Reklama

Zawsze marzyłam o dziecku. Nie z tych powodów, które się mówi na głos – że to sens życia, spełnienie kobiecości czy naturalny krok po ślubie. Po prostu czułam, że chcę być mamą. Widziałam to oczami wyobraźni: noszenie go na rękach, usypianie, karmienie, zapach dziecięcego ciałka o poranku. Gdy poznałam Michała, wierzyłam, że tworzymy idealną parę do zbudowania rodziny. O ślubie zdecydowaliśmy szybko, naturalnie, bez większych rozmów o przyszłości. Dopiero niedawno zrozumiałam, jak bardzo się pomyliłam – i jak bardzo zabolała mnie ta pomyłka. O jedno pytanie za późno.

Zaczęło się od marzenia

– Wiesz, widziałam dzisiaj w parku dziewczynę z wózkiem. Maluszek miał może z miesiąc, spał sobie w takiej granatowej gondoli, a ona go tylko co chwilę delikatnie kołysała. Patrzyła na niego tak… jakby cały świat jej zniknął – powiedziałam wieczorem, kładąc się obok Michała.

– Mhm – mruknął tylko, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.

– Michał, ty mnie w ogóle słuchasz? – Zniecierpliwiona szturchnęłam go łokciem.

– No słucham, słucham, widziałaś dziecko w wózku – powtórzył bez entuzjazmu.

– Nie o to chodzi. Chodzi o to, że… ja też bym tak chciała – wypaliłam i od razu poczułam, jak serce zaczęło mi szybciej bić.

Nie odpowiedział od razu. Odłożył telefon, spojrzał na mnie i przez chwilę milczał.

– Teraz?

– Nie mówię, że jutro. Ale tak... niedługo. Myślałam, że to będzie nasz kolejny krok.

– A ja myślałem, że jeszcze mamy czas – odparł spokojnie, ale chłodno. – I że nie będziesz mnie do niczego poganiać.

Poczułam, jak robi mi się sucho w gardle. Przez dwa lata małżeństwa ani razu nie poruszyliśmy tego tematu tak na poważnie. Bo ja naiwnie myślałam, że przecież to oczywiste. Że oboje tego chcemy, tylko czekamy na dobry moment.

– Michał… ty w ogóle chcesz mieć dziecko? – zapytałam już szeptem.

– Nie wiem – odpowiedział. I wtedy zrozumiałam, że chyba naprawdę nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

Tylko tego brakuje

Mieliśmy wszystko, co według ludzi powinniśmy mieć. Mieszkanie w nowym bloku, dwa samochody, stabilną pracę i zdjęcia z podróży na Instagramie. Rodzina pytała tylko, kiedy dziecko, a ja zawsze odpowiadałam: „wkrótce”. Uśmiechałam się, bo myślałam, że Michał po prostu potrzebuje więcej czasu. Że on też to czuje, tylko nie potrafi tego ubrać w słowa.

– To kiedy zrobicie sobie takiego malucha jak nasz Kacperek? – zagadywała nas Basia, kuzynka Michała, na imieninach.

– My to chyba jeszcze trochę pożyjemy dla siebie – zażartował Michał, całując mnie w policzek.

Śmiałam się razem z nimi, ale w środku czułam, jak coś mnie uwiera. Bo ja już nie chciałam tylko „żyć dla siebie”. Chciałam, żebyśmy żyli dla kogoś jeszcze. Dla kogoś malutkiego, kto będzie miał nasze oczy i będzie mówił „mama” i „tata”. Wieczorem po tych imieninach próbowałam znowu wrócić do rozmowy.

– Michał, powiedz mi szczerze… dlaczego nie chcesz?

– Bo jest dobrze tak, jak jest – wzruszył ramionami. – Mamy spokój, wolność. Możemy robić, co chcemy. A dziecko to koniec z tym wszystkim.

– Ale może warto? Może to nie koniec, tylko początek czegoś innego?

– Może. Ale ja tego innego nie chcę – odpowiedział, już bez złości, tylko bardzo spokojnie.

I wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułam, że nie jesteśmy po tej samej stronie. Jakbyśmy mieszkali w jednym mieszkaniu, ale w innych światach.

To nie czas, to nie moment

Zaczęłam się miotać. Między czekaniem a udawaniem, że nic się nie dzieje. Michał unikał tematu, a ja próbowałam go przemycać między wierszami, jakby przypadkiem. Pokazywałam mu zdjęcia dzieci znajomych, wspominałam o promocjach na wózki, opowiadałam o tym, że koleżanka z pracy właśnie zaszła w ciążę.

– Fajnie, cieszę się – mówił krótko i natychmiast zmieniał temat.

Zaczęłam liczyć dni, owulacje, zastanawiać się, co mogłabym zrobić, żeby go przekonać. Może pojechać na kilka dni do mojej siostry, która ma dwójkę maluchów? Może Michał, widząc, jak cudownie jest być ojcem, sam się do tego przekona? Pojechaliśmy tam na weekend.

– Masz, potrzymaj – powiedziała siostra, podając mu zapłakanego dwulatka.

Michał się skrzywił. Wziął go niezgrabnie na ręce, jakby trzymał coś, co może się zaraz zepsuć.

– On się chyba mnie boi – zaśmiał się nerwowo, oddając dziecko z powrotem.

Wieczorem, kiedy byliśmy już w samochodzie, powiedział:

– Widzisz, to właśnie miałem na myśli. Wieczny wrzask, zero spokoju, rozrzucone zabawki, dzieciaki sikające w majtki. Przecież to jest jakiś koszmar.

To nie koszmar, tylko życie – odpowiedziałam cicho.

– Może i tak. Ale nie moje.

Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Zrozumiałam, że ja nie czekam już na „lepszy moment”. Ja po prostu czekam, aż mój mąż się zmieni. A to przecież zupełnie coś innego.

Rozmowa, której nie zapomnę

To był zwykły poniedziałek. Wracałam z pracy zmęczona i zła, bo znów się pokłóciłam z szefową. W domu pachniało spaghetti, które Michał ugotował. Siadłam do stołu, ale zanim zdążyłam wziąć pierwszy kęs, powiedział:

– Musimy pogadać.

Serce zabiło mi szybciej. Wiedziałam, że „musimy pogadać” u nas nigdy nie kończy się dobrze.

– O czym?

– O tobie. O nas. O tym twoim dziecku.

– To nie jest „moje dziecko”. To jest moje pragnienie. Nasze, a przynajmniej tak mi się wydawało – odpowiedziałam ostrożnie.

Michał odsunął talerz i wziął głęboki oddech.

– Bo widzisz… ja nie chcę mieć dzieci. I nigdy nie chciałem. Po prostu sądziłem, że mi to przejdzie. Że może kiedyś się przekonam. Ale się nie przekonałem. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję, że nie chcę. Nie widzę siebie w tej roli. Nie chcę rezygnować z życia, jakie mamy teraz.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Każde kolejne słowo wbijało się we mnie jak kolec. Wreszcie zapytałam:

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś wcześniej? Przed ślubem?

– Bo bałem się, że mnie zostawisz. A ja bardzo cię kocham.

Zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Bo ja też go kochałam. Ale pierwszy raz poczułam, że jego miłość karmiła się kłamstwem. I że moja może nie wystarczyć.

Miłość kontra prawda

Przez kilka dni w domu panowała cisza. Żadne z nas nie potrafiło zacząć rozmowy. Mieszkaliśmy razem, spaliśmy w jednym łóżku, mijaliśmy się w kuchni, ale czułam się, jakby Michał był już bardzo daleko. Nie fizycznie – emocjonalnie. I ja chyba też powoli odpływałam. Nie potrafiłam przestać analizować tej jednej rzeczy: że on wiedział. Od początku. I nic mi nie powiedział.

– Mogłeś być uczciwy. Gdybyś wtedy, przed ślubem, po prostu powiedział: „nie chcę dzieci”... Nie musielibyśmy przechodzić przez to teraz – powiedziałam w końcu, nie patrząc na niego.

– Myślałem, że się zmienię. Ludzie się zmieniają, prawda?

– A jeśli ja się nie zmienię? Jeśli nie przestanę chcieć?

Spojrzał na mnie z bezradnością w oczach.

– Wtedy… wtedy może się okaże, że nie jesteśmy dla siebie. Ale nie chcę cię stracić. Wszystko, co mamy, jest prawdziwe.

– Nie wszystko. Bo mnie zawsze było za mało w tym „wszystkim” – odpowiedziałam, a głos mi zadrżał.

To było najtrudniejsze – wiedzieć, że się kochamy, ale chcieć czegoś zupełnie innego. Że on marzy o życiu bez dzieci, o wolności i spokoju, a ja o małych stópkach, bajkach na dobranoc i noszeniu kogoś na rękach, kto będzie do mnie mówił „mamo”. Zrozumiałam, że żadna miłość nie przetrwa, jeśli nie mieści się w niej prawda.

Zostałam sama z pragnieniem

Podjęliśmy decyzję po cichu. Bez dramatycznych kłótni, bez rwania włosów z głowy, bez trzaśnięcia drzwiami. Po prostu usiedliśmy razem na kanapie, a Michał powiedział:

Nie chcę, żebyś marnowała życie, czekając, aż zmienię zdanie. Bo ono się nie zmieni.

Kiwnęłam głową. Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że to koniec. Spakował się kilka dni później. Nie było scen. Przygarnął mnie na chwilę w ramionach, pocałował w czoło. I wyszedł. A ja zostałam w mieszkaniu, które nadal pachniało jego wodą po goleniu, z półkami pełnymi wspólnych zdjęć i szufladą, w której leżał test ciążowy, który kiedyś kupiłam i nigdy nie użyłam.

Ludzie pytali. Co się stało. Czy się pokłóciliśmy. Mówili, że przecież byliśmy tacy szczęśliwi. Byliśmy – tylko każdy na swój sposób. A nasze drogi, choć prowadziły równolegle, nigdy się nie przecinały tam, gdzie naprawdę powinny.

Dziś wiem jedno: nie można budować przyszłości, jeśli nie mówi się szczerze o swoich marzeniach. Żałuję, że wtedy, gdy Michał mi się oświadczył, nie zapytałam go wprost: „chcesz mieć dzieci?”. Ale bałam się, że zniknie. A teraz wiem – może lepiej było wtedy stracić chłopaka, niż dziś męża.

Wciąż chcę zostać mamą. Nie wiem, jak, nie wiem kiedy, ale wiem, że to pragnienie nie zniknie. Może kiedyś będę mamą, nawet jeśli nie tak, jak sobie wyobrażałam. Ale na pewno już nigdy nie zgodzę się na miłość, w której nie ma miejsca na to, co dla mnie najważniejsze.

Sylwia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama