„Awans w pracy wiązał się nie tylko z dużą podwyżką. Teraz to mój szef codziennie rano robi mi kawę i śniadanie”
„W piątek wyszłam z pracy wcześniej, niż planowałam, by wstąpić do domu i się przebrać. Nie na randkę – wmawiałam to sobie wciąż – tylko na kolację służbową w mniej formalnej atmosferze. Założyłam prostą granatową sukienkę”.

- Redakcja
W pracy byłam kimś, przynajmniej tak chciałam wierzyć. Codziennie przychodziłam punktualnie, dopracowywałam każdy szczegół w raportach, sprawdzałam dane trzy razy, zanim kliknęłam „wyślij”, zostawałam po godzinach, gdy inni wychodzili. Robiłam to, bo wierzyłam, że ktoś to zauważy, że może kiedyś zasłużę na coś więcej niż lakoniczne „dzięki” w mailu.
Starałam się
Nie chodziło tylko o awans. Potrzebowałam czegoś więcej niż wypłaty na czas – chciałam wiedzieć, że moja praca ma znaczenie. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej miałam wrażenie, że tonę w tych samych tabelkach, w tych samych prezentacjach, które ktoś przelatywał wzrokiem bez zrozumienia. W końcu przestałam mówić o swoich ambicjach nawet Ance, koleżance zza biurka. Patrzyła wtedy na mnie z politowaniem i mówiła:
– Magda, w tej firmie i tak rządzi układ.
Anka była jedną z niewielu osób, którym mogłam coś powiedzieć bez zbędnej gry pozorów. Mówiła, co myślała, czasem za ostro, ale zawsze szczerze. A ja próbowałam udawać, że nie ruszają mnie jej słowa. Nawet gdy miała rację.
Nasz dyrektor, Krzysztof, był charyzmatyczny, spokojny i miał przenikliwe spojrzenie, którego nie dało się zignorować. Czasem myślałam, że patrzy na mnie dłużej niż na innych. Może to była tylko moja wyobraźnia, może szukałam czegoś, czego tam nie było?
Byłam zestresowana
Kiedy dostałam krótkiego maila od dyrektora z prośbą o spotkanie w cztery oczy, na moment zamarłam. Nie miałam niczego zaległego, wszystko oddałam przed terminem. Żadnych pomyłek, żadnych potknięć. A jednak przez cały poranek chodziłam jak na szpilkach, przeglądając po raz kolejny swoją skrzynkę, jakby coś mogło mi umknąć.
– Do szefa? – Anka uniosła brew, gdy zobaczyła mnie z teczką i spiętymi włosami. – Powiedz mi, że awansujesz. Bo jak znowu wyślą cię na szkolenie z Excela, to przysięgam, idę zażegnać tę klątwę do wróżki.
Uśmiechnęłam się nerwowo, ale nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Może to rzeczywiście awans? A może coś gorszego? Zapukałam. Krótkie „proszę” za drzwiami. Weszłam.
Gabinet pachniał kawą i jakimś drogim zapachem, który kojarzył mi się z lotniskową strefą bezcłową. Szef siedział przy biurku, ale gdy tylko mnie zobaczył, odłożył długopis i wstał. Zawsze był taki – uprzejmy do granic.
– Magdo, usiądź, proszę – powiedział, wskazując fotel naprzeciwko. – Nie zajmę ci dużo czasu.
Zaskoczył mnie
Usiadłam. Trzymałam plecy prosto, ręce na kolanach, jak na rozmowie kwalifikacyjnej. On za to oparł się wygodnie i przez chwilę nic nie mówił. Po prostu patrzył na mnie. To spojrzenie nie było nachalne, ale miało w sobie coś… uważnego.
– Długo się przyglądałem twojej pracy – zaczął w końcu. – I muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. Jesteś dokładna, szybka, a przy tym potrafisz myśleć strategicznie. Nie każdy to potrafi.
Poczułam, jak gorąco wychodzi mi na policzki. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnęłam.
– To nie jest komplement rzucony od niechcenia – dodał, jakby wyczuł moje wahanie. – Rozważałem twoją kandydaturę do awansu. Wiem, że nie byłaś jeszcze formalnie zgłoszona, ale… chcę to zmienić.
– Dziękuję – wydukałam w końcu. – To dla mnie bardzo dużo znaczy.
– Wiem – odpowiedział spokojnie. – Widać, że ci zależy.
Zostałam doceniona
Zamilkł na chwilę, jakby szukał odpowiednich słów. A potem nagle jego ton się zmienił. Nadal był spokojny, ale głębszy.
– Magdo… jesteś też osobą, z którą dobrze się rozmawia. I… zastanawiam się, czy nie chciałabyś kiedyś porozmawiać poza tymi murami? W mniej formalnej atmosferze?
Spojrzałam na niego. Nie było w tym pytaniu nic dwuznacznego, a jednocześnie wszystko było jasne.
– Miałem na myśli kolację – powiedział. – Nic zobowiązującego, czysta rozmowa, może kieliszek wina. Ale rozumiem, jeśli to nie jest najlepszy pomysł.
Serce waliło mi jak młot. Wiedziałam, co powinnam powiedzieć: że to nieprofesjonalne, że powinniśmy trzymać się zasad. Ale zamiast odrzucić propozycję, zapytałam cicho:
– A gdzie?
– Znam miejsce. Dyskretne, spokojne. W piątek po pracy?
Skinęłam głową. On się uśmiechnął – krótko, niemal niezauważalnie. Wstałam i wyszłam z gabinetu, nie oglądając się za siebie. Ale jego głos jeszcze długo brzmiał mi w uszach.
Wpadłam po uszy
W piątek wyszłam z pracy wcześniej, niż planowałam, by wstąpić do domu i się przebrać. Nie na randkę – wmawiałam to sobie wciąż – tylko na kolację służbową w mniej formalnej atmosferze. Założyłam prostą granatową sukienkę z lekko rozszerzanym dołem i płaszcz, który rzadko nosiłam, bo był dla mnie za ładny na co dzień.
Krzysztof czekał na mnie przed wejściem do restauracji. Bez garnituru, z lekko rozpiętą koszulą i rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza wyglądał młodziej i nieco bardziej ludzko.
– Chodźmy. Mam stolik na górze. Trochę ciszej.
Restauracja była nastrojowa – ciepłe światło, świece na stołach, muzyka, której nie dało się nazwać ani jazzem, ani popem, raczej tłem do rozmów. Gdy usiedliśmy, miałam wrażenie, że czas zwolnił. Zamówiliśmy jedzenie i wino.
Był uroczy
Rozmawialiśmy długo o rzeczach poważnych, ale i o zupełnych drobiazgach. O tym, co robi w weekendy, że czyta głównie biografie, że nie umie spać w samolotach. Mówił spokojnie, z tą samą uwagą, z jaką kiedyś przyglądał się prezentacjom na spotkaniach, ale tym razem ta uwaga była cała skierowana na mnie.
– Nie spodziewałem się, że dziś będzie tak miło – powiedział po kolejnym kieliszku.
– Myślałam, że ta rozmowa będzie bardziej o Excelu – zażartowałam.
– A ja myślałem, że powiesz „nie” – spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. – Że uznasz to za nie na miejscu. Albo nieprofesjonalne.
– Może powinnam – odparłam, unikając jego spojrzenia.
Zapadła cisza. Jego ręka przesunęła się w moją stronę.
– Magdo – powiedział niemal szeptem – jeśli to ma być ostatnia taka kolacja, to chciałbym ją zapamiętać. Jeśli pozwolisz.
Nachylił się delikatnie, powoli, niepewnie. Nie uciekłam wzrokiem, nie cofnęłam się. Nasze usta spotkały się w pół drogi.
To był moment
To nie był gorący pocałunek. Był cichy, spokojny, nieśmiały, jakbyśmy oboje nie wiedzieli, co robimy, ale też nie chcieli przerywać. Zamknęłam oczy i przez krótką chwilę świat przestał być biurem, projektami, awansami, oczekiwaniami. Byliśmy tylko my – mężczyzna i kobieta, którzy się spotkali w miejscu, które nie należało do ich codzienności.
Rano obudziłam się w jego mieszkaniu. Nie pamiętam, jak tam trafiliśmy. Pamiętam tylko, że padał deszcz i nie chciało nam się szukać taksówki. Leżałam obok niego w dużym, jasnym łóżku, z jego ramieniem pod moją głową. Cicho oddychał. Kiedy się poruszyłam, otworzył oczy.
– Dzień dobry – powiedział szeptem.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, niepewna, co teraz powinnam zrobić.
– Zrobię ci herbatę – dodał, siadając i przeczesując dłonią włosy. – Zostań. Nie musimy się spieszyć.
Nie wiedziałam, co dalej
Herbata była mocna i gorąca, a ja siedziałam w jego koszuli i patrzyłam przez okno na rozlane po szybach krople deszczu.
– Nie wiem, co to było – powiedziałam w końcu.
– Może nie musimy jeszcze tego nazywać – odparł.
Od poniedziałku udawaliśmy, że nic się nie wydarzyło. Nie było dotknięć, spojrzeń, porozumiewawczych uśmiechów, żadnych wiadomości, poza służbowymi. Przechodził obok mojego biurka jak zawsze, z tym samym spokojnym wyrazem twarzy. A jednak… wiedziałam. Czułam to w każdym ruchu, każdym spojrzeniu, które niby przypadkiem na mnie spoczywało.
Wieczorami widywaliśmy się nadal. Kolacja, rozmowa, czasem cisza. To nie była gorączkowa namiętność, ale coś, co zaczęło wchodzić pod skórę.
– Musimy być ostrożni – powiedział któregoś wieczoru. – To, co mamy, nie może wpłynąć na twoją pracę.
– Wiem – odpowiedziałam. – Też nie chcę tego zepsuć.
I wtedy przyszedł mail z działu HR: „Z radością informujemy, że Pani kandydatura została zatwierdzona. Awans na stanowisko koordynatora zespołu wchodzi w życie z początkiem przyszłego miesiąca”.
Coś się zmieniło
Z Krzysztofem rozmawialiśmy długo. Bez niedomówień, bez ucieczek. Powiedział mi wprost, że się boi, że nie wie, jak się buduje coś trwałego, kiedy przez lata był tylko on i praca. Ale też powiedział, że odkąd mnie poznał, zaczęło mu brakować bliskości, prawdy, tego, co rodzi się nie tylko po godzinach.
Zaproponował, żebyśmy przestali się ukrywać. Nie musieliśmy ogłaszać niczego światu. Wystarczyło, że przestaliśmy udawać. Zgodziłam się. Na początku było niezręcznie. Szeptane rozmowy w kuchni, dziwne spojrzenia koleżanek, które już wcześniej coś podejrzewały. Ale z czasem przestało to mieć znaczenie. Przestali mówić, gdy widzieli, że nasz związek nie zmienia mojej pracy. A może po prostu się przyzwyczaili.
Anka w końcu przyszła do mnie i powiedziała:
– Jeśli jesteś szczęśliwa, to nie mam nic do gadania. Tylko dbaj o siebie. I nie pozwól, żeby ktoś kiedyś wmówił ci, że na coś nie zasłużyłaś.
Uściskałam ją wtedy.
Nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi. Ale wiem, że na ten moment mam wszystko, czego chciałam.
Miłość, która nie musi być głośna i miejsce, które stworzyliśmy razem – po pracy, po wszystkim.
Magdalena, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Poszłam na pogrzeb sąsiadki i zawalił się cały mój świat. Latami nie miałam pojęcia, kim była dla moich rodziców”
- „Rozwiodłam się z mężem przez kłótnię o największego grzyba. Wyprawa do lasu wyciągnęła z nas wszystko, co najgorsze”
- „Po śmierci mojego męża teściowa wygadała prawdę o jego podwójnym życiu. Moje małżeństwo było tylko zasłoną dymną”

