łazienki. Janusz czekał, aż skończę brać prysznic. Mimo że kilka godzin temu uprawialiśmy gorący seks bez najmniejszych zahamowań, nawet nie przyszło mu do głowy, żeby umyć zęby, kiedy ja stoję obok całkiem naga.
Niedziela upłynęła nam jak zwykle. Ja snułam się z miotłą i ścierką, on oglądał kolejne programy w telewizji. Koło szesnastej odgrzałam na patelni przedwczorajsze kotlety i zjedliśmy je w całkowitym milczeniu, gapiąc się tępo w telewizor.
Wieczorem, kiedy kac w końcu minął, spojrzałam tęsknie na butelkę wina. Janusz siedział przy komputerze ze słuchawkami na uszach, nie zwracając na mnie uwagi. Przez cały dzień zamieniliśmy może ze cztery pełne zdania i wszystkie dotyczyły tematów gastronomiczno-sanitarnych.
– Napijemy się? – stanęłam za mężem z butelką i dwoma kieliszkami. – Niedużo, bo jutro poniedziałek, tak tylko dla relaksu.
Gdyby istniała czarodziejska różdżka przemieniająca mojego znudzonego męża w romantycznego kochanka, z pewnością miałaby kształt kieliszka. I byłaby wypełniona alkoholem. W winie jednak nie było żadnej magii, a jedynie procenty, które zaczęły działać już po kilku minutach.
Rysy Janusza się wygładziły, jego ręce wyciągnęły w stronę moich bioder. Ja także poczułam znajome ciepło w klatce piersiowej i miękkość w nogach. Usiadłam mu na kolanach i zaczęliśmy się całować.
Ten seks pamiętam, bo nie wypiliśmy znowu aż tak wiele – ot, butelkę wina, a potem jeszcze po dwa kieliszki koniaku. Niby mieliśmy nie pić więcej niż jedną kolejkę, ale nagle zrobiło się tak miło….
Janusz zaczął mi opowiadać coś o nielegalnych wyścigach, które obserwuje w internecie, ja jemu o tym, że rozczulają mnie szczeniaczki. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a potem kochaliśmy jak kiedyś. Z entuzjazmem i prawdziwą spontanicznością.
Rano jednak słono zapłaciliśmy za miły wieczór
Oboje mieliśmy kaca, a do tego zaspaliśmy. Wypadłam z domu w pośpiechu, bez „Pa, kochanie” i pożegnalnego buziaka. To jednak nie było nic niezwykłego, czułość stała się ostatnio rzadkim gościem w naszym domu. Przynajmniej na trzeźwo.
– Kupiłeś kurczaka, jak prosiłam? – zapytałam kilka godzin później, kiedy Janusz wszedł do domu po pracy.
– Yhy – położył foliową torbę na stole.
Przygotowałam mięso w milczeniu, słuchając radia. On, jak zwykle, grał na komputerze. Przy kolacji standardowo zapytał mnie, co w pracy, a ja odpowiedziałam, że nic nowego. Na tym rozmowa się skończyła.
Tego wieczoru nie miałam ochoty pić, wciąż nie przeszły mi bowiem „efekty weekendu”. Położyłam się do łóżka z kolorową gazetą. Janusz oderwał się od monitora dopiero, kiedy zgasiłam światło. Nim się wykąpał, ja zdążyłam już zasnąć.
Tak było co dnia. O ile oczywiście nie otwieraliśmy butelki wina albo Janusz nie bawił się w barmana, mieszając dla nas kolorowe drinki. Najlepsze jednak były piątki i soboty, bo wtedy szliśmy na miasto.
– Ale impreza! Kaśka chyba zwariowała, żeby podrywać faceta młodszego o dychę – zachichotałam, uwieszając się na ramieniu Janusza, kiedy wychodziliśmy z klubu w sobotę bladym świtem.
– Co ty, ciągle niezła z niej laska! – Janusz cmoknął, a ja dałam mu żartobliwego kuksańca w bok.
On jednak miał już nieźle w czubie, więc moje popchnięcie spowodowało, że się zatoczył, wpadł na betonowy kosz na śmieci, a potem zaczął się przewracać, oczywiście ciągnąc mnie za sobą.
– Fikniesz! – jego niezdarność wydała mi się strasznie zabawnaą. – Uważaaaaj!
Oczywiście mój okrzyk był kompletnie bez sensu, bo Janusz już leciał w kierunku gleby. Padł po pijacku, nie robiąc sobie żadnej krzywdy, a ja na niego.
– Ała, moja dupa! – zawołał na całe gardło i znów wydało mi się to komicznie.
Zaczęłam śmiać się jak jakaś wariatka, a potem pocałowałam go, „żeby nie bolało”. Przyjął to z nieukrywanym entuzjazmem i po chwili przewrócił się całkiem na plecy, przyciągając mnie do siebie.
Było naprawdę super
Czułam się wolna, radosna i niesamowicie podniecona. On też. Przede wszystkim podniecony. Kiedy jest się pod wpływem, świat wygląda inaczej. My mieliśmy wrażenie, że ulice są o tej porze puste, a nawet gdyby ktoś nas widział, to…
– …Jesteśmy małżeństwem! – zaśmiał się Janusz. – Możemy legalnie uprawiać seks, gdzie chcemy! O to właśnie chodzi w małżeństwie, że nikt cię nie może przyłapać. Bo możesz to robić na legalu!
Jego tok rozumowania wydawał mi się logiczny, więc ochoczo zaczęłam rozpinać mu koszulę. Wprawdzie był środek zimy, ziemia lodowata, ale my nie czuliśmy chłodu. Nam było gorąco, jakbyśmy znajdowali się na plaży. Alkohol tak działa.
– Ej, do cholery, co to ma być?! – usłyszałam nagle nad sobą. – Co wy tu robicie?!
– Jesteśmy… małżeństwem… – wybełkotał Janusz, rozcierając sobie moją szminkę po twarzy i oboje wybuchliśmy śmiechem. – Panie władzo, nam wolno…
Ale strażnik miejski ani myślał słuchać tych tłumaczeń. On i jego koledzy z pewnym trudem podnieśli nas do pionu, któryś kazał mi zapiąć kurtkę, bo widać mi było piersi. Janusz nie mógł ustać o własnych siłach, więc przysiadł na brzegu brudnego kubła na śmieci. Potem przyjechała policja…
Tym razem na śniadanie nie było jajecznicy ani kawy
Izba wytrzeźwień nie serwuje takich specjałów, chociaż noc w niej kosztuje więcej niż w pięciogwiazdkowym hotelu.
Kiedy wreszcie alkomat pokazał, że mogę być przesłuchiwana, czułam się jak wyżęty ręcznik i pewnie tak też wyglądałam. Okropnie bolała mnie głowa, kapeć w ustach, miałam poobcierane kolana, rozmazany makijaż i potwornego kaca. Oraz zarzuty o uprawianie seksu w miejscu publicznym…
Trzeba przyznać – na trzeźwo świat wyglądał ohydnie. Kiedy wreszcie wyszliśmy po przesłuchaniu do domu, uderzyło mnie, że nigdzie nie ma zieleni (wczoraj myślałam, że już jest), za to wszędzie brudno
i szaro. Wyobraziłam sobie nas na jednym z tych lodowatych chodników, obok cuchnącego kosza na śmieci, kotłujących się jak para bezdomnych narkomanów w bramie…
Janusz szedł obok mnie sztywnym krokiem i dotarło do mnie, jak strasznie śmierdzi, jaki jest brudny, wymięty i żałosny. I jak żałosna byłam ja sama…
– Wiesz, że mamy problem? – odezwałam się, kiedy – już umyci i przebrani – usiedliśmy wieczorem do kolacji.
– Wiem, ta grzywna da nam po kieszeni… – wykrzywił się. – Nieźle się nawaliliśmy… Musimy częściej pić w domu, tu przynajmniej nie złamiemy prawa.
– Janusz – zmusiłam go, by na mnie spojrzał. – Nie mówię o grzywnie. Mówię o nas.
– O co ci chodzi? – spojrzał na mnie ze złością. – Owszem, zachowaliśmy się po kretyńsku, ale to się zdarza…
– Chodzi mi o to, że musimy pić na umór, żeby się do siebie zbliżyć – powiedziałam, czując, jak coś mnie dławi w gardle. – Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz kochaliśmy się na trzeźwo… – dodałam.
– O co ci chodzi? – powtórzył głośniej, cedząc słowa. – Oskarżasz mnie o coś? Że cię upijam, żeby uprawiać z tobą seks? Przypominam ci, że sama przynosisz wino, i bynajmniej nie zostajesz za mną w tyle, kiedy tankujemy w knajpie!
– Nie zrozumiałeś mnie – poczułam łzy pod powiekami. – Nie mówię, że problem jest w tobie, tylko że my… nie potrafimy już się bawić, relaksować ani cieszyć sobą, jeśli nie wypijemy kilku głębszych… Na trzeźwo praktycznie ze sobą nie rozmawiamy, nic razem nie robimy… Widzisz to?
– Gówno tam widzę! – gwałtownie wstał od stołu i wyszedł z kuchni wściekły.
Parę minut później wrócił i z trzaskiem otworzył szafkę, w której trzymaliśmy alkohol. Chwycił
pierwszą z brzegu, w połowie pełną butelkę koniaku i znów wymaszerował do pokoju. Chciałam coś powiedzieć, poprosić, żeby nie pił akurat dzisiaj, żeby ze mną porozmawiał, ale tylko bezgłośnie poruszałam ustami…
Po chwili w domu słychać już było tylko telewizor
Przez resztę wieczoru się ignorowaliśmy, co w zasadzie nie różniło się niczym od naszych zwykłych wieczorów na trzeźwo.
Janusz leżał rozwalony przed telewizorem i z coraz mętniejszym wzrokiem wychylał kolejne kieliszki koniaku, ja przez półtorej godziny siedziałam w wannie. Kiedy wyszłam, spojrzał na mnie już bez złości i wyciągnął rękę przez oparcie kanapy.
– Ładnie pachniesz… – rzucił z przymrużonymi pijacko oczami. – Chodź do mnie.
I wtedy zrozumiałam ten schemat. To zawsze wyglądało właśnie tak. Teraz powinnam usiąść blisko niego i dogonić go w piciu. A kiedy już alkohol da nam iluzję rozluźnienia i bliskości, możemy zacząć okazywać sobie czułość, a potem pożądanie.
Pytanie w mojej głowie brzmiało: „Kiedy właściwie to się zaczęło? Kiedy zaczęliśmy być dla siebie tak obcy, że aby się zbliżyć, musieliśmy się znieczulić procentami”? Zrozumiałam coś jeszcze – że ja wcale nie miałam ochoty na seks z moim mężem…
Piłam między innymi po to, żeby udawać przed samą sobą, że mnie to kręci. Ale od dawna nie byłam w tym seksie obecna. Zamiast mnie kochała się z nim wódka.
– No, chodź – głos Janusza był nierówny, nieco bełkotliwy. – Naleję ci…
– Nie – pokręciłam głową.
Zrezygnował bardzo szybko
Po prostu osunął się na poduszki i zasnął. Za to ja zasnąć nie mogłam. Myślałam o tym, że nasze małżeństwo jest puste i jałowe. Że nie dzielimy ze sobą chwil radości czy smutku, tylko kolejne butelki alkoholu. Postanowiłam poszukać dla nas terapii. „Naprawimy to – myślałam. – Znajdziemy przyczynę problemu i uzdrowimy nasz związek!”.
– Chyba żartujesz – prychnął Janusz, kiedy powiedziałam mu o terapii małżeńskiej. – Ja nie mam żadnego problemu! Piję, bo mnie to zwyczajnie relaksuje. Kto jak kto, ale ty powinnaś to rozumieć!
Najgorsze było to, że naprawdę rozumiałam. W końcu dzielnie mu towarzyszyłam w imprezowaniu i pijackich ekscesach przez ostatnie lata. Usprawiedliwienie i okazja do picia zawsze się znalazły… Tyle że tamten incydent z zatrzymaniem nas przez policję, upiorna noc w izbie wytrzeźwień, kara finansowa i wstyd, który czułam rano, uświadomiły mi coś ważnego. Januszowi nie...
Na terapię chodzę sama i to wcale nie jest łatwe
Wciąż kusi mnie, by ją rzucić i wrócić do poprzedniego stylu życia.
– Dzisiaj też się nie napijesz? – Janusz po kilku kieliszkach zawsze usiłuje wciągnąć mnie z powrotem w ten kołowrotek.
Zwłaszcza po winie robi się czuły i zaczyna mnie przytulać, choć na trzeźwo wydaje się na mnie permanentnie obrażony. Naprawdę czasem mam ochotę zapomnieć, po co chodzę na terapię, wypić z nim kolejną butelkę, kochać się na dywanie i choć przez chwilę czuć się znowu jak na początku związku. Wciąż jednak rozmyślam o tym na trzeźwo i widzę, że to byłby błąd.
Wierzę, że moja konsekwencja pomoże i Januszowi. Wciąż czekam, aż któregoś dnia powie mi coś miłego albo dotknie mnie na trzeźwo. Ja próbuję, ale on wtedy sztywnieje i robi uniki. Chociaż ostatnio wydarzyło się coś, co dało mi nową nadzieję.
Mój mąż usiadł wieczorem przed telewizorem bez butelki i kieliszków. Nie, nie obok mnie, tylko w fotelu, i wcale ze mną nie rozmawiał, ale to i tak dużo. To niesamowite, jednak czasami wspólne obejrzenie serialu i śmianie się w tych samych momentach potrafi zbliżyć ludzi bardziej niż seks.
Kiedy wychodziłam do sypialni, złapałam jego spojrzenie. Była w nim tęsknota. Dlatego trwam w trzeźwości. Żeby ta tęsknota zamieniła się kiedyś w prawdziwą bliskość.
Czytaj także:
„Mąż zaprosił mnie na wakacje i nie wziął kasy. Snuliśmy się jak nędznicy i spaliśmy kątem u zakonnic. Ładny mi prezent”
„Obiecałyśmy sobie, że kończymy z facetami. Widocznie niedostępne kobiety, są jak lep na pyszne ciasteczka
„Mieszkańcy wzbraniali się przed osiedlowym monitoringiem. Szczęka im opadła, gdy zobaczyli, co się nagrało”

