Reklama

Moja babcia była osobą, której całe życie można by opisać w jednym słowie: oszczędność. Kiedy wspominam jej mieszkanie, widzę surowe wnętrza, meble pamiętające czasy PRL-u i haftowane serwetki na każdym blacie. Zawsze mówiła, że „pieniądz trzeba szanować, bo nie rośnie na drzewach”. I choć czasem, jako dziecko, nie rozumiałam jej zacięcia do liczenia każdej złotówki, z wiekiem coraz bardziej podziwiałam jej zaradność.

Babcia była królową oszczędności

Babcia od zawsze była inna niż reszta rodziny. Nie mówiła dużo, ale kiedy już coś powiedziała, jej słowa trafiały w sedno. Była kobietą starej daty – twardą, pracowitą i oszczędną do granic możliwości. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce siedziałam u niej w kuchni, obserwując, jak z namaszczeniem składa resztki folii po maśle i wyciska tubki z pastą do zębów do ostatniej kropelki. Kiedy pytałam, dlaczego tak robi, odpowiadała krótko:

– Nie wolno marnować. Z marnotrawstwa bieda się rodzi.

Babcia zawsze powtarzała, że życie nie jest bajką. Wychowała się w trudnych czasach, kiedy trzeba było walczyć o każdy kawałek chleba. Opowiadała, że jako młoda dziewczyna musiała oddawać swoje buty młodszej siostrze, bo na nowe nie było pieniędzy. To w niej zostało. Nawet kiedy życie zaczęło się poprawiać, a emerytura pozwalała jej na więcej, babcia nigdy nie rozrzucała pieniędzy. Zamiast tego systematycznie odkładała. Miała w szufladzie gruby zeszyt, w którym notowała każdą złotówkę – wpływy z emerytury, wydatki na leki, rachunki, zakupy spożywcze. Wszystko miało swoje miejsce.

Czasem mama mówiła z przekąsem:

– Tylko babcia potrafi cieszyć się z tego, że wydała mniej niż planowała.

A ja wtedy myślałam, że może coś w tym jednak jest. Babcia nauczyła mnie szacunku do pieniędzy, ale i tego, że najważniejsze to być niezależnym. Nie przypuszczałam wtedy, jaką cenę przyjdzie nam zapłacić za jej skarbiec.

Testament, który zmienił wszystko

Babcia zmarła spokojnie we śnie, w swoim starym, pachnącym mydłem i naftaliną mieszkaniu. Było to w pewien zimowy wieczór, gdy spadł pierwszy śnieg, a my, cała rodzina, siedzieliśmy przy jej łóżku. Mama płakała cicho, a ja nie potrafiłam wyobrazić sobie, że już nigdy nie usłyszę tego znajomego stukotu jej papci o podłogę. Wszyscy wiedzieliśmy, że babcia miała swoje oszczędności, ale nikt nie przypuszczał, ile tak naprawdę zebrała przez całe życie.

Prawdziwa bomba wybuchła kilka dni po pogrzebie, gdy spotkaliśmy się u notariusza, żeby otworzyć testament. W pokoju pachniało kawą, a wujek Adam, młodszy brat mojej mamy, rozsiadł się wygodnie w fotelu, z wyraźną pewnością siebie. Gdy notariusz zaczął czytać, zrobiło się cicho jak w kościele. Okazało się, że babcia zapisała większość swojego majątku właśnie jemu – mieszkanie w centrum, działkę pod miastem, oszczędności na koncie, a nawet rodzinne pamiątki, które dla nas wszystkich miały wartość sentymentalną.

– Co to ma znaczyć?! – wybuchła mama, a ja widziałam, jak z trudem powstrzymuje łzy.

– Babcia miała prawo zdecydować – wzruszył ramionami wujek, jakby nie widział nic złego w tym, że resztę rodziny praktycznie pominęła.

– Ale przecież mówiła, że wszystko będzie po równo... – jęknęła mama, a ja czułam, jak jej głos załamuje się z bezsilności.

Patrzyłam na wujka i nie potrafiłam zrozumieć, jak może być tak spokojny, niemal zadowolony. Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek naszej rodzinnej tragedii.

Całkiem obcy człowiek

Kilka dni po odczytaniu testamentu wujek Adam stał się kimś zupełnie innym. Jakby nagle, z dnia na dzień, odcięto mu hamulce. Zaczął nosić nowe garnitury, które wyglądały na znacznie droższe niż jego dotychczasowe swetry z wyciągniętymi rękawami. Pojawił się u nas w domu w weekend, kiedy jeszcze wszyscy byliśmy w szoku po całym tym cyrku z testamentem. Wpadł jak po ogień, w skórzanej kurtce, z nowym zegarkiem na ręce i... walizką.

– Muszę wam pokazać, co planuję – rzucił z uśmiechem, rozkładając na stole plany jakiegoś domu z basenem i nowoczesnymi meblami.

– Adam, co ty wyprawiasz? – mama patrzyła na niego, jakby widziała ducha. – Dopiero co pochowaliśmy mamę, a ty...

– A ja zamierzam żyć, Zosiu! – przerwał jej ostro, aż zrobiło się niezręcznie. – Mama mi to wszystko zostawiła, a ja mam zamiar dobrze to wykorzystać. Kupuję działkę nad morzem, wybuduję dom, wynajmę go turystom. Będzie biznes życia!

Siedziałam z boku i czułam, jak mnie aż ściska. Wujek zawsze był sprytny, ale teraz wyglądał na człowieka opętanego. Rozmawiał o pieniądzach jak o cukierkach – że będą się sypać z nieba, że zarobi miliony. Mama milczała, zagryzając wargi, a potem wyszła z pokoju. Ja zostałam i patrzyłam, jak wujek układa na stole swoje „plany na życie”. Nie widziałam w tym ani planów, ani rozsądku – tylko jakieś chore marzenia oderwane od rzeczywistości. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wujek zrobi coś, co przekroczy granice, których nigdy nie powinno się przekraczać...

Rodzina na krawędzi

Kiedy zaczęły do nas docierać pierwsze wieści o tym, co wujek naprawdę robi z pieniędzmi babci, serce aż mi stanęło. Na początku myśleliśmy, że po prostu inwestuje – dziwnie, bez głowy, ale jednak jakoś to ogarnia. Jednak mama, która nie potrafiła przejść obok tego obojętnie, zaczęła rozmawiać z sąsiadami, z ciocią Wiesią, a nawet z bankiem, gdzie babcia miała konto. I nagle wszystko wyszło na jaw.

Wujek nie tylko kupił działkę nad morzem, ale też postanowił spełnić swoje wielkie marzenie: sprowadzać do Polski samochody z Niemiec. Sprzedał mieszkanie babci, wyczyścił jej konto, a nawet pod zastaw działki wziął kredyt. To było jak domino – jedno pociągało drugie. Kiedy mama o tym usłyszała, zbladła jak ściana. Próbowała go powstrzymać, ale wujek tylko machał ręką.

– Zosiu, to moje pieniądze. Mama zostawiła to dla mnie. To nie twój problem, co z nimi robię.

– Adam, jak możesz? To był majątek całego życia naszej matki! – krzyknęła, a jej głos zadrżał. – Ty to wszystko zaprzepaściłeś!

Nie zaprzepaściłem, tylko inwestuję. Wiesz, co to znaczy inwestować?

Nie było sensu z nim rozmawiać. Siedziałam wtedy w kuchni, słysząc każdy ich krzyk, i czułam się, jakby ktoś rozcinał moją rodzinę na pół. W oczach mamy widziałam rozpacz, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie wszyscy potrafią znieść ciężaru spadku. Niektórzy po prostu się pod nim załamują.

Wstyd, którego nie da się zmyć

Ostatni gwóźdź do trumny naszej rodziny wbił wujek wtedy, gdy dowiedzieliśmy się o jego kolejnej decyzji – sprzedał działkę babci deweloperowi za ułamek jej wartości, byle tylko pozbyć się długów, które narobił. Kiedy mama się o tym dowiedziała, zamarła. Nie powiedziała nic, tylko siedziała przy stole, z oczami wbitymi w blat. Jej twarz była blada, a ręce lekko drżały. Patrzyłam na nią i czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Wujek nawet nie przyszedł się wytłumaczyć – wysłał SMS: „Zrobiłem, co musiałem, nie będę przepraszać”.

Mama wstała wtedy z kuchennego krzesła, powoli, jakby nagle miała w sobie o sto lat więcej. Podeszła do kredensu, wyjęła zdjęcie babci, to, które zawsze stało na półce, i przez chwilę patrzyła na nie w milczeniu. Potem odezwała się cicho, jakby mówiła do siebie:

– Mamo, przepraszam, że nie potrafiłam cię ochronić przed tym wszystkim. Nie o to ci chodziło, prawda?

Nie odpowiedziałam, bo i co mogłam powiedzieć? Siedziałam wtedy w tym samym kuchennym kącie, co zawsze, i czułam, jak coś w naszej rodzinie pęka. Wujek roztrwonił wszystko, co babcia budowała przez lata. Zabrał nam nie tylko pieniądze, ale i spokój, i szacunek do samego siebie. Mama długo nie mogła się z tym pogodzić – a ja wiedziałam, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś.

Tylko cisza została po babci. Cisza, w której słychać było żal, rozczarowanie i tęsknotę za tym, co kiedyś było ważne.

Czy naprawdę było warto?

Minęło kilka miesięcy, a nasze życie jakoś wróciło na stare tory, chociaż wcale nie było już takie samo. Mama zaczęła unikać rozmów o wujku, jakby wypowiedzenie jego imienia było zbyt bolesne. Ja też starałam się o nim nie myśleć, ale to było trudne, bo co chwila coś przypominało nam o babci – stare zdjęcia, zapach jej perfum, który wciąż unosił się w szafie, a nawet jej zeszyt z zapisanymi wydatkami, który znalazłam przypadkiem w kredensie. Przeglądałam go pewnego wieczoru i aż mnie ścisnęło w środku. Tam była cała babcia – każdy grosz zapisany, każda złotówka oszczędzona, żeby „na starość było łatwiej”. A teraz? Nie zostało nic.

Wujek zniknął z naszego życia tak szybko, jak wszedł z tym swoim planem na „nowe życie”. Słyszeliśmy, że jego interes z samochodami nie wypalił, że deweloper wstrzymał budowę, bo nie dostał pozwolenia, i że długi wujka zaczęły go przerastać. Nie czułam satysfakcji, tylko smutek. Bo to już nie miało znaczenia. Straciliśmy coś więcej niż pieniądze – straciliśmy spokój, poczucie bezpieczeństwa i coś, co babcia budowała przez całe swoje życie: więź między nami.

Patrzyłam na mamę, jak siedzi przy kuchennym stole, i nagle zrozumiałam, że babcia nie oszczędzała tylko dla siebie – robiła to z myślą o nas. A wujek? On wszystko przegrał. I wtedy pomyślałam: nawet gdyby babcia wstała z grobu i zobaczyła, co się stało, to chyba by już nic nie powiedziała. Tylko pokiwałaby głową z żalem. Bo czasem najgorsze rozczarowania przynosi nie życie, a rodzina.

Klaudia, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama