Reklama

Zawsze wydawało mi się, że inni mogliby mi zazdrościć małżeństwa z Zosią. Miałem przy sobie kobietę ciepłą, uśmiechniętą, taką, która potrafiła roztopić każdą moją złość jednym spojrzeniem. Przez lata myślałem, że to wystarczy – że do szczęścia nie trzeba fajerwerków, a tylko spokoju i codzienności. Ale właśnie ta codzienność powoli nas zabijała.

Zaczęło się niewinnie. Zosia częściej niż zwykle sięgała po telefon. Najpierw w autobusie, potem w kuchni podczas gotowania, a z czasem – również wieczorami, gdy siedzieliśmy obok siebie na kanapie. Śmiała się do ekranu, odpisywała szybko, jakby każde słowo było dla niej ważniejsze niż to, co mogłem jej powiedzieć ja. Zdarzało się, że zasypiała z telefonem w dłoni, a ja miałem wrażenie, że nawet we śnie jest gdzieś daleko.

– Ty to masz więcej koleżanek niż ja znajomych w całym życiu – rzuciłem kiedyś półżartem, licząc, że może mnie uspokoi.

– No tak, kobiety muszą gadać. Ty byś tego nie zrozumiał – odpowiedziała z lekkim uśmiechem, ale zauważyłem, że szybko odwróciła wzrok.

Początkowo tłumaczyłem sobie, że może faktycznie rozmawia z koleżankami. Zosia zawsze miała ich sporo, a ja nigdy nie wnikałem, o czym tak naprawdę rozmawiały. Ale gdy noc za nocą spędzała z nosem w ekranie, a nasze rozmowy ograniczały się do krótkiego „jak minął dzień?”, poczułem, że coś się zmienia. Między nami rosła cisza – gęsta i ciężka.

Nie chciałem być podejrzliwy, nie chciałem robić scen. Udawałem, że wierzę. Ale gdzieś głęboko wiedziałem, że zaczynam tracić moją żonę.

Czułem się jak idiota

Pamiętam ten wieczór bardzo wyraźnie. Wracałem późno z pracy, zmęczony i głodny. Zosia siedziała przy stole w kuchni, stukając w ekran z taką intensywnością, jakby od tego zależało jej życie. Gdy wszedłem, nawet nie podniosła głowy. Zrobiłem sobie herbatę, udając, że nic mnie to nie rusza, ale wtedy kątem oka zauważyłem, jak na ekranie jej telefonu miga powiadomienie.

„Tęsknię za tobą, moja piękna” – przeczytałem, zanim zdążyła zablokować ekran.

Serce mi stanęło. Przez sekundę miałem wrażenie, że ktoś mnie uderzył. Odstawiłem kubek tak mocno, że aż zadzwoniła porcelana.

– Kto to napisał? – spytałem spokojnie, choć w środku wrzałem.

– Co? – uniosła głowę i udawała zdziwienie. – Damian, przesadzasz. To nic takiego.

– Nie mów mi, że koleżanki piszą takie rzeczy. To jakiś facet – warknąłem.

Zosia westchnęła i próbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to sztucznie.

– Boże, Damian, to tylko żart. Koleżanka się wygłupia, wysłała mi z telefonu swojego chłopaka.

Zabawa? Wyznania miłości to dla ciebie zabawa? – głos mi się załamał.

Zamilkła, jakby szukała w głowie odpowiedzi, ale żadna nie pasowała. Odwróciła wzrok, bawiła się nerwowo obrączką na palcu.

Wyszedłem wtedy z kuchni, trzaskając drzwiami. W sypialni usiadłem na łóżku i długo wpatrywałem się w sufit. To nie był żart. Żaden kolega nie pisałby takich rzeczy. Poczułem się jak idiota – mąż, który wierzył, że jego żona ma tylko niewinne pogawędki, a w rzeczywistości ktoś inny mówił jej słowa, których ja dawno nie potrafiłem wypowiedzieć.

Tamtej nocy nie zmrużyłem oka. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Czy ona prowadzi podwójne życie?”.

Wszystko się posypało

Następnego dnia próbowałem podejść do sprawy spokojniej. Nie chciałem od razu rozbijać wszystkiego w proch i pył. Może uda się jeszcze porozmawiać jak dorośli, bez oskarżeń i krzyków. Wróciłem wcześniej z pracy, zrobiłem kolację, postawiłem na stole dwa talerze. Zosia usiadła naprzeciwko, ale telefon położyła obok siebie, jakby był trzecim gościem przy stole.

– Chcę tylko wiedzieć, dlaczego szukasz tego gdzie indziej – powiedziałem wprost, nie odrywając od niej wzroku.

– Czego? – uniosła brwi. – Damian, ty naprawdę robisz z igły widły.

– Nie. Mówię o tym, że piszesz z kimś obcym, zamiast porozmawiać ze mną.

Zosia odłożyła widelec, westchnęła głęboko i nagle wybuchła:

– Bo z tobą nie da się! Ty nawet nie zauważasz, że mnie nie ma obok!

Zamurowało mnie.

– Nie zauważam? Przecież jestem, pracuję, staram się…

– Ale nie jesteś przy mnie! – wbiła we mnie spojrzenie. – Wracasz zmęczony, siedzisz w ciszy, patrzysz w telewizor. Nie rozmawiasz. Nie pytasz, jak się czuję.

– A to ma usprawiedliwiać pisanie, że kochasz innego?! – podniosłem głos.

Zosia zamilkła. Widać było, że walczy sama ze sobą, żeby nie powiedzieć za dużo. W końcu tylko wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia.

Siedzieliśmy w ciszy, a ja czułem, jak wszystko się sypie. Nie chodziło tylko o te wiadomości. To było coś większego – przepaść, która pojawiła się między nami, a której nie zauważyłem na czas. Ona miała rację w jednym: od dawna byliśmy obok siebie, ale jakby osobno.

Tylko że to, co robiła, bolało mnie bardziej niż wszystkie jej pretensje razem wzięte. Bo nawet jeśli wina była też po mojej stronie, zdrada – choćby emocjonalna – była ciosem, którego nie potrafiłem przyjąć bez gniewu.

Prawda wyszła na jaw

Była noc. Zosia leżała już obok mnie, oddychała spokojnie, jakby spała głęboko. Ja nie mogłem zasnąć – od kilku dni nie mogłem. Wpatrywałem się w sufit, aż zauważyłem, że w jej dłoni wciąż tkwił telefon. Ekran rozświetlał lekko kołdrę.

Serce waliło mi jak młotem. Wahałem się. Wiedziałem, że jeśli wezmę ten telefon, już nic nie będzie takie samo. Ale ręka sama sięgnęła po urządzenie. Odblokowało się bez trudu – znałem jej hasło.

Przewinąłem do czatu. I wtedy to zobaczyłem.

„Kocham cię, moja księżniczko”. „Ja też tęsknię, mój jedyny”.

Poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. Zdjęcia, serduszka, wyznania. Zosia pisała rzeczy, których nigdy nie mówiła już mnie.

Telefon wypadł mi z dłoni, aż stuknął o podłogę. Zosia zerwała się gwałtownie.

– Co ty robisz?! – krzyknęła, widząc, że patrzę na ekran.

Kogo nazywasz swoim jedynym?! To on, prawda?! – głos mi się łamał, ale mówiłem coraz głośniej.

– Przeglądasz mój telefon?! – odpowiedziała drżącym głosem, bardziej z przerażenia niż ze złości.

– Nie odwracaj kota ogonem! Piszesz do faceta, że go kochasz! Zdradzasz mnie! – wyrzuciłem z siebie.

Zosia przycisnęła dłonie do twarzy.

– To tylko słowa… – wyszeptała. – On daje mi coś, czego ty nigdy nie dałeś.

Czułem, jak pękam od środka. To, co mówiła, bolało bardziej niż gdyby przyznała, że mnie zdradziła, że się z kimś spotkała. Bo znaczyło, że nie chodziło o przypadek, ale o brak czegoś, czego nie umiałem jej dać.

Leżałem obok niej na łóżku, ale miałem wrażenie, że dzielą nas całe światy.

Wolała go ode mnie

Nie mogłem zasnąć do rana. Wpatrywałem się w ścianę, a obok mnie Zosia leżała skulona, jakby chciała zniknąć. O świcie usiadłem na brzegu łóżka.

– Powiedz mi prawdę. Kim on jest? – spytałem, nie patrząc jej w oczy.

Długo milczała. W końcu wyszeptała:

– To… znajomy z internetu. Samir. Poznałam go na portalu społecznościowym.

Zakręciło mi się w głowie.

Arab? Obcy facet z internetu? I to jemu wyznajesz miłość?!

Zosia odwróciła twarz.

– Nigdy się nie spotkaliśmy. On po prostu… pisze do mnie tak, jak ty nigdy nie potrafiłeś. Sprawia, że czuję się ważna.

Prychnąłem z niedowierzaniem.

– Ważna? On klepie cię po ego słodkimi słówkami, a ty dajesz się na to nabrać!

– Nie rozumiesz… – jej głos się załamał. – On mówi mi, że jestem piękna. Kiedy ostatni raz mi coś takiego powiedziałeś?

Bo ja jestem twoim mężem, a nie bajkowym księciem z ekranu telefonu! – wrzasnąłem. – My mamy prawdziwe życie, rachunki, obowiązki.

– A może właśnie tego mi brakuje – bajki – odpowiedziała cicho.

To zdanie rozdarło mnie bardziej niż wszystkie poprzednie. Ona naprawdę wierzyła, że ten człowiek daje jej coś lepszego niż ja – niż nasze wspólne lata, dom, wszystkie chwile.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, obcy, choć jeszcze kilka dni wcześniej nazwałbym ją najbliższą osobą na świecie.

W mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl: jeśli nawet nie spotkali się w realnym życiu, to jej serce już dawno bije dla kogoś innego.

To poszło za daleko

Nie mogłem wytrzymać w tej bezsilności. Gdy Zosia wyszła do łazienki, wziąłem jej telefon i wszedłem w czat z nim. Ręce mi się trzęsły, ale napisałem.

– Jestem mężem Zosi. Zostaw ją w spokoju.

Odpowiedź przyszła błyskawicznie.

– Twoja tylko na papierze. Jej serce należy do mnie.

Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Zęby zacisnęły mi się same.

– Skąd ta pewność? – wystukałem drżącymi palcami.

– Bo sama mi to napisała – pojawiło się na ekranie.

Zamarłem. To nie był już tylko flirt czy zabawa. Przejrzałem ich rozmowy. Ona naprawdę zwierzała mu się z naszego życia, naszych problemów, mojej nieudolności.

Gdy Zosia wróciła, trzymałem telefon w dłoni. Spojrzała na mnie i pobladła.

– Co zrobiłeś? – zapytała szeptem.

– Napisałem do niego – głos mi się załamał. – Już wszystko wiem.

Zosia spuściła wzrok. Nie odpowiedziała ani słowa. Ta cisza bolała bardziej niż najgorsze wyznanie.

– Więc to prawda… – wyszeptałem. – Nie musisz nic mówić.

Ona tylko usiadła na łóżku, skulona, jakby chciała zniknąć.

Czułem, że w jednej chwili moje małżeństwo runęło. To nie była już tylko zdrada emocjonalna – to był wyrok.

Każda decyzja bolała

Od tamtej nocy nic już nie było takie samo. Chodziłem po domu jak cień, patrzyłem na Zosię i widziałem kobietę, której nie znałem. Niby ta sama twarz, te same gesty, ale w oczach miała coś obcego. Kogoś, kto nie należy już do mnie.

Próbowałem z nią rozmawiać, pytać, czy chce walczyć o nas, czy spróbować terapii, cokolwiek. Ale jej odpowiedzi były wymijające, puste, jakby mówiła do mnie tylko z poczucia obowiązku. Czułem, że w głębi duszy jest już gdzie indziej – tam, gdzie wysyłała swoje serduszka i wyznania.

Nie wiedziałem, co robić. Czy walczyć za wszelką cenę, czy po prostu odpuścić. Każda decyzja bolała. W nocy leżałem bezsennie i powtarzałem sobie, że przecież jeszcze wczoraj wierzyłem w nasze małżeństwo. A dziś? Dziś nie byłem nawet pewien, czy jestem dla niej kimkolwiek więcej niż współlokatorem.

Najgorsze było to poczucie upokorzenia. Że ktoś obcy, jakiś mężczyzna z internetu, wiedział o mojej żonie więcej niż ja. Że dawał jej emocje, których ja nie potrafiłem dać. I że ona wybrała właśnie to – złudzenie, bajkę na ekranie telefonu – zamiast mnie, realnego człowieka, który od lat był obok.

Może można by jeszcze ratować nasze małżeństwo. Ale czy jest sens ratować coś, co w sercu jednej osoby dawno już umarło?

Kiedy zamykałem oczy, widziałem tylko te słowa: „Jej serce należy do mnie”. I to mnie zabiło bardziej niż sama zdrada.

Damian, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama