Reklama

Nigdy nie lubiłem rodzinnych spędów, ale ten po pogrzebie babci to był już teatr absurdu. Wszyscy w czerni, nadęci, udający wielką żałobę, a w rzeczywistości tylko czekali, aż prawnik otworzy teczkę i zacznie czytać. Ja siedziałem z boku, w tym swoim „zaszczytnym” kącie dla pasierbów – niby rodzina, ale jednak zawsze ktoś inny. W powietrzu czuć było napięcie gęstsze niż dym z kadzidła w kościele.

Na ścianie nad kominkiem wisiało zdjęcie sprzed lat. Wszyscy razem, jakbyśmy naprawdę byli jedną, wielką, szczęśliwą rodziną. Babcia w środku, w kwiecistej sukience, uśmiechnięta. Po jej prawej stronie biologiczne wnuki, po lewej my – przyszywani, z przyklejonymi uśmiechami. Wtedy jeszcze łudziłem się, że w tym domu miejsce przy stole zależy od serca, a nie od genów.

Prawnik chrząknął i zaczął mówić. Już po pierwszych zdaniach wiedziałem, że to będzie jazda bez trzymanki. Cały majątek „przekazuje moim ukochanym wnukom” – i tu wymienił tylko imiona tych, którzy mają babcine geny. Reszta, w tym ja, dostała… no cóż, uśmiech politowania i może resztki serniczka z kuchni. A wtedy dopiero zaczęły się prawdziwe kłótnie.

Mogłem się tego spodziewać

– No i co, Mikołaj? – prychnęła ciotka Halina, jakby to ona napisała ten testament. – Chyba się nie spodziewałeś, że babcia zostawi ci choćby złotówkę?

– A czemu niby nie? – odparłem spokojnie, choć w środku aż mnie nosiło. – Byłem dla niej tak samo wnukiem jak Kacper czy Ola.

– Wnukiem? – Halina uniosła brwi. – Ty jesteś synem drugiego męża mojej siostry. Babcia była dla ciebie… obcą kobietą.

– Obcą kobietą, która nauczyła mnie grać w warcaby, piekła mi szarlotki na urodziny i ratowała mnie z opresji, kiedy twój kochany Kacper zamykał mnie w piwnicy dla żartu – warknąłem.

W salonie zrobiło się cicho. Prawnik udawał, że coś sprawdza w papierach, ale kątem oka obserwował rozwój wydarzeń. Kacper siedział rozparty w fotelu z tym swoim kpiącym uśmieszkiem.

– Daj spokój, Miki – odezwała się wreszcie Ola. – Babcia miała prawo zrobić z majątkiem, co chciała.

– Jasne, a wy macie prawo teraz się na mnie gapić, jakbym był natrętem, który się tu wprosił po darmowe kanapki – rzuciłem.

Wzrok mimowolnie powędrował ku zdjęciu na ścianie. My wszyscy, w letnim słońcu, obok babci. Wtedy wydawało się, że jesteśmy rodziną. Teraz wiedziałem, że to tylko dobrze ustawiona scena.

– Wiecie co? – wstałem. – Życzę wam powodzenia w dzieleniu się tym złotem. Ja się z tego cyrku wypisuję.

Za mną zostało milczenie i zapach kawy, który nagle zaczął mnie mdlić.

Czułem się jak obcy

Wyszedłem na ganek, ale zanim zdążyłem odejść, drzwi za mną trzasnęły. To był mój ojciec, Marek.

Mikołaj, poczekaj – powiedział, jakby chciał mnie zatrzymać słowem. – Nie rób scen.

– Scen? – odwróciłem się powoli. – A to, co się tam dzieje, to niby co? Spektakl o tym, jak wyrzucić kogoś z rodziny w pięć minut?

Ojciec spuścił wzrok.

Wiesz, jaka była twoja babcia…

– Moja babcia? – przerwałem mu ostro. – Według tej całej bandy to była „ich” babcia. Ja jestem tylko dodatkiem.

Za szybą widziałem, jak Kacper pochyla się nad stołem, przysuwa do siebie plik dokumentów. Ola coś zapisuje na marginesach, a ciotka Halina krąży wokół nich jak sęp. Ten dom, z tymi wszystkimi bibelotami i zapachem lawendy, nagle wydał mi się obcy.

– Miki, to tylko pieniądze – próbował mnie uspokoić ojciec.

– Nie, to nie są „tylko pieniądze” – prychnąłem. – To jest ich sposób na powiedzenie mi prosto w twarz: „nie należysz do nas”.

Cisza między nami gęstniała, aż z wnętrza dobiegł podniesiony głos Kacpra:

Trzeba będzie sprzedać działkę nad jeziorem.

– O nie, tego nie ma w testamencie! – zawyła Halina. – Babcia chciała, żeby to zostało w rodzinie!

– W „rodzinie” – powtórzyłem cicho i poczułem, jak ściska mnie w żołądku.

Zaciągnąłem się powietrzem. Wiedziałem, że jeszcze wrócę do tego salonu. Ale nie po to, żeby prosić.

Przypomniałem im o czymś

Wróciłem do środka powoli, jak ktoś, kto wchodzi do klatki z dzikimi zwierzętami. Kacper od razu przewrócił oczami.

– Myślałem, że już sobie poszedłeś – rzucił.

– Nie, postanowiłem popatrzeć, jak się dzielicie łupem – odparłem z przesadną uprzejmością.

Ola zerknęła na mnie krótko, a potem znów w papiery.

Nikt tu się nie „dzieli łupem”. Po prostu ustalamy, co z czym zrobić.

– Aha. I już ustaliliście, które meble wyrzucicie, a które zabierzecie? – spytałem, rozglądając się po salonie.

Kredens babci, w którym trzymała domowe nalewki, teraz służył za punkt dowodzenia tej całej farsy.

– Mikołaj – wtrącił się prawnik tonem zmęczonego nauczyciela – jeśli nie jest pan stroną w tej sprawie, proszę pozwolić rodzinie…

– Rodzinie? – przerwałem mu. – Proszę mi przypomnieć, kto w tym pokoju odwiedzał babcię co tydzień, a nie tylko w święta?

Halina się zagotowała.

– Nie waż się sugerować, że myśmy się nią nie opiekowali!

A kto jej przywoził zakupy, kiedy leżała po operacji? Bo jakoś nie pamiętam, żebyście wtedy tłukli się autobusem przez pół miasta.

Zapadła cisza, tylko zegar tykał głośniej niż zwykle. Wiedziałem, że ich uwiera to, co mówię, bo to była prawda. Ale prawda tu nie miała znaczenia – liczyło się nazwisko w akcie urodzenia.

– Wiesz co, Miki? – odezwał się Kacper, mrużąc oczy. – Babcia zostawiła ci coś więcej niż pieniądze. Zostawiła ci… swoje błogosławieństwo, żebyś wreszcie ułożył sobie życie gdzieś indziej.

– A ty, Kacper, masz moje błogosławieństwo, żebyś się nim udławił – odpowiedziałem spokojnie, choć w środku aż mi wrzało.

Pożałowali mi nawet zdjęcia

Ciotka Halina parsknęła śmiechem. Taki suchy, złośliwy dźwięk.

– Widzisz, Marek, jakiego syna wychowałeś? Bezczelny jak jego matka.

Ojciec drgnął, ale milczał. Ja za to poczułem, jak coś we mnie pęka.

– Nie mów tak o mojej matce – powiedziałem wolno, patrząc jej prosto w oczy. – Zwłaszcza że to ona opiekowała się babcią, kiedy wy w tym czasie opalaliście się w Chorwacji.

– Przestań już z tymi wycieczkami osobistymi! – Ola uderzyła dłonią w stół, a filiżanka z kawą podskoczyła. – Testament jest jasny. Masz tu jeszcze sernik, chcesz?

– Nie. Wystarczy mi ten gorzki posmak w ustach – odparłem.

Prawnik próbował przejść nad tym wszystkim do porządku.

– Proponuję, żebyśmy ustalili terminy spotkań w sprawie wyceny nieruchomości…

– Najpierw trzeba wynieść wszystkie rzeczy babci – wtrącił Kacper. – I, proszę bardzo, Mikołaj, możesz sobie wziąć coś na pamiątkę. O ile znajdziesz coś, co nie jest warte zbyt wiele.

Poczułem, jak policzki mi płoną.

Wezmę to zdjęcie z kominka – powiedziałem, ruszając w jego stronę.

– To zdjęcie zostaje – odezwała się Halina ostro. – To pamiątka rodzinna.

A ja niby czym jestem? Obcym z ulicy? – spytałem. – Spokojnie, nie zamierzam go sprzedać. Chcę je po prostu mieć.

– Nie masz do niego prawa – wtrącił Kacper, stając mi na drodze.

Patrzyliśmy sobie w oczy kilka sekund. W końcu cofnąłem się o krok.

– Nie szkodzi. Ja i tak pamiętam każdy szczegół. A wy będziecie musieli patrzeć na to zdjęcie i wiedzieć, że udawaliście rodzinę tylko wtedy, kiedy było wam wygodnie.

Znów miałem „odpuścić”

Po tej wymianie zdań atmosfera zrobiła się gęsta jak kurz na babcinym dywanie. Prawnik zebrał papiery do teczki, mrucząc coś o „kontynuowaniu w spokojniejszych warunkach”. Halina demonstracyjnie poprawiała serwetki na stole, Ola nerwowo przewracała kartki notatnika, a Kacper siedział z założonymi rękami, jakby czekał, aż wylecę drzwiami.

Ojciec podszedł do mnie i ściszonym głosem powiedział:

– Mikołaj… może lepiej odpuść.

– Odpuścić? – szepnąłem, ale tak, by wszyscy mogli usłyszeć. – Całe życie słyszę „odpuść”. Jak Kacper nazwał mnie bękartem w podstawówce – „odpuść”. Jak Ola w liceum rozpuściła plotkę, że mama wyszła za ciebie tylko dla pieniędzy – „odpuść”. Teraz też mam odpuścić, tak? Bo przecież rodzina to świętość.

Kacper prychnął.

Nie dramatyzuj, Miki. Po prostu zaakceptuj, że nie jesteś jednym z nas.

– Wiesz, Kacper – spojrzałem na niego z takim spokojem, że aż się odchylił w fotelu – to jest najlepsza wiadomość, jaką od ciebie usłyszałem w życiu.

Zabrałem swoją kurtkę z wieszaka.

Bawcie się dobrze swoim spadkiem. A ja… ja przynajmniej nie będę musiał się z wami więcej widywać.

Drzwi zamknęły się za mną z głuchym stukiem. Na ganku odetchnąłem głęboko. Było zimno, ale to zimno było czyste, uczciwe – w przeciwieństwie do tego, co zostało w środku. Wiedziałem, że już tam nie wrócę. Ani po pieniądze, ani po zdjęcia, ani po akceptację.

Mam coś cenniejszego niż spadek

Szło mi się lekko, choć wiał zimny wiatr. Za plecami dom babci wyglądał tak samo jak zawsze – tylko ja już wiedziałem, że to nie jest mój dom. Nigdy nie był.

W kieszeni kurtki miałem jedyną „pamiątkę”, jaką zabrałem – starą, zmiętą kartkę, którą znalazłem na ganku, kiedy wychodziłem. Babcia pisała na niej listę zakupów. Zwykłe rzeczy: mąka, jabłka, cynamon. I na dole dopisek jej pochylonym pismem: „Upiec szarlotkę dla Mikołaja”.

Nie potrzebowałem złota, działek, kredensów ani obrazów. Ten kawałek papieru przypominał mi, że dla niej byłem wnukiem. Prawdziwym. Niezależnie od tego, co myśleli inni.

Po raz pierwszy od dawna poczułem spokój. Może nie mam rodziny, jaką pokazuje się na zdjęciach w ramkach, ale mam wspomnienia, których nikt mi nie odbierze. A oni… oni zostaną tam, w tym salonie, kłócąc się o każdy metr kwadratowy, aż zapomną, po co w ogóle się spotkali.

Uśmiechnąłem się pod nosem. W końcu babcia zawsze powtarzała: „Miki, pamiętaj, prawdziwy majątek nosisz w sobie”.

Mikołaj, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama