„Bałem się samotnej Wigilii. Niespodziewanie moja eks zadzwoniła z propozycją, której nie mogłem odrzucić”
„Poczułem, jakby zabrakło mi powietrza w płucach Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Tyle razy wracałem myślami do tych starych Wigilii, że aż przestałem wierzyć, że można do nich wrócić choćby na jeden wieczór”.

Odliczam tygodnie parami — dokładnie tak wygląda teraz moje życie. Raz mój tydzień, raz tydzień Magdy. Olek skacze między naszymi światami z zegarmistrzowską precyzją, jakby chodziło o jakąś żmudną procedurę, a nie dzieciństwo. W niedziele, co drugą, o dziewiętnastej zero zero, odbieram go spod klatki, czasem w dresie, czasem po pracy, czasem jeszcze z kubkiem kawy w dłoni, jakby to miało pomóc znieść całą tę farsę. Magda nie mówi nic więcej poza „Pa, Olku. Bądź grzeczny”. Jakbyśmy byli tylko jakimiś sąsiadami.
Zastanawiam się, kiedy dokładnie przestaliśmy być rodziną. Może gdy przestała mnie całować na dobranoc? A może gdy wyprowadziła się do matki „na chwilę”? Prawda jest taka, że wszystko działo się stopniowo: żadnego spektakularnego wybuchu, żadnej dramatycznej zdrady, żadnej walki o opiekę. Po prostu... obcość rozlewała się po domu jak dym, najpierw trochę, potem coraz więcej, aż nie dało się oddychać.
Nie jestem złym ojcem. Przynajmniej chcę w to wierzyć. Patrzę jednak na Olka i widzę jego wzrok — zmęczony wzrok dziecka, które nauczyło się, że nie wolno pytać, czemu znowu się kłócimy. I wtedy czuję, że nie chodzi już o mnie ani o Magdę. Chodzi o to, by chłopiec, który kiedyś dawał nam rysunki z choinką i podpisem „Kocham mamę i tatę”, nie zaczął kojarzyć świąt z przepychanką, żalem i milczeniem przy stole.
Grudzień. Wystawy migoczą, sąsiedzi stawiają choinki, w radiu leci „Last Christmas”, a ja... mam tylko pustkę. Magda napisała wyłącznie: „Co z Wigilią?”. To pytanie, które pali mnie od środka. Bo wiem, że oboje chcemy mieć Olka przy sobie. Ale nie możemy go przecież przeciąć na pół. I najgorsze jest to, że chociaż od miesięcy mówię sobie, że to już nie o nią chodzi, tylko o dziecko, to i tak boję się Wigilii w pojedynkę. Nie samotności nawet, tylko tej głuchej ciszy, która wyje z kąta pustego salonu.
Nie zareagowała od razu
Spotkaliśmy się w kawiarni, w tej samej, do której kiedyś chodziliśmy w niedziele po spacerach. Teraz usiedliśmy naprzeciwko siebie jak urzędnicy na służbowym spotkaniu. Magda zamówiła herbatę z cytryną, ja nic. Nie potrzebowałem niczego do picia. Przyszedłem z konkretną sprawą.
— W tym roku Wigilia wypada w mój tydzień — powiedziałem od razu, bez owijania. — Chcę, żeby Olek był ze mną.
Magda nie zareagowała od razu. Wzięła łyk herbaty, odstawiła filiżankę, spojrzała na mnie spokojnie, z tym swoim chłodnym opanowaniem, które zawsze działało mi na nerwy.
— Myślałam, że możemy to ustalić... razem. Bez zasłaniania się kalendarzem.
— Czyli jak? Masz inny pomysł? — zapytałem ostrzej, niż chciałem.
— Myślałam, że może Wigilia u moich rodziców. Olek bardzo ich lubi. Mówił ostatnio, że chce zobaczyć dziadka.
Zacisnąłem zęby.
— Nie możesz mi zabrać wszystkiego. Nawet świąt — powiedziałem, czując, że podnosi mi się ciśnienie.
— To nie licytacja. To decyzja dla Olka — odparła spokojnie, ale stanowczo.
— A ty oczywiście wiesz najlepiej, co dla niego dobre? — rzuciłem, nawet nie próbując ukryć sarkazmu.
— Tomek, nie róbmy z tego wojny. Nie o to chodzi.
— A o co? O wygodę? O to, żeby było ci łatwiej pokazać rodzinie, że sobie świetnie radzisz?
— Nie zaczynaj... — westchnęła i spojrzała w bok, jakby chciała się teleportować gdziekolwiek, byle nie być tutaj.
— Przez dziewięć lat byliśmy razem. Teraz rozmawiamy jakbyśmy nigdy się nie znali.
— A może właśnie dlatego możemy to wreszcie załatwić po ludzku?
Przez chwilę milczeliśmy. Olek siedział przy stoliku obok z książką. Udawał, że czyta, ale widziałem, jak co chwilę unosi wzrok, jakby chciał sprawdzić, czy to już koniec. Po powrocie do domu długo siedziałem w fotelu. Próbowałem sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło, że przestaliśmy być drużyną. Kiedy zaczęliśmy stawiać siebie ponad Olkiem. Nie umiałem odpowiedzieć. Widziałem tylko jego spojrzenie, bez cienia zdziwienia, bez sprzeciwu. Dziecko już nie pytało, dlaczego się kłócimy. Po prostu czekało, aż przestaniemy. Chciałem, żeby te święta były inne, ale znowu wpadliśmy w ten sam schemat.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć
Minęły trzy dni. Nie odzywaliśmy się do siebie. Olek był u niej, więc ja miałem więcej ciszy niż zwykle. Próbowałem zająć się pracą, obejrzeć coś wieczorem, posprzątać w kuchni, ale wszystko to było tylko próbą ucieczki od tej pustki, która nie chciała się rozejść. Po tej naszej rozmowie w kawiarni nie czułem ulgi. Czułem ciężar. Jakby znowu coś zostało źle zrobione i już nie da się tego naprawić.
W czwartek zadzwoniła. Zdziwiłem się, bo rzadko dzwoniła bez potrzeby. Najczęściej pisała krótkie wiadomości, konkretnie, bez zbędnych słów. Odruchowo odsunąłem kubek z herbatą i odebrałem.
— Hej — powiedziała. Brzmiała jakby trochę mniej sztywno niż zwykle. — Możemy porozmawiać?
— Olkowi coś się stało? — zaniepokoiłem się.
— Nie. Wszystko w porządku. Chodzi o święta.
Nie odpowiedziałem od razu. Oparłem się o blat, patrząc przez okno na puste ulice.
— Słucham.
— Pomyślałam… że może zrobimy Wigilię razem. U twoich rodziców. Tak, jak dawniej.
Poczułem, jakby zabrakło mi powietrza w płucach Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Tyle razy wracałem myślami do tych starych Wigilii, że aż przestałem wierzyć, że można do nich wrócić choćby na jeden wieczór.
— Olek zapytał, czy mógłby spędzić święta z obojgiem rodziców — dodała cicho. — I pomyślałam, że… może nie chodzi już o nas. Może nie powinniśmy być tacy… upierdliwi.
— I twoim zdaniem to ma sens? — zapytałem. Potrzebowałem się upewnić, czy to nie chwilowy kaprys.
— Nie wiem. Ale może warto spróbować. Dla niego.
Milczałem chwilę. W głowie miałem sto scenariuszy. Od niezręcznego siedzenia przy stole, przez spięcia przy dzieleniu opłatka, aż po kłótnie o to, kto jaki prezent kupił. Ale coś mi mówiło, że może gorzej już nie będzie. A może właśnie to był sposób, żeby pokazać Olkowi, że czasem można przestać się przerzucać odpowiedzialnością i po prostu usiąść razem przy stole.
— Dobrze – powiedziałem w końcu. — Ale nie obiecuję, że będzie miło.
— Ja też nie — odpowiedziała. — Ale może wystarczy, że będzie prawdziwie.
Po tej rozmowie długo jeszcze siedziałem w przedpokoju, w kurtce, z telefonem w dłoni. Miałem wrażenie, że właśnie zgodziłem się na coś większego niż tylko wspólna kolacja. I gdzieś w środku bałem się, że robię to nie tylko dla Olka. Może też po to, żeby samemu mieć spokojniejsze sumienie. Żeby przynajmniej raz w roku nie czuć się jak samotny gość we własnym życiu.
Zerknąłem na Magdę
Zajechaliśmy niemal równo. Magda z Olkiem wysiedli z samochodu dokładnie w tej samej chwili, w której wyłączałem silnik. Uśmiechnęła się lekko, Olek mi pomachał. Przywitałem się z nimi krótko, a potem weszliśmy razem do domu moich rodziców. Mama otworzyła nam z entuzjazmem, jakby zaraz miała pozbierać całą rodzinę od nowa do kupy. Ojciec uścisnął mnie mocno, potem Magdę, jakby nie czuł, że między nami wciąż zalega coś, co trudno ominąć.
Stół był jak zawsze przykryty białym obrusem, z delikatnie pokrojonym śledziem, karpiem w galarecie i kompotem z suszu, którego nikt poza mamą nie lubił, ale wszyscy udawali, że smakuje wyśmienicie. Siadłem obok Olka, Magda usiadła naprzeciw. Przez kilka pierwszych minut rozmawialiśmy uprzejmie, prawie grzecznie. O szkole, o pogodzie, o tym, że śnieg w tym roku jakby się spóźnił.
Czułem, że każdy temat waży więcej, niż powinien. Jakby nawet życzenia składane przy opłatku musiały przejść przez sito ostrożności. Złożyłem mamie życzenia, potem ojcu, potem podałem opłatek Magdzie. Ujęła go lekko, spojrzała na mnie poważnie.
— Życzę ci... żeby było ci dobrze. Po prostu — powiedziała. Nie czekała na moją odpowiedź. Przeszła do ojca.
Ja też nie byłem lepszy. Wymyśliłem coś neutralnego, żeby nie powiedzieć zbyt mało, ale i nie za dużo. Słowa, które znaczyły niewiele, ale brzmiały poprawnie. Olek siedział cicho, jakby czekał na moment, kiedy ten wieczór przestanie być układem dorosłych i znowu stanie się świętem. Gdy mama wyniosła ostatnie talerze do kuchni, a ojciec poszedł nalać herbaty, wstał i stanął przy stole.
— Fajnie, że jesteście oboje — powiedział nieśmiało. — Chciałem, żeby tak było.
Zapadła cisza. Magda spojrzała na mnie, ja na nią. Nie musieliśmy się umawiać, żeby wiedzieć, że to był moment ważniejszy niż wszystko, co sobie tego wieczoru powiedzieliśmy.
— My też się cieszymy, Olku — odpowiedziałem, czując, że głos mi lekko zadrżał.
— Naprawdę — dodała Magda. I pierwszy raz od dawna powiedziała to tak, że jej uwierzyłem.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę, w milczeniu. Nie z przymusu. Za sprawą jakiegoś spokoju, który przyszedł nagle, nie wiadomo skąd. Może to był ten przełom. Zerknąłem na Magdę. Nie była już moją żoną, ale przez tę chwilę przy stole była kimś znacznie ważniejszym — drugim rodzicem naszego dziecka.
Spojrzeliśmy na siebie
Po kolacji Magda wyszła na ganek, zarzuciła szal na ramiona. Dołączyłem po chwili, dłonie miałem w kieszeni, a w głowie tysiąc pytań, których nie warto było zadawać.
— Myślisz, że robimy to dobrze? — zapytałem cicho, patrząc w ciemność.
— Nie wiem — odpowiedziała, nie odwracając głowy. — Ale dziś chyba zrobiliśmy coś dobrze.
Przytaknąłem. Przez chwilę słychać było tylko gwizd wiatru i gdzieś daleko czyjeś śmiechy.
— Dzięki, że przyszłaś — powiedziałem w końcu.
— Dzięki, że się zgodziłeś — odparła.
Spojrzeliśmy na siebie. Nie byliśmy znowu razem, ale po raz pierwszy od dawna nie byliśmy też przeciwko sobie.
Nie czekałem na odpowiedź
Wróciłem do mieszkania późnym wieczorem. Cisza była znajoma, jak co drugi tydzień. Zostawiłem kurtkę na krześle, butów nie schowałem do szafki. Usiadłem przy stole, spojrzałem na pusty pokój. Nie było choinki. Nie kupiłem jej w tym roku. Nie miałem z kim. Ale tego wieczoru nie czułem samotności. Czułem coś innego — coś jak spokój. Nikt nie zaproponował powrotu, nikt nie płakał nad opłatkiem, a jednak kiedy patrzyłem na Olka, kiedy słyszałem jego słowa, kiedy widziałem, jak spokojnie siedzi między nami, wiedziałem, że to był dobry wieczór. Może jeden z niewielu.
Wyciągnąłem telefon, napisałem wiadomość do Magdy: „Może w ferie też coś zrobimy razem?”. Wysłałem. Nie czekałem na odpowiedź. Nie chodziło o to, żeby coś zacząć od nowa. Chodziło o to, żeby choć raz nie zniszczyć tego, co jeszcze działa. Może moje życie po rozwodzie nie będzie idealnie, ale jak dla mnie wystarczy, że będzie uczciwie.
Tomasz, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż przysięgał mi wierność do grobowej deski. Kłamał, bo znalazłam obce perfumy w jego samochodzie”
- „Siostrunia rozpuściła po rodzinie paskudną plotkę na mój temat. Przez nią ukochani dziadkowie mnie wydziedziczyli”
- „Ledwo zamknęłam wieko od trumny męża, a teściowa już zaczęła mną rządzić. To, co wymyśliła, przechodzi ludzkie pojęcie”

