„Bałem się chodzić na cmentarz na Wszystkich Świętych. Ale musiałem odwiedzić kogoś, kto nigdy nie wybaczy mi winy”
„Nie przyjeżdżam po przebaczenie czy po spokój. Jadę, bo inaczej nie potrafię funkcjonować. Jeśli nie stanę nad tym grobem raz w roku, to sobie nie wybaczę. Nie da się odwiedzić grobu i zostawić tam winy. Ona wraca razem ze mną”.

- Redakcja
Na co dzień jestem zwyczajnym facetem. Mam żonę, pracę, mieszkanie, kolacje o stałej porze. Śmieję się czasem z głupich żartów w telewizji. Potrafię powiedzieć „u mnie wszystko dobrze”, nie mrugając okiem. Ale raz w roku wszystko to znika. Pierwszego listopada budzę się przed świtem, zakładam czarny płaszcz i jadę. Dwie godziny i czternaście minut. Znam każdy zakręt tej drogi, jakby prowadziła do mnie samego. Do tej części, którą chowam przed światem. I przed własną żoną.
Na cmentarzu zjawiam się wcześnie, zanim zrobi się tłoczno. Niosę znicz i butelkę wody, by przetrzeć marmur. Na nagrobku wyryto dwa imiona. Kobieta. I kilkuletni chłopiec. Nie znałem ich. Widziałem ją dwa razy. Jego – raz. Wystarczyło.
Wystarczyło jedno skrzyżowanie. Jedna zła decyzja. Niepotrzebny pośpiech. To ja prowadziłem samochód, przez który zginęli. Sąd nazwał to wypadkiem. Życie – już nie. Odbyłem swoją karę.
Nie przyjeżdżam po przebaczenie czy po spokój. Przyjeżdżam, bo inaczej nie potrafię funkcjonować. Jeśli nie stanę nad tym grobem raz w roku, to sobie nie wybaczę. Nie da się odwiedzić grobu i zostawić tam winy. Ona wraca razem ze mną.
Ktoś mnie tam nakrył
Zapalony znicz drżał lekko od wiatru. Ustawiłem go po lewej stronie jak co roku. Po prawej położyłem niewielką wiązankę z białych róż – dla niej. A pomiędzy – małego żółtego misia. Zawsze coś takiego przynoszę. Nie wiem, czy chłopiec lubił misie. Ale to jedyne, co mogę mu dać.
Stałem w ciszy. Myśli szumiały jak liście pod nogami. Nagle poczułem czyjąś obecność. Nie śmiałem się obejrzeć.
– Przychodzi pan co roku – powiedział kobiecy głos za moimi plecami. – Znał ich pan?
Obróciłem się powoli, musiałem. Stała przede mną kobieta w czarnym płaszczu z twarzą surową, ale uważną. Pamiętałem ją. Widziałem ją tu rok temu. I jeszcze wcześniej.
– Nie tak, jak bym chciał – odpowiedziałem cicho. – Ale wystarczająco, by nigdy nie zapomnieć.
– Byli dla mnie wszystkim – powiedziała. – Moja siostra. I mój siostrzeniec – zrobiła krok w moją stronę. – Pan pracował z Magdą?
– Raczej... w tej samej branży. Kiedyś się spotkaliśmy przy okazji. Przypadkiem – uśmiechnąłem się słabo.
– Przypadkiem – powtórzyła to słowo, jakby próbowała coś z niego wyczytać. – Pan zachowuje się jak ktoś, kto nosi żałobę. Ale nie wygląda pan na krewnego.
– Nie trzeba być krewnym, żeby stracić razem z nimi coś ważnego – rzuciłem. Sam byłem zaskoczony, jak szybko to powiedziałem.
Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu.
– Znam twarze ludzi, którzy przyszli na pogrzeb. Pana nie było.
– Nie... wtedy jeszcze nie potrafiłem tu przyjechać.
Pokiwała głową. Nic nie odpowiedziała. Ale już wiedziałem – coś zaczęła podejrzewać.
Żona coś wyczuła
Drzwi zatrzasnęły się za mną z lekkim trzaskiem. W mieszkaniu pachniało pieczonym mięsem i rozmarynem. Z kuchni dobiegł dźwięk mieszania w garnku.
– Wiktor? Już jesteś? – zawołała Agnieszka. – Dobrze, bo ziemniaki zaraz się rozgotują.
Zdjąłem płaszcz, powiesiłem go ostrożnie. W jego kieszeni nadal czułem ciepło dłoni, która trzymała zapalniczkę nad grobem. Czułem też wzrok tamtej kobiety, Sylwii – przenikliwy, nieodpuszczający.
Usiadłem do stołu. Agnieszka postawiła przede mną talerz, nalała zupę. Pachniała wyśmienicie, jak zawsze. Ale ja ledwo mogłem przełknąć łyżkę.
– W pracy coś nie tak? – zapytała, siadając naprzeciwko.
– Nie, po prostu… jestem zmęczony.
– Jesteś zmęczony od tygodni. Albo cię nie ma, albo nie mówisz. Wiktor, ja cię proszę. Co się dzieje?
Zamilkłem. Zupa stygła. Agnieszka wpatrywała się we mnie z niepokojem.
– Zdradzasz mnie? – zapytała nagle. – Masz kogoś? Bo… już naprawdę nie wiem, co myśleć.
– Nie. Nie chodzi o żadną kobietę.
– To o co?! – uniosła głos. – Kiedyś wracałeś do domu, jakbyś tu chciał być. A teraz… Patrzysz... Widzisz mnie, ale jakbyś nie widział. Rozmawiam z tobą, a ty jesteś myślami gdzieś indziej.
Zacisnąłem dłonie na łyżce.
– Chodzi o miejsce. O pewne miejsce, które muszę odwiedzać. Na cmentarzu.
– Kto tam leży, Wiktor?
Spojrzałem na nią. I prawie to powiedziałem.
– Nie ktoś… tylko wszystko, co zrobiłem źle.
Agnieszka zamarła. I już nie pytała. Ale wiedziałem – coś się właśnie zawaliło.
Chciałem komuś powiedzieć
Kościół był pusty. Siedziałem z tyłu, skulony w ławce, jak uczeń, który nie odrobił zadania. Przyszedłem do księdza Jerzego bez zapowiedzi. Powiedziałem tylko, że „chciałbym porozmawiać”. On skinął głową i usiadł obok, bez koloratki, bez dystansu.
– To nie moja historia – zacząłem. – To opowieść o pewnym mężczyźnie. Kiedyś był za kierownicą. Podjął złą decyzję – bardzo złą. Od tego czasu… nie umie oddychać.
Ksiądz słuchał w milczeniu, tylko raz po raz kiwając głową.
– Milczenie – powiedział w końcu – to nie zawsze pokuta. Czasem to ucieczka. A pokuta zaczyna się wtedy, gdy ktoś sięga po prawdę. Nawet jeśli boli.
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem, zanim usłyszał więcej.
Kilka dni później znowu byłem na cmentarzu. Zbyt blisko po Wszystkich Świętych – ludzi było więcej. Stanąłem z daleka. I wtedy usłyszałem głosy.
– Znowu był. Widziałam go. Ten sam płaszcz, te same kwiaty – to była Sylwia. Mówiła do jakiejś starszej kobiety. – Nie wiem, kto to, ale… coś mi w nim nie gra. On coś wie. Może nawet... był tam.
Zadrżałem. Nie wiem, skąd wziąłem odwagę. Ale podszedłem. Serce waliło mi jak u uciekiniera.
– Przepraszam… – powiedziałem cicho.
Sylwia spojrzała zaskoczona.
– To ja – z trudem wypowiedziałem słowa. – To ja wtedy prowadziłem samochód.
Zamarła. Jej oczy w jednej chwili zrobiły się matowe, jakby wszystko nagle w niej zgasło. Wiedziałem, że nie ma już odwrotu.
Nie odrzuciła mnie
Kobieta nie powiedziała nic przez długi moment. Patrzyła mi w oczy tak intensywnie, że czułem, jakby prześwietlała mnie na wskroś. Nie było w tym spojrzeniu krzyku, nie było łez. Była tylko cisza – taka, która boli mocniej niż cokolwiek innego. Wreszcie usiadła na ławce obok grobu. Zrobiłem to samo, ale niezbyt blisko. Nie miałem prawa.
– Wiedziałam – powiedziała w końcu. – Może nie od razu, ale… coś we mnie to czuło. Pan za często tu bywał. Za cicho.
Milczałem. Każde moje słowo byłoby nie na miejscu.
– Nie chcę dramatów – dodała po chwili. – Niech pan nie przeprasza. Niech pan nie tłumaczy. Słyszałam już wszystkie wersje. Winni, niewinni, warunki na drodze, pech, ślepy los… Mam to w małym palcu.
– Nie przyszedłem się bronić – wyszeptałem.
– Wiem. Gdyby pan chciał się bronić, już by to pan zrobił. Przyszedł pan, bo nie może pan już oddychać, prawda?
Skinąłem głową. Głos ugrzązł mi w gardle.
– To nie jest pana miejsce – powiedziała. – Ale rozumiem, że musi pan tu być.
Spojrzała na grób, jakby rozmawiała nie ze mną, a z siostrą i siostrzeńcem.
– Ja nie umiem panu wybaczyć. Ale nie chcę pana nienawidzić. To byłoby zbyt proste. A to nie jest prosta historia.
Zamilkła na chwilę.
– Dlaczego teraz? – zapytała cicho.
– Bo już nie mogłem znieść ciszy.
Znowu zapadło milczenie. Ale tym razem byliśmy w nim we dwoje.
Wyznałem żonie prawdę
Nie miałem gotowego planu. Wróciłem do domu, jakby nic się nie wydarzyło – ale wszystko było inne. W głowie wciąż słyszałem słowa Sylwii: „To nie jest pana miejsce. Ale rozumiem, że musi pan tu być”. To było dziwnie kojące.
Wieczorem usiedliśmy z Agnieszką przy kuchennym stole. Cisza między nami była gęsta, lepka, pełna pytań, na które ona nie miała odwagi zapytać, a ja – siły, by dłużej uciekać.
– Muszę ci coś powiedzieć – odezwałem się w końcu. Nie przerwała mi. Po prostu patrzyła.
Opowiedziałem wszystko. O tamtym dniu. O wypadku. O grobie, który odwiedzam co roku. O dziecku, które nie zdążyło dorosnąć. O kobiecie, którą znałem ledwie z widzenia, a zabrałem jej całe życie. I o tym, jak próbowałem po tym normalnie żyć.
Agnieszka słuchała w milczeniu. Nie płakała. Nie przerwała ani razu. Gdy skończyłem, przez chwilę tylko wpatrywała się w blat stołu.
– Czy oni wiedzą? – zapytała.
– Tak – odpowiedziałem. – Powiedziałem jej. Siostrze tej kobiety. Sylwii.
Kiwnęła głową. Powoli, jakby ważyła coś wewnątrz siebie.
– Nie wiem, co mam teraz z tym zrobić. Muszę to przemyśleć, Wiktor.
Nie zatrzymywałem jej. Nie błagałem. W tej chwili wiedziałem jedno – ona ma prawo potrzebować czasu. Po tylu latach, w końcu nie tylko ja dźwigałem ten ciężar.
Kilka dni później spotkałem męża kobiety, która zginęła, Roberta. Stał nad grobem, pochylony, jakby go coś przygniatało. Spojrzał na mnie bez cienia wrogości.
– Wiem, kim jesteś. Ale nie jestem już kimś, kto chce cię ukarać.
– Nie przyszedłem po kontakt. Przyszedłem, bo muszę – odpowiedziałem cicho. I zostałem.
Zawsze będę żałował
Cmentarz był już prawie pusty. Większość zniczy dogasała, ich płomyki ledwo się tliły. Usiadłem na ławce obok grobu. Tym razem bez kwiatów, bez świec, bez żadnych rytuałów. Po prostu – byłem. Nie czułem ulgi. Nie spodziewałem się jej. Ale też nie było we mnie tego dławiącego lęku, który co roku przywoziłem tu ze sobą. Cisza była ciężka, ale nie dusząca.
Nie wiem, czy Sylwia kiedykolwiek mi wybaczy. Nie wiem, czy Agnieszka zostanie. Czy Robert jeszcze kiedyś się odezwie. Ale to już nie była moja decyzja. Zrobiłem, co musiałem. Po raz pierwszy od trzynastu lat. Powiedziałem prawdę.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na wyryte litery. Znałem je na pamięć. Ale dziś przeczytałem je na nowo – bez paniki, bez ścisku w gardle. Imiona, nazwiska, daty życia i śmierci. Nie miałem prawa prosić ich o nic. Ale miałem obowiązek – powiedzieć, kim jestem. Niektóre winy nie mają przebaczenia. Ale mają nazwisko. I czasem jedyne, co można zrobić, to przestać od nich uciekać.
Wstałem. Poprawiłem znicz. Odwróciłem się. Zrobiłem kilka kroków. Wiedziałem, że wrócę za rok. Ale już nie jako cień chowający się pod płaszczem. Tylko jako człowiek, który szczerze żałuje swoich błędów.
Wiktor, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pogodziłam się z moim bratem dopiero na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Jednego będę jednak żałować do końca życia”
- „Kupiłem na 1 listopada białe chryzantemy za 50 zł, a brat nie przyniósł nawet znicza. Tego dnia powiedziałem mu prawdę”
- „Kupiłam tanie chryzantemy na promocji. Przy grobie babci ciotka zrobiła z tego dramat godny telenoweli”

