Reklama

Poznanie jego mamy miało być formalnością. Byłam przekonana, że się polubimy – przecież tyle o mnie słyszała, wiedziała, jak bardzo kocham jej syna, jak wspieram go w najgorszych momentach. Miałam nadzieję, że gdy tylko usiądziemy przy stole, uśmiechnie się do mnie z ciepłem. Ubrałam się skromnie, ale elegancko, specjalnie upiekłam sernik, który uwielbia. Czułam tremę, ale i ekscytację. Nie przyszło mi do głowy, że te drzwi otworzy kobieta, której wzrok sprawi, że przez całą kolację będę miała ochotę uciec oknem.

Wiecznie zaciśnięte usta

– Jesteśmy – powiedział mój narzeczony, gasząc silnik przed domem, który wyglądał jak żywcem wyjęty z lat dziewięćdziesiątych. Plastikowe pelargonie w oknie, krasnal ogrodowy i murek z kamieni, jakby wyjęty z katalogu „Dom i Ogród 1996”.

Wzięłam sernik z tylnego siedzenia, poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się do siebie w lusterku. Nie wiem, czego się spodziewałam – może kobiety o łagodnych oczach i uścisku dłoni, który mówi: „Jesteś mile widziana”. Tymczasem, gdy tylko drzwi się uchyliły, poczułam się jakbym zakłóciła jakiś rytuał.

– Dzień dobry – powiedziałam, wyciągając rękę.

Jej wzrok przesunął się po mnie jak skaner. Od stóp do głów. Zatrzymał się na moich kolczykach, potem na serniku.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno i zniknęła w środku, zostawiając nas w progu.

Spojrzałam na mojego narzeczonego. Wzruszył ramionami.

Ona tak ma – rzucił cicho i wszedł za nią.

W salonie pachniało kapustą i czymś przypalonym. Usiadłam na kanapie ze śliskiej skóry. W dłoniach ściskałam talerzyk z ciastem, które przyniosłam.

– Sernik. Sama piekłam – powiedziałam, stawiając go na stole.

– Mhm – mruknęła, nawet nie patrząc. – W sumie upiekłam swój.

Potem usiadła naprzeciwko mnie w czarnym golfie, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i wzrokiem, jakbym przyniosła nie ciasto, tylko torbę śmieci.

Długo już jesteście razem?

Z tonu zrozumiałam, że to nie pytanie, tylko przesłuchanie.

Sernik niezgody

Siedziałam sztywno, jakbym zamiast kanapy miała pod sobą deskę. W tle telewizor grał na pół głosu – wiadomości. Mama mojego narzeczonego, pani Halina, zerkała to na ekran, to na mnie, jakby miała zdecydować, kto ją bardziej denerwuje: ja czy polityka.

– A to ty jesteś tą… hm… Olą, tak? – zapytała nagle, jakby szukała potwierdzenia, że w ogóle mam prawo tu siedzieć.

– Tak. Ola. Miło mi panią wreszcie poznać – odpowiedziałam, starając się uśmiechać naturalnie, choć usta miałam wysuszone z nerwów.

– Mhm – znów to samo przeciągłe mruknięcie. – Maciek mówił, że jesteś nauczycielką?

– Pracuję w przedszkolu – poprawiłam łagodnie. – Ale tak, jestem pedagogiem.

– Aha – powiedziała z taką miną, jakby właśnie się dowiedziała, że zarabiam dwa złote i gram na flecie w metrze.

Wtem weszła do salonu z kuchenną tacką, na której stał jej własny sernik. Z brzoskwiniami. Dumnie postawiła go na stole, tuż obok mojego, i spojrzała wyczekująco na syna.

– Maciek, spróbuj. Ten zrobiłam dzisiaj rano.

Maciek zawahał się, spojrzał na mnie, potem na nią.

– Może najpierw spróbujemy tego, co Ola przyniosła? – zaproponował ostrożnie.

– Po co? Ja swój robię bez żadnych cudów. I wiem, co w nim jest – odpowiedziała twardo.

Miałam ochotę wstać, zabrać swoje ciasto i wyjść. Zamiast tego siedziałam i uśmiechałam się, jak idiotka, czując, że ten wieczór dopiero się rozkręca.

Nieporozumienia przy rosole

– Zupa – powiedziała pani Halina, stawiając przede mną talerz z rosołem. – Maciek lubi, jak jest z dużą ilością pietruszki. Ty też pewnie gotujesz?

– Tak, jasne – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to nie była neutralna ciekawość. To było wyzwanie. W stylu: „Zobaczymy, dziewczynko, czy potrafisz coś więcej niż upiec sernik”.

Zaczęliśmy jeść. Cisza, jakby ktoś ją celowo wlał do kuchni razem z rosołem. Tylko łyżki stukały o talerze.

– A twoi rodzice? – zapytała nagle. – Kim są?

– Mama jest pielęgniarką, a tata… był kierowcą. Odszedł dwa lata temu – odpowiedziałam cicho.

– Mhm – ten dźwięk już znałam. Jak przecinek, który wcale nie kończy zdania, tylko je zbywa.

Spojrzałam na Maćka. Jadł jak automat. Ani razu nie podniósł wzroku. Żadnej próby ratowania sytuacji. Tylko od czasu do czasu dolewał sobie kompotu, jakby to miało mu pomóc się stąd teleportować.

– A ślub planujecie kościelny? – kontynuowała pani Halina.

– Tak. Oboje chcemy – odpowiedziałam. – Maciek mówił, że to dla pani ważne.

– Mówił. Szkoda, że nie wszystko, co mówi, się potem sprawdza – rzuciła i nagle wstała, by dolać sobie zupy.

Zamarłam. Czy ona właśnie…? Spojrzałam znów na niego. Udawał, że nie słyszy. Ja już przestałam udawać. Czułam, że ta zupa to był tylko początek wojny, którą wypowiedziała mi bez słów. A jej broń? Słodki uśmiech i cienka warstwa pogardy pod nim.

Słowa, które nie powinny paść

– Wiesz, Maćku – zaczęła nagle jego mama, odkładając łyżkę i patrząc prosto na niego – ja to sobie inaczej wyobrażałam. Że jak już przyprowadzisz do domu dziewczynę, to… no, nie wiem. Taką, z którą będziesz mógł coś zbudować.

Zamarłam z widelcem w powietrzu. Aż mi ręka zadrżała. Maciek uniósł głowę i spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem.

– Mamo, o czym ty mówisz? Przecież właśnie to robimy. Budujemy. Z Olą…

– Tak? – przerwała mu. – I co zbudowaliście? Macie wspólną kartę w Biedronce i półkę na przyprawy?

Przysięgam, nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona. Patrzyłam na nią i próbowałam zrozumieć, czemu właściwie mnie nie znosi. Czym jej zawiniłam?

– Pani Halino… – zaczęłam cicho, ale zaraz mi weszła w słowo.

– Ja nie mam nic do ciebie, dziecko. Ale jesteś… zwyczajna. Taka... no, przeciętna. Maćka stać na więcej. I nie mówię tu o pieniądzach. Chodzi o klasę. O przyszłość.

Słowa pękały jak bańki. Każde trafiało w inną część mojego ciała. I najbardziej bolało to, że Maciek nie powiedział nic. Kompletnie nic. Siedział tam, jakby ktoś go przykleił do krzesła. Tylko spojrzał na mnie. Bez słów. A ja zrozumiałam, że jestem tu sama. I że może zawsze będę.

– Muszę na chwilę do łazienki – powiedziałam i wyszłam, zanim ktoś zobaczy, że moje oczy robią się mokre.

Kiedy on w końcu coś powie?

Stałam nad umywalką, odkręcając zimną wodę tylko po to, by coś robić rękami. Nie chciałam patrzeć na swoje odbicie w lustrze, ale i tak zerknęłam. Czerwona twarz, rozmazany makijaż, usta zaciśnięte, jakby miały zatrzymać płacz w środku.

– Co ja tu robię – szepnęłam do siebie, zaciskając palce na krawędzi umywalki.

Po kilku minutach wróciłam do salonu. Maciek siedział sam. Jego mama gdzieś zniknęła – może do kuchni, może wyszła z siebie, nie wiem. Usiadłam, ale nie dotykałam już jedzenia. Patrzyłam na niego. On patrzył na talerz.

– Serio? – zapytałam cicho.

Podniósł wzrok.

– Co „serio”?

– Serio nic nie powiesz? Nie zauważyłeś, co się tu właśnie wydarzyło? Przez całą kolację twoja matka mnie... rozjeżdżała. A ty? Siedziałeś jakbyś był gościem, nie synem.

– Nie chciałem pogarszać sytuacji – wymamrotał. – Znaczy… nie wiem, co miałem powiedzieć. Ty ją znasz pięć minut, ja całe życie.

– No właśnie. Więc może najwyższy czas coś jej w tym życiu powiedzieć. Na przykład, że mnie kochasz. Że jestem ważna. Że nie jestem „zwyczajna”.

– Ola… proszę cię, nie rób sceny – jęknął i spojrzał w stronę korytarza. – Ona wszystko słyszy.

Prychnęłam. Wstałam. Wzięłam kurtkę.

– A może o to właśnie chodzi. Żeby wreszcie coś usłyszała.

Nie wszystko da się naprawić

Zanim wyszłam, spojrzałam jeszcze raz na niego. Maciek siedział przy stole zgarbiony, jakby nagle zrobił się o dziesięć lat starszy. Nie ruszył się. Nawet nie spróbował mnie zatrzymać. Drzwi zamknęłam za sobą cicho. Nawet nie trzaskając, choć tak bardzo miałam ochotę. Na zewnątrz było zimno, ale przynajmniej powietrze nie pachniało pogardą i wrogością.

Szłam przed siebie, z sernikiem w ręku, którego nikt nie zjadł. Taki trochę symbol tego wieczoru. Włożyłam w to serce, a i tak zostało nietknięte. Nie odezwał się tego wieczoru. Ani następnego dnia. Ani później. Może myślał, że mi przejdzie. Że się przyzwyczaję, że przymknę oko, że będę udawać, że wszystko jest dobrze, skoro jego mama ma „trudny charakter”.

Ale ja nie chciałam już udawać. Nie chciałam być dziewczyną, która tylko siedzi przy stole i się uśmiecha, podczas gdy ktoś ją niszczy po kawałku. Wysłałam mu wiadomość. Krótką. Napisałam, że skoro nie potrafi stanąć po mojej stronie, to nie możemy być po jednej. I że życzę mu dobrze – tak po prostu.

Nie odpowiedział. Nigdy. Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy. Nadal czuję, że to bolało. Ale też wiem, że zrobiłam to, co było słuszne. Bo można walczyć o miłość, ale nie można jej udowadniać komuś, kto nie chce jej pokazać światu. A pani Halina? Mam tylko nadzieję, że kiedyś spojrzy na jakiś sernik i zrozumie, co naprawdę wtedy odrzuciła.

Ola, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama