Reklama

Wiem, że wiele osób tak mówi – chciałbym być bogaty, no ale w życiu tak łatwo nie ma... Nie, ja chciałam sama do czegoś dojść. Próbowałam różnych pomysłów, a raczej miałam plany.

Reklama

Bo tak się niefortunnie składa, że jestem wyjątkowo roztargniona. Jednego tygodnia planuję rozwój marki osobistej, a w kolejnym zapisuję się na kurs copywritingu i snuję wizję zarabiającej tysiące art dyrektorki w prestiżowej agencji reklamowej, a następnie jej udziałowczyni, a nawet współwłaścicielki.

Gdybym nie przerzucała się tak z kwiatka na kwiatek, a raczej z planu na plan zarobienia milionów, to kto wie, może dzisiaj rzeczywiście byłabym milionerką.

Masz czas, aby wpaść do mnie?

No i tak planowałam kolejne biznesy. I tak traciłam do nich zapał, aż tu nagle... Moja babcia. Zapisała mi w testamencie pierścionek zaręczynowy. Nie, nie umarła. Przynajmniej na początku. Zapisała tylko. A było to tak....

– Kochanie, masz jutro czas, by wpaść do mnie? – zagadała do mnie na Facebooku w pewien piątek.

Pamiętam, bo akurat szykowałam się z biura do domu i jednym uchem byłam już w weekendowym nastroju. Zagadała na fejsie, bo urządzenia mobilne były jej nieobce już od dobrych kilku lat.

– Oczywiście, babciu, już się cieszę na spotkanie – odpowiedziałam, bo zawsze ją lubiłam.

Sprawa pierścionka

Następnego dnia do południa podjechałam do babci.

– Wejdź, wejdź, nie stój tak na mrozie, kochanie – otworzyła mi jak zwykle w dobrym humorze. – Zdejmij płaszczyk, w salonie czekają już twoje ulubione ciasteczka kokosowe i kakałko.

Kochana!

Wkrótce okazało się, że czeka na mnie coś jeszcze.

Siedzimy tak, zajadamy ciasteczka, rozmawiamy o pogodzie, aż nagle babcia zaczyna rozmowę na zupełnie inny temat:

– Wiesz, wnusiu, różne wypadki chodzą po ludziach. Na przykład taka moja sąsiadka. Chodziłyśmy na zakupy, do klubu seniora, bynajmniej nie spędzałyśmy czasu na cmentarzu, aż tu ubiegłej niedzieli zabrała ją karetka. No i umarło się jej przedwczoraj.

– Przykro mi, babciu – powiedziałam.

Machnęła ręką i dalej ciągnęła:

– Wiesz, pomyślałam wtedy, że co, gdybym ja nagle także się zakręciła.

– Co ty mówisz – wykrzywiłam twarz. Ale w głębi duszy wiedziałam, że coś podobnego mogłoby się zdarzyć.

– Paulinko, nie chodzi o to, że wybieram się na tamten świat. Co to, to nie, bynajmniej! Moje dziecko, martwię się jednak, że nie dokończyłam pewnych spraw. Na przykład nie dokończyłam sprawy pierścionka.

Dobrze, babciu, oddam go w dobre ręce

– Pierścionka?

– Tak, kochanie.

Babcia wstała z kanapy i podeszła do kredensu. Za szkiełkiem leżała piękna seledynowa szkatułka. Przyznam, że zawsze przyglądałam się jej kątem oka na rodzinnych spotkaniach. Babcia podniosła przykrywkę i wyjęła z niej coś błyszczącego. Podeszła z powrotem do kanapy. Patrzyłam na to świecidełko, wyciągając szyję.

– Podoba ci się? - zapytała.

– No pewnie. – Przyglądałam się temu cudeńku, było chyba z białego złota, w środku miało chyba brylant czy raczej diament, nie znam się, ale błyszczało się tak, że aż dech zapierało. Ciekawiło mnie jednak, co za niezałatwiona sprawa wiązała się z tym pierścionkiem. Czekałam na rozwój wypadków.

– Nie jest to zwykły pierścionek zaręczynowy, jak widzisz, ale pierścionek z diamentem. Wart przeszło 300 tysięcy złotych.

– O kurczę – wyrwało mi się – a to się dziadek wykosztował.

– E... nie, kochanie, to nie jest prezent od dziadka – powiedziała babcia.

Kokosowe ciasteczko wyleciało mi z dłoni.

– O! – Tego się nie spodziewałam. – A od kogo?

– Miałam kiedyś, przed dziadkiem, narzeczonego, Witolda – babcia uśmiechnęła się.– Wywodził się ze znanej polskiej rodziny arystokratycznej. Poznałam go przypadkiem. Już po miesiącu byliśmy zaręczeni. Podarował mi ten przepiękny pierścionek. Niestety, wkrótce zginął w wypadku awionetki, którą leciał na jakiś wernisaż do Pragi. Został mi po nim pierścionek.

– Babciu, nie wiedziałam – powiedziałam.

– Eh, stare czasy – zamyśliła się, a jej oczy zaszły jakąś mgłą wspomnień.

– Chciałam, abyś poznała tę historię, zanim któregoś dnia, po mojej śmierci, dowiesz się, że odziedziczyłaś ten pierścionek w testamencie.

– O!

– Tak, kochanie. I możesz zrobić z nim, co chcesz. Lecz pamiętaj jedno, jeśli będziesz chciała go sprzedać, to postaraj się go nie sprzedawać byle komu.

– Dobrze, babciu, oddam pierścionek w dobre ręce. A teraz napijmy się jeszcze tego twojego pysznego kakałka. Pójdę do kuchni podgrzać rondelek.

Babcia coś kombinowała

Cóż, w chwili tej rozmowy babunia miała już 85 lat i mogłam się spodziewać, że niedługo pierścionek będzie mój. Dziwne, ale niemal dokładnie rok po tej rozmowie babcia odeszła. Zgodnie z planem, odziedziczyłam w testamencie pierścionek z diamentem.

Był wart 365 tysięcy złotych. Łał. Na początku myślałam, że wraz z nowym nabytkiem odziedziczyłam też niemały dylemat. Oczywiście, chciałam sprzedać pierścionek, ale nie mogłam go oddać byle komu. Lecz w testamencie nie było żadnej wzmianki o konieczności oddania pierścionka w dobre ręce.

Za to było coś jeszcze...

Dobra, spotkam się z tym nadętym gościem

Warunkiem dostania diamentowego pierścionka było spotkanie się z wnukiem pierwszego narzeczonego babci. Cóż, co mi szkodzi, pomyślałam. A jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że babcia coś kombinowała. Coś specjalnego. Po co mam się spotykać z jakimś wnukiem? Arystokrata to arystokrata, ale na co mi on.

Dobra, spotkam się raz z jakimś nadętym pewnie gościem i pierścionek będzie mój - pomyślałam. Nie musiałam nawet szukać, bo w testamencie był jego numer telefonu i adres. Zapisałam i w weekend wyruszyłam na spotkanie... przeznaczenia? A co najmniej bogactwa. Jadąc autem, zastanawiałam się, co kupić lub w co zainwestuję te 350 tysięcy złotych. Czułam się jak dwunastolatka, której wujek chrzestny dał 100 zł, za które można kupić pół świata.

Myślałem, że już pani do mnie nie przyjdzie

W końcu dojechałam. Ach, ten Milanówek. Pałac. Otwiera mi jakaś kobieta w średnim wieku, ma na sobie niebieski fartuszek w białe kropki. Pokojówka? Kieruje mnie do salonu.

– Pan Kornel zaraz przyjdzie.

Wchodzi. To ten pan Kornel? Łał.

Jest normalnie ubrany. Nie żaden tak krawat czy inny smoking. Ma na sobie różowy t-shirt, podkreślający sprężyste barki. Staje więc w futrynie drzwi niczym młody bóg i mówi:

– Myślałem, że już pani do mnie nie przyjdzie.

Co? Żadne "Co panią do mnie sprowadza?", czy "Kim pani jest?". Tylko tak od razu z grubej rury, że...

– Pan mnie zna?

– Tak.

– Ale skąd? – Przeczesuję palcami grzywkę.

– Pani babcia mi o pani opowiadała!

No tak. Mogłam się spodziewać. Ale dlaczego babunia...

– Ponieważ, niech Pani sobie wyobrazi, pani babcia uważała, że do siebie pasujemy – facet chyba czyta w moich myślach.

Ach, czyli zabawiła się w swatkę

Cóż, facet rzeczywiście jest w moim typie. Wysoki. Wysportowany. Zawadiacki uśmiech. Kochana babcia. Mimo tego nadal nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.

– Nie, to ja pierwszy odnalazłem pani babcię – kolejny raz mężczyzna zdaje się czytać w moich myślach. Lubię takich! – Znalazłem list mojego dziadka do pani babci. A że interesują mnie historie rodzinne, to postanowiłem odnaleźć panią Irenę. Zaprzyjaźniliśmy się. Wymienialiśmy emaile!

– Tak, babunia była bardzo skomputeryzowana jak na jej wiek.

– Kilka razy mi pisała, że powinienem spotkać się z jej wnuczką. Nawet napisała, że ostatecznie nakazała to zrobić w testamencie, gdyby wcześniej nie udało się zorganizować spotkania. Ot, cała historia, pani Paulino, ale może przejdźmy na ty? Kornel.

– Oczywiście, miło mi, Paulina. – Podaję mu dłoń.

Un leurre, czyli uczę się francuskiego

Cóż mogę więcej dodać, praktycznie od tego dnia jesteśmy parą. A ja odziedziczyłam nie tylko pierścionek zaręczynowy, ale i prawdopodobnie zostanę hrabiną.

Z tą sprzedażą pierścionka to była zmyłka. Taki fejk, mówiąc po internetowemu, a właściwie takie... désorienter, diversion, un leurre – wyrażając się bardziej w stylu mojego przyszłego, arystokratycznego życia. Tak, zapisałam się na francuski. Chodzę we wtorki i piątki po 17. Bo angielski już znam.

Reklama

Czytaj także:
„Wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę z domu. Poszłam po rozum do głowy, gdy wpakował mnie do domu starców”
„Dziadkowie mówili mi, że rodzice nie żyją, aż dostałem tajemniczy spadek. Cały ten czas mieszkali w Ameryce”
„Rodzice uznali, że sprzedadzą dom, by zwiedzać świat, a ja żyję w ciasnocie, bo nie stać mnie na większe mieszkanie”

Reklama
Reklama
Reklama