„Bardziej niż przysięga małżeńska związał nas kredyt hipoteczny. Toleruję romanse męża, bo nie stać mnie na wyprowadzkę”
„Przestaliśmy się śmiać z tych kompromisów, zaczęły być zbyt poważne. Miejsce, które miało być naszym azylem, zaczęło nas dusić. Michał zamykał się w swoim świecie, ja uczyłam się spędzać wieczory sama, chociaż on teoretycznie był obok”.

- Redakcja
Kiedyś wierzyłam, że jak nie ma kłótni, to jest dobrze. Teraz wiem, że najgorsze jest milczenie. Żadne z nas nie chce zacząć rozmowy, bo nie mamy już sobie nic do powiedzenia. Kiedyś się kochaliśmy. Potrafiliśmy pół nocy gadać o głupotach, a śniadania jadaliśmy w łóżku. Teraz jemy osobno.
Żyliśmy osobno
Michał coraz częściej wychodzi „do pracy”, choć wiem, że po godzinach nie siedzi nad żadnym projektem. Wraca późno, pachnie cudzymi perfumami i ma oczy pełne nieobecności. Nie pytam, gdzie był. Udaję, że nie widzę. Boję się przyznać przed sobą, że nasze małżeństwo umarło i tylko papier z banku trzyma je przy życiu.
Czasem łapię się na myśli, że gdyby nie ten kredyt, już dawno by nas nie było. Że każdy dzień to teatrzyk dla urzędników, którzy w każdej chwili mogą zapytać, czy dalej jesteśmy małżeństwem. Udajemy, że tak. Bo musimy. Bo nie mamy wyjścia.
Jeszcze pamiętam dzień, kiedy odebraliśmy klucze do tego mieszkania. Michał trzymał mnie za rękę, a ja ściskałam w drugiej torbę z butelką szampana, którą planowaliśmy otworzyć na środku pustego salonu. Śmialiśmy się wtedy z własnych planów na przyszłość – że zrobimy z tego miejsca nasze królestwo, że będziemy razem gotować, że on nauczy się wreszcie wieszać półki, a ja nie będę się wtrącać.
Wszystko się zepsuło
Urządzaliśmy je jakby od tego zależało nasze szczęście. Michał godzinami przeglądał katalogi z meblami, a ja wybierałam kolory ścian. Chodziliśmy po sklepach z uśmiechami na twarzach, spierając się o drobiazgi, które wtedy wydawały się zabawne. On chciał czarne hokery do kuchni, ja upierałam się przy drewnianych. Ostatecznie mieliśmy czarne, ale to już wtedy był pierwszy kompromis.
Z czasem przestaliśmy się śmiać z tych kompromisów. One zaczęły być zbyt poważne. Miejsce, które miało być naszym azylem, zaczęło nas dusić. Michał coraz częściej zamykał się w swoim świecie, ja uczyłam się spędzać wieczory sama, chociaż on teoretycznie był obok. Rozmowy, które kiedyś nie miały końca, zaczęły ograniczać się do pytań, czy opłaciłam czynsz i gdzie są kluczyki do samochodu.
Mieszkanie, które miało być naszym spełnieniem, stało się niemym świadkiem tego, jak przestaliśmy się dogadywać. Kiedy tu zamieszkaliśmy, oboje byliśmy pełni entuzjazmu. Michał z zapałem malował ściany, choć nigdy wcześniej tego nie robił, a ja godzinami przestawiałam meble, bo wszystko musiało być idealne. Nawet jeśli wymagało to dziesięciu prób ustawienia kanapy.
Cieszyliśmy się z każdej małej rzeczy – nowej lampy, podłogi, która pachniała drewnem. To było nasze miejsce, nasz start. Wtedy wydawało się, że nic nas nie złamie.
Podejrzewałam coś
Wystarczyło kilka lat, byśmy zaczęli rozmawiać głównie o ratach i terminach. Nasze życie skurczyło się do rozpiski na lodówce – kto płaci internet, kto gaz. Reszta była milczeniem.
Ostatnio Michał coraz częściej wychodził z domu. Najpierw tłumaczył się nadgodzinami, potem spotkaniami, które „musiał odbębnić”. Wracał późno i pachniał damskimi perfumami, które nie były moje.
Nie pytałam. Próbowałam żyć tak, jakby to nie miało znaczenia. Ale im bardziej udawałam, tym mocniej czułam, że coś się zmieniło. Że w naszym życiu pojawiła się trzecia osoba. I nie była to bankowa urzędniczka, z którą walczyliśmy o kredyt.
Tego wieczoru Michał znowu wrócił późno. Rzucił torbę w przedpokoju i bez słowa poszedł do łazienki. Słyszałam, jak odkręca wodę, jak myje ręce dłużej niż zwykle. Jakby chciał coś z siebie zmyć. Kiedy wyszedł, spojrzałam na niego pytająco.
– Dużo pracy? – zapytałam.
– Jak zawsze – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
– Michał, nie musisz się tak starać, wiesz? Nie udawaj. Ja nie jestem aż tak ślepa.
Chciałam znać prawdę
Przez chwilę myślałam, że zacznie się tłumaczyć, ale on tylko westchnął i rzucił telefon na stół.
– Błagam cię, nie zaczynaj.
– Ja nie zaczynam, ty to już zacząłeś. I nie wiem, czy masz świadomość, że jesteś w tym nieudolny.
Patrzył na mnie z tym zmęczonym wyrazem twarzy, który jeszcze niedawno zmiękczałby moje serce. Teraz tylko mnie irytował. Wiedziałam, że ma kogoś. Czułam to. Po jego unikach, po tych spóźnionych powrotach, po tej ciszy, która była głośniejsza niż wszystkie awantury.
– Czasem myślę, że lepiej by było, gdybyśmy nie byli małżeństwem – powiedziałam spokojnie.
Wstał, sięgnął po klucze i wyszedł z mieszkania. Nie trzaskał drzwiami. Po prostu wyszedł. Jak ktoś, kto wie, że nie ma już nic do dodania.
Następnego dnia nie wytrzymałam. Zamiast czekać na kolejne jego późne powroty i udawanie, że nic się nie dzieje, postanowiłam postawić sprawę jasno. Michał wrócił wcześniej niż zwykle, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś kombinował. Był spięty, choć starał się udawać, że to zwykły dzień.
– Usiądź, teraz ja mówię – powiedziałam, zanim zdążył rzucić swoje „zaraz, tylko się przebiorę”.
Miałam przeczucie
Stanął w miejscu, zmieszany. Może spodziewał się awantury, a może myślał, że dam mu jeszcze trochę czasu na te jego wymówki.
– Powiedz mi, kto to jest. Bez cyrku, bez gadania o pracy i zmęczeniu. Po prostu powiedz.
Widziałam, jak jego ramiona opadają. Walczył jeszcze przez chwilę z samym sobą, szukając pewnie jakiegoś dobrego kłamstwa, ale nie znalazł.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – odpowiedział, spuszczając wzrok. – Przecież dobrze wiesz, że między nami już od dawna nie jest dobrze. To się po prostu wydarzyło.
– Nic się samo nie wydarza. Trzeba było się postarać. Zadzwonić, spotkać się, kłamać. Trzeba było podjąć decyzję, że się do tego mieszkania wróci, że mnie się okłamie. I zrobiłeś to. Wszystko, poza jednym – nie miałeś odwagi, żeby się przyznać.
On milczał, z każdą sekundą zapadał się w sobie coraz bardziej. Wiedziałam, że ten moment musi nadejść, ale kiedy już nadszedł, nie czułam ulgi. Czułam chłodną, pustą ironię.
– Nie musisz się tłumaczyć, Michał. Nie po to cię pytam. Nie zamierzam robić scen. Nie mamy pieniędzy na rozwód. Wiesz to równie dobrze jak ja.
Miał tajemnice
Podniosłam wzrok i patrzyłam mu prosto w oczy.
– Więc zróbmy to tak. Ty masz swoje życie, ja mam swoje. Na zewnątrz jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Przynajmniej do momentu, kiedy spłacimy mieszkanie. W środku możesz robić, co chcesz. Ja już nie zamierzam udawać, że mnie to obchodzi.
Może myślał, że będę walczyć, płakać, błagać, żeby został. Ale nie miałam już siły. Przyszła pora, żeby grać w tę grę na moich zasadach.
Dwa tygodnie później poprosił mnie o rozmowę. Widziałam, że nie będzie to nic, co chciałabym usłyszeć.
– Aneta, moja kochanka, jest w ciąży.
– No pięknie – odpowiedziałam z chłodnym uśmiechem. – Wzbogacamy układ. Teraz nie tylko będziemy udawać szczęśliwe małżeństwo, ale jeszcze będziesz ojcem dziecka swojej kochanki w tej farsie.
– Nie wiem, co robić – rzucił, jakby liczył, że mu pomogę.
– To proste, Michał. Nic nie rób. Tak jak do tej pory.
Widziałam, że się boi. Nie o mnie, ale o kredyt, o mieszkanie, o swój wygodny układ. I wiedziałam już, że teraz to ja będę decydować, jak ta gra się skończy.
Katarzyna, 33 lata
Czytaj także:
- „Po 15 latach wyjawiłem żonie mój największy sekret. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie aż takiej reakcji”
- „Pojechałam z przyjaciółmi na wakacje do Chorwacji. Wróciliśmy totalnie spłukani i obrażeni na siebie”
- „Siostra dostała od rodziców pieniądze na auto. Ja dostałam nędzny koszyk z warzywami z ogródka”

