Reklama

Czasem mam wrażenie, że moje życie to jeden wielki bałagan. Dwoje dzieci, które wiecznie czegoś ode mnie chcą, dom, który nigdy nie wygląda tak, jakbym chciała, i praca na pół etatu, którą staram się ogarniać, bo muszę, nie dlatego, że lubię. A między tym wszystkim… ja. Zmęczona, z rosnącym poczuciem, że cokolwiek bym nie zrobiła, i tak zawsze coś schrzanię.

Do tego Barbara – moja teściowa. Perfekcyjna, zawsze uśmiechnięta, zorganizowana do bólu. Kiedy patrzę, jak ogarnia swoje życie, jak dba o dom, rodzinę, a przy tym jeszcze ma czas na swoje pasje, czuję się przy niej jak dziecko, które nie ogarnia podstaw życia. Choć nigdy nie powiedziała mi wprost, że jestem beznadziejna, to wystarczy jedno jej spojrzenie, jedno ciche „hmm”, żeby poczuć się jak ostatnia ofiara.

Przyznanie się do błędu

Tego dnia już od rana czułam narastający niepokój. W głowie kotłowały mi się myśli, a ręce drżały, kiedy zorientowałam się, że… zgubiłam receptę na leki dla Maćka. Receptę, którą Paweł zostawił na stole w kuchni i prosił, żebym odebrała z apteki, bo jemu nie starczy czasu. Wiedziałam, że to ważne – leki dla naszego syna, które musiał przyjmować codziennie.

Szukałam wszędzie: pod stołem, w koszu na śmieci, między książkami. Nic. Czułam, jak narasta we mnie panika. Boję się Barbry – tak mówię o teściowej w myślach – bo wiem, że ona nie przepuści okazji, żeby wytknąć mi, że znowu czegoś nie dopilnowałam. W końcu, po godzinach bezowocnego szukania, usiadłam przy stole i gapiłam się w telefon, jakbym miała z niego wyczytać odpowiedzi.

W końcu zebrałam się na odwagę. Wykręciłam numer Barbary. Zanim odebrała, zdążyłam już sobie wyobrazić, jak krzyczy, że jestem nieodpowiedzialna.

– Halo? – usłyszałam jej głos, chłodny, stanowczy.

– Cześć… To ja, Karolina. Chciałam tylko… – głos mi się łamał – Chciałam powiedzieć, że zgubiłam receptę dla Maćka. Bardzo przepraszam.

Cisza. Długa, przeszywająca cisza. Serce biło mi jak oszalałe.

– Karolino, oddychaj – powiedziała w końcu Barbara, zaskakująco spokojnie, choć w jej głosie czułam nutę lekkiego sarkazmu. – Receptę można odtworzyć. Trzeba zadzwonić do przychodni, a nie załamywać się jak dziecko.

– Wiem… – szepnęłam zawstydzona.

– Zadzwoń tam teraz. A potem mi powiedz, co udało ci się załatwić.

– Dobrze – odpowiedziałam, zaskoczona, że nie zbeształa mnie tak, jak się spodziewałam. W głowie nadal brzmiały jej słowa: odd…dychaj.

Zaskakująca rada teściowej

Siedziałam z telefonem w ręce, wpatrując się w ekran, jakby tam miała się znaleźć recepta na całe moje życie. Nie wiedziałam, co mnie bardziej zaskoczyło – to, że Barbara nie wybuchła, czy to, że jej ton głosu… brzmiał niemal, jakby chciała mi pomóc. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że może nie jestem dla niej tylko wieczną porażką.

Zebrałam się w sobie i zadzwoniłam do przychodni. Załatwiłam nową receptę, choć w głowie miałam szum – byłam pewna, że Barbara zadzwoni zaraz z pretensjami. Ale to ja wykręciłam do niej numer pierwsza.

– Udało się – powiedziałam cicho, jakbym przyznawała się do ściągnięcia na sprawdzianie.

– No widzisz – odpowiedziała Barbara, a w jej głosie słyszałam coś… cieplejszego? – Wiesz, Karolino, powiem ci coś. Ja też kiedyś schrzaniłam coś wielkiego. Pamiętasz, jak Paweł prawie nie dostał się na studia?

– Nie… – zaczęłam, zaskoczona.

– Bo tego nigdy nie mówiłam. Zawaliłam termin złożenia papierów. Zwyczajnie o tym zapomniałam. Dwa dni później dopiero się zorientowałam. Myślałam, że zemdleję, jak sobie to uświadomiłam. Ale zamiast siedzieć i płakać, pojechałam do dziekanatu, przyznałam się, przeprosiłam i… wiesz co? Babka w dziekanacie powiedziała, że jeszcze nikomu nie zdarzyło się tak szczerze przyznać do błędu. I przyjęła papiery.

– Naprawdę? – spytałam, czując, jak coś we mnie topnieje.

– Naprawdę. Ludzie szanują, jak bierzesz odpowiedzialność. Lepiej przyznać się i naprawić, niż udawać, że nic się nie stało.

Zaniemówiłam. Nigdy nie myślałam o Barbarze jak o kimś, kto też się kiedyś potknął. Zawsze wydawała mi się kuloodporna, perfekcyjna. A tu nagle – opowieść, która… była trochę o mnie.

– Dziękuję – wyszeptałam, a głos mi zadrżał.

Po raz pierwszy od dawna poczułam, że Barbara naprawdę chce mi coś przekazać. Nie po to, żeby mnie skrytykować, tylko… żeby pomóc.

Wykorzystałam radę teściowej

Trzymałam telefon w ręce, wahając się, czy to dobry pomysł. Niby wiedziałam, że muszę zadzwonić, że to właściwe, że dojrzałe… ale serce waliło mi jak młot, a oddech był płytki.

– Zadzwoń i to załatw – słyszałam w głowie głos Barbary. – Przyznaj się, przeproś i zaproponuj rozwiązanie.

Wcisnęłam zieloną słuchawkę. Po drugiej stronie odezwał się mój szef, pan Tomasz.

– Dzień dobry, panie Tomaszu… – zaczęłam, a głos mi się załamał. – Chciałam przeprosić. Popełniłam błąd w raporcie, który wysłałam wczoraj. Wiem, że przez to mieliście problem z prezentacją… Bardzo mi przykro.

– Karolino… – w jego głosie zabrzmiało zaskoczenie. – Nie spodziewałem się, że się odezwiesz. Większość osób wolałaby udawać, że nic się nie stało.

Zamknęłam oczy, starając się opanować nerwy.

– Wiem. Nie chcę udawać. Wiem, że zawaliłam. Ale sprawdziłam już, co można zrobić – wzięłam głęboki oddech. – Zrobię poprawiony raport dzisiaj, a jutro wyślę nową wersję. Mogę też przygotować dodatkową analizę, żeby wyrównać straty.

Cisza. Potem usłyszałam westchnięcie.

– Doceniam to, Karolino. Naprawdę. Nie każdy ma odwagę przyznać się do błędu. Dziękuję, że nie zrzucasz winy na kogoś innego. Zrób, co trzeba, a ja postaram się załatwić, żeby temat nie urósł do rangi katastrofy.

– Dziękuję – powiedziałam cicho, z ulgą, która niemal fizycznie wylała się ze mnie.

Kiedy odłożyłam telefon, poczułam, jakby z ramion spadł mi wielki ciężar. Barbara miała rację. Przyznałam się. Nie było to łatwe, serce chciało mi wyskoczyć z piersi, a ręce się trzęsły… ale zrobiłam to. I świat się nie zawalił. Wręcz przeciwnie – może właśnie dzięki temu od teraz będzie, choć odrobinę lżejszy.

Zrozumiałam, że może przez te lata to nie Barbara była problemem

Siedziałam przy stole, patrząc na telefon, jakby miał mi jeszcze coś powiedzieć. Nie wierzyłam, że to zrobiłam – że zadzwoniłam do szefa, przyznałam się do błędu, a potem… dostałam od niego nie ochrzan, tylko podziękowanie.

To była ulga, taka, której nie czułam od dawna. W głowie wciąż brzmiały mi słowa Barbary: „Ludzie szanują, jak potrafisz wziąć odpowiedzialność”. Nie sądziłam, że właśnie ona, teściowa, której tak się bałam, powie coś, co odmieni mój sposób myślenia.

Przez lata czułam się przy niej jak nieudacznik. Widziałam w niej kobietę, która wszystko robiła lepiej: dom lśniący, dzieci wychowane, uśmiech na twarzy, a ja… wiecznie w rozgardiaszu, zmęczona, z poczuciem, że zawsze czegoś nie ogarniam.

Myślałam, że Barbara ocenia mnie w myślach, że patrzy na mnie z politowaniem, jak na nieogarniętą dziewczynę, która nie potrafi sobie poradzić z życiem. Ale to chyba była moja własna projekcja. Moje poczucie winy i słabości.

Dopiero teraz, kiedy powiedziała mi o swojej wpadce z Pawłem, zaczęłam widzieć w niej nie zimną, nieomylną teściową, tylko kobietę – taką jak ja. Kobietę, która też popełniała błędy, ale miała odwagę się do nich przyznawać i naprawiać to, co się dało.

Zrozumiałam, że może przez te lata to nie Barbara była problemem, tylko ja. Moja duma, mój lęk przed tym, żeby nie wypaść słabo. A przecież właśnie to „słabo” jest czasem najprawdziwsze.

Spojrzałam na porozrzucane zabawki dzieci, na kubki na blacie i ślady po obiedzie, którego jeszcze nie zdążyłam posprzątać. To wszystko było moje – bałagan, zmęczenie, chaos. Ale też: odwaga, żeby powiedzieć „przepraszam”. Odwaga, żeby próbować.

I wtedy zrozumiałam, że może… wcale nie muszę być idealna. Może wystarczy, że będę prawdziwa.

Błędy nie są końcem świata

Tamtego wieczoru, kiedy dzieci wreszcie zasnęły, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i poczułam, że… coś się zmieniło. Może to była ulga po całym dniu, może świadomość, że jednak potrafię wziąć odpowiedzialność, a może po prostu ta rozmowa z Barbarą, która wywróciła moje postrzeganie do góry nogami.

Patrzyłam na telefon, ale już nie czekałam na jej telefon czy jakąś ocenę. Nie potrzebowałam tego. Wiedziałam, że nadal będziemy się czasem ścierać – bo Barbara to Barbara, kobieta z krwi i kości, twarda, konkretna, bez lukru. Ale pierwszy raz poczułam, że może być moim sojusznikiem, a nie tylko wymagającą teściową, która patrzy na mnie przez lupę.

Zrozumiałam, że błędy nie są końcem świata. Że można coś schrzanić, przyznać się i iść dalej. I że to właśnie od takich kobiet jak Barbara mogę się tego uczyć.

Jasne, moje życie nadal będzie pełne chaosu – dzieci dalej będą rozrzucały zabawki, pranie nie zrobi się samo, a czasem zgubię coś ważnego. Ale wiedziałam już, że mogę się podnieść. I że… nawet jeśli nie wszystko wychodzi, to dopóki próbuję, dopóki się staram – to jestem wystarczająca.

Spojrzałam na zdjęcie Barbary z Pawłem, stojące na półce w salonie. Uśmiechnęłam się pod nosem. „Może nie jestem taka zła, jak myślisz, co, mamo?” – pomyślałam.

I wtedy zrozumiałam, że ten dzień nie był końcem świata. Wręcz przeciwnie – był początkiem.

Karolina, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama