Reklama

Nigdy nie byłam tą „ulubioną”. Ani w rodzinie, ani w szkole, ani nawet wśród znajomych. Zawsze jakby trochę z boku, trochę niewidzialna. Może dlatego tak mocno przywiązałam się do babci – jedynej osoby, przy której czułam się naprawdę ważna. Byłyśmy jak zgrany duet. Kiedy zachorowała, nie miałam wątpliwości – zrezygnowałam z wynajmu, rzuciłam plany o pracy za granicą i zamieszkałam z nią. Opiekowałam się nią jak dzieckiem – myłam, karmiłam, przebierałam. Nieraz w środku nocy budziłam się na dźwięk jej kaszlu i biegłam sprawdzić, czy oddycha. Robiłam zakupy, gotowałam. Żyłam jej rytmem. Przez prawie cztery lata to było moje życie.

A reszta rodziny? Moja mama, ciotki, kuzynostwo? Od święta. Zjawiali się na chwilę, z plastikowym uśmiechem i słoikiem ogórków, po czym znikali. I tylko wtedy, gdy coś trzeba było załatwić – testament, papiery, dom. Wierzyłam, że babcia to widzi. Że wie, kto z nią naprawdę był.

A jednak się pomyliłam. Gdy po jej śmierci otwarto testament, nie wierzyłam własnym uszom.

Dom. Nasz dom. Dom, który sprzątałam, w którym myłam jej okna, nosiłam drewno do kominka – trafił w ręce Karoliny, kuzynki, która pojawiła się może ze dwa razy w ciągu tych lat. I wtedy zaczęło się piekło.

Ja niczego nie ukartowałam

– Ty to wszystko ukartowałaś! – wrzasnęła matka, gdy ledwo przekroczyła próg mieszkania. – Wmówiłaś jej, że ci nie zależy! Że jesteś taka święta, bezinteresowna!

Stałam przy zlewie, z rękami mokrymi od naczyń. Odwróciłam się powoli, jakby to nie mogło się dziać naprawdę.

– Mamo, co ty w ogóle wygadujesz? Ja niczego nie ukartowałam. To babcia tak postanowiła…

– No właśnie! Postanowiła! Po czterech latach z tobą pod jednym dachem! Myślisz, że nie wiem, jak jej głowę prałaś?! Przecież była stara i chora!

– Zrobiła to z własnej woli… – powiedziałam cicho, ale ona mnie nie słuchała.

– Wmówiłaś jej, że reszta rodziny to śmiecie! Że tylko ty jesteś ta dobra, ta jedyna, która się poświęciła!

– To ty się mną nigdy nie interesowałaś – wyrwało mi się. – Od lat jestem dla ciebie nikim.

Twarz matki stężała. Miała w oczach ten sam gniew, który pamiętałam z dzieciństwa – kiedy rzucała moimi zeszytami, bo coś źle napisałam.

– Ty niewdzięczna gówniaro! To ja ci życie dałam! A teraz jeszcze dom chciałaś sobie załatwić!

– Ja nie chciałam żadnego domu… Chciałam tylko, żeby ktoś w końcu docenił, że przez cztery lata nie miałam życia, bo zajmowałam się własną babcią!

– Z własnej woli! – wykrzyczała. – Nie prosiłam cię o to!

Odeszła, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zdjęcia na ścianie zadrżały.

Zostałam sama. I wtedy dotarło do mnie, że już nie tylko nie mam babci. Nie mam też matki. Nie tej, którą znałam. Została tylko jakaś kobieta pełna jadu, którą być może sama do tego doprowadziłam.

Bo jestem za dobra?

Z Karoliną umówiłam się w kawiarni niedaleko rynku. Przyszła spóźniona, jak zawsze, w płaszczu, który pewnie kosztował tyle, co moje miesięczne zakupy. Usiadła naprzeciwko mnie i zerknęła nerwowo w telefon.

– Dzięki, że przyszłaś – powiedziałam chłodno.

– Nie ma sprawy. Słuchaj, jeśli to o ten dom, to ja…

– Powiedz mi tylko jedno – weszłam jej w słowo. – Czy wiedziałaś wcześniej, że babcia przepisze go na ciebie?

Zawahała się. Złapała filiżankę i upiła łyk kawy, zanim odpowiedziała.

– Co ty chcesz przez to powiedzieć?

– Chcę wiedzieć, czy to była wasza wspólna decyzja. Bo babcia nigdy nic mi nie mówiła. A przecież… Rozmawiałyśmy codziennie. Do samego końca.

– Może nie chciała cię zranić. Może uznała, że… że ty nie potrzebujesz tego domu – powiedziała, ale patrzyła gdzieś za moje ramię, nie w oczy.

– Nie potrzebuję?! – prychnęłam. – Karolina, mieszkałam z nią! Opiekowałam się nią, kiedy leżała bez siły, myłam jej plecy, kiedy płakała z bólu! A ty? Pojawiłaś się dwa razy z ciastem z marketu i zniknęłaś.

– Nie musisz być złośliwa.

– Nie jestem złośliwa. Jestem po prostu wściekła.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Patrzyłam, jak Karolina przekręca łyżeczkę w filiżance, jakby próbowała znaleźć odpowiedź na dnie tej kawy.

– Babcia mówiła ci coś… o mnie? – spytałam, ciszej.

– Że jesteś dobra – odpowiedziała po dłuższej chwili. – Że jesteś dla niej wszystkim. I że przez to właśnie się boi.

– Czego?

– Że się od niej uzależnisz. Że nie ułożysz sobie życia, bo będziesz czekać, aż ktoś ci je ułoży.

Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam.

Może dlatego nie zauważyłam, kiedy Karolina wstała i rzuciła mi tylko na pożegnanie:

– Dom czy nie dom, Patrycja… Ty wiesz, że to nigdy nie chodziło o metry kwadratowe.

Zostałam sama. Znowu.

„Udaje świętą męczennicę”

Nie chciałam tam iść. Naprawdę nie chciałam. Ale potrzebowałam jakichś dokumentów babci, które zostawiłam w mieszkaniu mamy. Weszłam cicho, bo nie miałam ochoty na kolejną kłótnię. Drzwi do kuchni były uchylone, a zza nich dobiegały głosy.

– No i dobrze, że stara w końcu otworzyła oczy – mówiła ciotka Grażyna. – Już się bałam, że ta Patrycja weźmie wszystko.

– Nawet jak nic nie dostała, to i tak robi z siebie ofiarę. Myśli, że jak ją karmiła i podcierała, to wszystko jej się należy – prychnęła mama.

– No ale przecież Karolina też się starała… – powiedziała ciotka, ale cicho, bez przekonania.

– Daj spokój. Karolina była dwa razy. Patrycja urządziła się u matki, miała ciepły kąt, nie musiała płacić za nic. I jeszcze udaje świętą męczennicę.

Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Coś głęboko. Tak jakby ktoś wyrwał mi z serca ostatnią nitkę, która trzymała mnie przy tej rodzinie.

Weszłam do kuchni. Obie spojrzały na mnie jak na ducha.

– Więc to wszystko było ukartowane? – zapytałam.

 Nie podsłuchuj dorosłych rozmów! – warknęła matka, jakbyśmy znowu byli w 1999 roku, a ja miała osiem lat i zeszyt z plamą po herbacie.

– Chcę prawdy. Już nie jestem dzieckiem – powiedziałam. – Naprawdę myślicie, że to wszystko robiłam dla spadku?

Mama uniosła brew.

– Nie wiem, Patrycja. Ale dziwnie się składa, że teraz robisz z siebie bohaterkę. A my? Co z nami?

– Wy? Wy byliście gośćmi. Ja byłam rodziną.

Wyszłam, zanim zdążyły odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli zostanę choć chwilę dłużej, nie powstrzymam łez. A płakać przed nimi – to byłaby największa porażka.

Czy naprawdę byłam tak naiwna?

Usiadłam na skraju jej łóżka. Pokój był pusty, choć wciąż pachniał jej kremem do rąk i mydłem z różą. Szafka nocna stała nietknięta, a na niej szklanka po herbacie, której nie zdążyła dopić. Dotknęłam ramy łóżka i zamknęłam oczy. W głowie od razu pojawiły się obrazy – jej uśmiech, cichy śmiech, drżące palce trzymające moją dłoń.

– Wiesz, Pati… – powiedziała do mnie któregoś wieczoru. Leżała wtedy przykryta kocem aż po brodę. – Życie jest pełne niespodzianek. Ale najważniejsze to robić to, co serce podpowiada.

– Nie musisz się o mnie martwić, babciu – szepnęłam wtedy, przeczesując jej włosy palcami.

– Właśnie dlatego się martwię. Bo jesteś za dobra.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Milczałam. A ona tylko lekko ścisnęła moją dłoń i zamknęła oczy.

Teraz siedziałam w tym samym miejscu. Ale nie było już kogo trzymać za rękę.

Złość mieszała się we mnie z bezsilnością. Oddałam jej cztery lata. Zrezygnowałam z życia, z pracy, z przyjaciół. Spałam na starym materacu, bo wolałam, żeby ona miała wygodnie. Czy naprawdę byłam tak naiwna, że myślałam, że to się kiedyś zwróci? Że usłyszę „dziękuję”, „jestem dumna”, „jesteś moją najbliższą osobą”?

Może usłyszałam. Ale za mało. Za cicho.

Wstałam i otworzyłam szufladę. Leżał tam jej szal, ten w granatowe kwiaty. Zwinęłam go w dłoniach i przytuliłam do twarzy. Pachniał nią. I przypominał, że nie wszystko da się zapisać w testamencie.

Nie wszystko da się odziedziczyć.

Mówię mamie, czego potrzebowałam

Zadzwoniłam do matki wieczorem. Powiedziałam tylko:

– Chcę porozmawiać. W cztery oczy.

Nie zaprotestowała. Może była ciekawa, co jeszcze mam do powiedzenia. Albo miała wyrzuty sumienia – choć w to drugie nie wierzyłam nawet przez chwilę.

Przyszła bez słowa. Usiadła w salonie, w tym samym fotelu, w którym babcia zwykła siedzieć i drapać paznokciem ramę, kiedy była czymś zdenerwowana. Zabawne, że teraz robiła dokładnie to samo.

– Nie przyszłam się kłócić – zaczęłam. – Przyszłam zrozumieć.

Matka skrzywiła się lekko. Jakby właśnie zaczęła się męczyć.

– Zrozumieć co niby?

– Dlaczego mnie tak nienawidzisz.

Zamrugała szybko. Ale nie zaprzeczyła.

– Nigdy nie chciałam domu – powiedziałam spokojnie. – Chciałam tylko, żebyś mnie kiedyś pochwaliła, że się nią zajęłam. Żebyś może, chociaż raz, powiedziała, że zrobiłam coś dobrze.

– Ty zawsze byłaś taka święta. A ja co? Zła matka, bo miałam swoje życie? – prychnęła. – Bo nie pchałam się w nocniki i pampersy?

– Nie, mamo. Bo mnie z tym wszystkim zostawiłaś. Samą. I nawet się nie obejrzałaś.

Cisza zawisła między nami jak gruby koc. Matka wstała.

– Nie każ mi przepraszać. Nie umiem – powiedziała cicho. I bez słowa wyszła. Z trzaskiem drzwi, który znałam aż za dobrze.

Zostałam w pustym domu. Nie moim. Nie jej. Nie babci. Po prostu... pustym. Zastanawiałam się nad słowami babci, kiedy mówiła, że jestem za dobra. A może czas przestać być taką dobrą? Może czas zawalczyć o swoje? Może... Na razie muszę odpocząć.

Patrycja, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama