„Babcia mówiła, że pamięć 1 listopada to coś więcej niż znicz. A wszyscy i tak oceniają, kto przyniósł największy”
„– Pamięć to coś więcej niż znicz – mówiła, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. – To wspomnienie. To zapach czyjegoś kremu do rąk, który przypomina ci dom. A nie parafina i plastik. Wtedy nie do końca rozumiałam, co miała na myśli. Teraz rozumiem aż za dobrze. I to boli”.

- Redakcja
Wysiadłam z pociągu i pierwsze, co mnie uderzyło, to ten zapach – mokrych liści i dymu z kominów. Jesień w moim rodzinnym miasteczku pachniała zawsze tak samo. Jakby czas tu w ogóle nie płynął. A jednak płynął. Babcia nie żyła już od 2 lat.
Wciągnęłam powietrze głęboko, jakby to miało cokolwiek zmienić. Jakby mogło zatrzymać te wspomnienia, które i tak zaraz mnie zaleją. Nie byłam tu od pogrzebu. I teraz, kiedy zbliżał się pierwszy listopada, nie mogłam już dłużej odwlekać tej wizyty. Matka zadzwoniła, powiedziała: „Będziemy wszyscy. Wypadałoby, żebyś się wreszcie pojawiła". Nie powiedziała „będziemy przy grobie mamy”, nie. Powiedziała „wszyscy”, jakby to było jakieś rodzinne spotkanie z kawą i ciastem, a nie dzień, w którym myśli się o zmarłych.
Wiedziałam, że na cmentarzu będzie konkurs. Kto postawi większy znicz, kto przyniesie bogatszy stroik. Kto stanie przy grobie dłużej, z bardziej zatroskaną miną. Znam tę grę. I wiem, że babcia też ją znała, ale jej nie lubiła.
– Pamięć to coś więcej niż znicz – mówiła, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. – To wspomnienie. To zapach czyjegoś kremu do rąk, który przypomina ci dom. A nie parafina i plastik.
Wtedy nie do końca rozumiałam, co miała na myśli. Teraz rozumiem aż za dobrze. I to boli. Stałam na peronie i czułam, że zaraz się rozpłaczę. Ale nie zrobiłam tego. Wzięłam torbę i ruszyłam w stronę taksówki. Musiałam odwiedzić grób babci. Musiałam wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło. I skończyło.
Ciotka miała pretensje
Cmentarz tętnił życiem, jakby to był rynek w niedzielę. Ludzie biegali z wieńcami, zniczami, wielkimi kompozycjami z chryzantem. Pachniało parafiną i wilgocią. Babcia powiedziałaby, że dziś umarli nie mają spokoju – tyle się wokół nich dzieje.
Stanęłam przy jej grobie z pustymi rękami. Bez znicza, bez kwiatów. Tylko ja i ciężar w środku. Gładziłam palcem litery na nagrobku, jakby mogło to ją obudzić. Zatrzymać.
– Taka byłaś blisko z babcią, a teraz co? Nawet znicza nie przyniosłaś? – głos ciotki uderzył jak zimny wiatr.
Obróciłam się powoli. Stała za mną, cała w czerni, ale z nową torebką. Ręce miała zajęte – w jednej torba z wkładami, w drugiej sztuczne kwiaty.
– Bo ona mnie uczyła, że pamięć to nie sztuczny bukiet – odpowiedziałam cicho.
– Co za brednie – prychnęła i zaczęła układać swoje trofea wokół nagrobka. – Inni się starają, a ty przyjeżdżasz z pustymi rękami. Żenada.
Zacisnęłam szczękę. Nie chciałam krzyczeć. Babcia nie lubiła krzyku. Ciotka coś jeszcze mamrotała, ale już jej nie słuchałam. Patrzyłam na płomień cudzego znicza, który drżał na wietrze. I czułam wstyd. Nie dlatego, że nic nie przyniosłam. Tylko dlatego, że wciąż łudzę się, że ktoś tu jeszcze rozumie, kim naprawdę była babcia.
Wspominaliśmy babcię
Usiadłam na ławce obok grobu, odsuwając się od plastikowych kompozycji, które ciotka rozstawiła z triumfem, jakby to był konkurs florystyczny, a nie miejsce pamięci. Czułam, jak coś mnie dusi – nie dym ze zniczy, nie chłodne powietrze. To była ta cała otoczka, jakby śmierć miała katalogową oprawę i obowiązkową ilość parafiny. Obok przysiadł się Patryk. Mój kuzyn. Jedyny, który zawsze był jakoś po mojej stronie, choć rzadko cokolwiek mówił. Milczeliśmy chwilę razem, patrząc, jak dzieci biegają między grobami.
– Chcesz iść na spacer po cmentarzu? Uciec od tego cyrku? – zapytał nagle.
Skinęłam głową. Minęliśmy kilka alejek, pełnych ludzi w czapkach i kurtkach od święta. Zatrzymaliśmy się przy starych, zaniedbanych nagrobkach, gdzie nikt już nie przychodzi. Tam było cicho.
– Babcia mówiła, że za życia nikt jej nie słucha, ale po śmierci wszyscy pewnie będą przynosić znicze – odezwałam się.
Patryk kopnął liścia.
– Ja nawet nie pamiętam, jak brzmiał jej głos. Ty pamiętasz?
Zrobiło mi się zimno. Nie z powodu listopada. Bo pamiętałam. I to bolało.
– Mam nagranie – szepnęłam. – Na telefonie. Babcia opowiada tam o dzieciństwie. Nagrałam ją kiedyś, jak mówiła, że dzieci teraz nie wiedzą, co to prawdziwy głód i prawdziwe ciepło.
– Serio? – Patryk spojrzał z niedowierzaniem. – Dasz posłuchać?
– Tak. Wiesz, że nikt nie pamięta, jak śmiała się, jak mówiła „moja Nadziu”...
Patryk wcisnął dłonie do kieszeni. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. I to było okej. Nie wszyscy muszą rozumieć. Wystarczy, że ja pamiętam.
To było żenujące
Wieczorem przy stole było duszno – i to nie przez grzejniki. Ciotka oczywiście musiała pokazać zdjęcie grobu babci, zrobione tuż po „aranżacji”.
– Zobaczcie, jakie kompozycje – rozpromieniła się, pokazując telefon. – Ludzie mówili, że najładniejsze na całym cmentarzu.
Wujek przytaknął, ledwo odrywając wzrok od talerza z sałatką jarzynową. Mama milczała, jak zwykle – obecna ciałem, ale nie duchem. A mnie gotowało się w środku.
– A ktoś z was pamięta, co babcia lubiła robić, jak żyła? – zapytałam, nie podnosząc głosu.
Zapanowała cisza. Nawet widelec stuknął o porcelanę. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę.
– Nie rób scen – powiedziała matka chłodno. Nawet na mnie nie spojrzała.
– Ona nie chciała takich pokazów. Mówiła, że lepiej kogoś odwiedzić za życia niż potem robić teatr na grobie – odpowiedziałam, czując, że głos mi drży, ale się nie łamie.
– Co ty możesz wiedzieć – mruknęła ciotka. – Dziecko jesteś, nie pamiętasz nawet, co ona przeszła.
– Ale to ze mną spędzała wieczory. Ze mną rozmawiała, jak bolało. A nie z wami, którzy przypominacie sobie o niej raz do roku.
Nikt nic nie powiedział. Tylko Patryk zerknął na mnie spod stołu. Znałam to spojrzenie – mówiło „wyjdźmy stąd”. Wstałam gwałtownie, krzesło zaskrzypiało.
– Idę się przejść.
Zanim ktokolwiek zareagował, byłam już w przedpokoju. Kurtka, buty, drzwi. Na zewnątrz powietrze było ostre, oczyszczające.
Tęsknię za babcią
Poszłam nad rzekę. Nie chciałam już nikogo widzieć. Ani słuchać. Miałam dość ich pustych zdań, ich świętego oburzenia, tego udawanego przejęcia. Cmentarz – odfajkowany. Kolacja – zaliczona. Babcia – wspomniana trzy razy, z czego dwa w kontekście kwiatów. Święto zrobione.
Szłam szybkim krokiem. Kurtka mi się rozpięła, ale nie miałam siły jej poprawiać. Po prostu szłam, aż znalazłam się na tej samej ławce, na której kiedyś siadałyśmy z babcią. Teraz była pusta i trochę zardzewiała. I zimna. Usiadłam. Wyciągnęłam telefon. Przez chwilę gapiłam się na czarny ekran. Nie było tam nic, co mogłoby mnie pocieszyć. W końcu go schowałam.
Myślałam o tym, jak babcia robiła rosół i narzekała na polityków. Jak zawsze kazała mi zabrać słoik dżemu do akademika, choć mówiłam, że nie jem. Jak mówiła: „Żyj tak, żebyś nie musiała potem ludzi przepraszać na pogrzebie”.
Zmarła nagle. Jeden dzień była, drugi już nie. Nikt nie zdążył się pożegnać. Nawet ja. I to chyba bolało najbardziej – że odeszła bez żadnych wielkich słów. Bez rozmowy. A teraz każdy wokół chce udawać, że był jej najbliższy. Siedziałam długo. Zmarzły mi palce. Ale nie chciałam wracać do tego domu, gdzie nikt nie pyta, co u mnie, tylko czy mam chłopaka i kiedy znajdę lepszą pracę.
Babcia by zapytała. Babcia by słuchała.
To jest ważne
Rano poszłam znów na cmentarz. Wcześnie, zanim przyszli ludzie z kolejną dostawą zniczy. Chciałam, żeby było cicho. Bez gapiów, bez komentujących ciotek. Przy grobie babci usiadłam na wilgotnej ławce. Ślady po wczorajszym festiwalu świeczek i kwiatów jeszcze się tliły. Plastikowe opakowania walały się po ziemi. Ktoś zostawił nawet pustą butelkę po oranżadzie. Typowa święta pamięć – na pokaz.
Spojrzałam na nagrobek. Litery jej imienia były lekko starte. Przesunęłam po nich palcem. W milczeniu. Nie przyniosłam nic. Ani kwiatka, ani wkładu. Tylko swoje myśli, których nie da się postawić na płycie. Wczoraj wieczorem próbowałam sobie przypomnieć dokładnie, jak brzmiał jej głos, kiedy mówiła: „Moja Nadziu, zjedz coś ciepłego, znowu jesteś jak cień”. I przypomniałam sobie. Nie wszystko, ale ton. Ciepło. To wystarczyło.
Poprawiłam znicz, który jeszcze się żarzył. Odgarnęłam liście z płyty. Podniosłam zużyte wkłady i wyrzuciłam do kosza przy bramie. Wróciłam i po prostu siedziałam. Nie mówiłam nic na głos. Ale w głowie powiedziałam jej wszystko. Że mi jej brakuje. Że się boję przyszłości. Że czasem jestem zła na nią, że umarła tak nagle. I że nienawidzę tych całych świąt za to, że udają coś, czego nie ma.
Nadia, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wszystkich Świętych to rodzinna licytacja. W tym roku znowu przegrałam, bo nie kupiłam drogich zniczy”
- „Chciałam zapalić mężowi znicz w spokoju, ale była teściowa musiała wylać na mnie swoją nienawiść nawet na cmentarzu”
- „Kupiłam tanie chryzantemy na promocji. Przy grobie babci ciotka zrobiła z tego dramat godny telenoweli”

