„Andrzejkowa wróżba mówiła, że w końcu spotkam miłość życia. Nie wiedziałam tylko, że on będzie żonaty”
„Czułam się przy nim ważna, bez udawania, ale były też rzeczy, które mnie gryzły. Nigdy nie nocował. Nigdy nie pisał w weekendy. Znikał na dwa dni, potem tłumaczył się pracą, wyjazdami, zmęczeniem materiału. A ja nie chciałam pytać, bo bałam się odpowiedzi”.

Andrzejki nigdy nie były dla mnie niczym więcej niż pretekstem do zjedzenia ciastek i popicia ich tanim winem. Wróżby? No błagam. Ale tamtego wieczoru, kiedy siedziałyśmy z Anką w klubie i jakaś przebrana wróżka w turbanie wcisnęła mi kartkę z napisem: „W ciągu miesiąca spotkasz miłość swojego życia” – coś we mnie drgnęło.
– No i co, już pakujesz walizki na miesiąc miodowy? – zakpiła Anka, zerkając mi przez ramię.
– Spadaj – parsknęłam. – Ale… w sumie fajnie by było. Tylko nie wiem, czy miłość mojego życia zna moje imię.
– Julia, ty serio zaczynasz w to wierzyć?
Wzruszyłam ramionami. Bo prawda była taka, że trochę... tak. Od dwóch lat nikogo porządnego. Serwisy randkowe? Katastrofa. Praca? Graficzka z laptopem, kawą i zerowym życiem towarzyskim. Wieczory spędzałam z kotem i serialami, czasem nawet nie miałam z kim pogadać. Chciałam wierzyć, że coś się zmieni. Że ktoś się pojawi. Że to jeszcze nie koniec. Nie wiedziałam, że ta wróżba się spełni.
Spotkaliśmy się przypadkiem
Jak to zwykle bywa w takich historiach, których nie da się potem wyrzucić z głowy. Wracałam wtedy z pracy – zmęczona, zła i przemoczona, bo akurat złapała mnie ulewa. Wpadłam do małej kawiarni, żeby przeczekać deszcz. I tam był on. Siedział przy stoliku z laptopem, popijał espresso i coś czytał. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się pierwszy.
– Przemokłaś – powiedział. – Chcesz parasol? Mam drugi.
– Nie, dzięki. Już i tak po fryzurze, po godności i po planach na wieczór.
Roześmiał się. I tak zaczęliśmy rozmawiać. Nie wiem kiedy – pół godziny, godzina? Rozumiał moje żarty, a jego były jeszcze lepsze. Mówił o sztuce, o filmach, o muzyce z takim luzem, że słuchałam jak zahipnotyzowana.
– Czasem człowiek spotyka kogoś i czuje, że zna go od zawsze – powiedział nagle, zerkając mi prosto w oczy. – Dziwne, prawda?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo dokładnie to czułam. Jakby ktoś wyjął mi z głowy słowa, których jeszcze nie zdążyłam pomyśleć. Na końcu zapytał, czy może mnie odprowadzić. I mimo że wciąż padało, szliśmy razem przez miasto, śmiejąc się z błota i kałuż. Marek. Tak miał na imię. I nie powiedział ani słowa o tym, że ma żonę.
Miałam klapki na oczach
Kawa po pracy, spacer po mieście, kino w środku tygodnia. Marek był inny niż wszyscy, których znałam. Czułam się przy nim ważna, bez udawania, ale były też rzeczy, które mnie gryzły. Nigdy nie nocował. Nigdy nie pisał w weekendy. Znikał na dwa dni, potem tłumaczył się pracą, wyjazdami, zmęczeniem materiału. A ja nie chciałam pytać, bo bałam się odpowiedzi.
Anka od początku patrzyła na to wszystko podejrzliwie.
– A nie sądzisz, że on coś ukrywa? – zapytała pewnego wieczoru, kiedy piłyśmy wino u mnie.
– Co niby?
– No nie wiem, Julia… Ty ciągle na niego czekasz. A on? Znika, pojawia się, znowu znika. A może on ma żonę?
– Nie mów tak! – uniosłam się. – W końcu ktoś mnie kocha, a ty chcesz to zniszczyć!
Anka zamilkła. Ale ja sama czułam, jakby coś mi pękło w środku. Bo przecież... też o tym myślałam. Że coś tu nie gra. Że jest zbyt ostrożny. Że patrzy na telefon, kiedy myśli, że nie widzę. Ale potem pisał coś czułego. Przynosił mi czekoladę. Albo tulił mnie tak, jakby świat się kończył. I znów byłam jego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną.
Odkryłam jego kłamstwo
To było jak kopnięcie w brzuch. Wyszłam wcześniej z pracy, bo bolała mnie głowa. Chciałam kupić coś na szybko w galerii. I wtedy go zobaczyłam. Najpierw myślałam, że mam omamy. Marek. Z jakąś kobietą i małym dzieckiem. Dziewczynka miała może cztery lata, śmiała się, kręcąc się wokół jego nóg. A on… trzymał tę kobietę za rękę.
Nie pamiętam, jak szłam za nimi. Nogi miałam jak z waty. Widziałam, jak zatrzymują się przy lodziarni, jak on odsuwa kobiecie włosy z czoła. Naturalny gest. Zbyt naturalny. Bo to była jego żona. Wiedziałam to jeszcze zanim sprawdziłam cokolwiek. Tego wieczoru nie odbierał telefonu. Napisałam tylko: „Widziałam cię z rodziną. Chcę usłyszeć prawdę”.
Odpisał dopiero po północy: „To nie tak, jak myślisz. Spotkajmy się. Wyjaśnię”.
Spotkaliśmy się następnego dnia. Siedziałam z założonymi rękami. On unikał mojego wzroku.
– Kłamiesz – powiedziałam zimno. – Masz rodzinę?
– Julia… To skomplikowane. Tak, mam żonę, ale nasze małżeństwo to fikcja.
– Fikcja?! Widziałam, jak całujesz ją! I to dziecko… To też fikcja?
– Kocham cię. Uwierz mi. Chciałem ci powiedzieć. Tylko nie wiedziałem jak…
Nie wiedziałam, co bardziej boli – to, że mnie okłamywał, czy to, że chciałam mu wierzyć. Nawet wtedy.
Czułam się zraniona
Przestałam odbierać. Kasowałam wiadomości bez czytania, ale on nie odpuszczał. Czekał pod moim blokiem, stał godzinami. Przynosił kwiaty, zostawiał kartki pod drzwiami.
W końcu dałam się złamać.
– Julia, z Kasią nic mnie nie łączy. Jesteśmy razem tylko dla dziecka. Śpimy osobno, od dawna nic między nami nie ma…
– To dlaczego tamtego dnia wyglądało to jak rodzinna sielanka?
– Bo trzeba grać przed dzieckiem. Nie mogę jej tego odebrać…
– A mnie co odebrałeś? Godność?
Płakałam. Krzyczałam, ale nie kazałam mu wyjść. Bo gdy mówił, że mnie kocha – chciałam mu wierzyć. Tęskniłam. I czułam się podle.
Anka była bezlitosna.
– A co jeśli on cały czas was zdradza? Ją z tobą, ciebie z kimś innym?
– Nie wiem, co jest gorsze – westchnęłam. – Że mnie okłamywał, czy że mimo to chcę, żeby został.
Anka spojrzała na mnie z żalem.
– To nie jest miłość, Julia. To uzależnienie.
Ale przecież Marek mówił, że ze mną czuje się żywy. Że tylko przy mnie może oddychać. I choć rozsądek wył, serce robiło swoje. Nie wiedziałam jeszcze, że niedługo sama poproszę, żeby odszedł.
To nie miało sensu
Zgodziłam się na ostatnie spotkanie. Nie dlatego, że chciałam walczyć. Przeciwnie – chciałam się pożegnać. Wreszcie naprawdę. Usiedliśmy w tej samej kawiarni, w której poznaliśmy się w deszczu. On wyglądał jak cień samego siebie. Ja też.
– Nie zostawię dziecka – powiedział, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Wiem, co obiecałem. Ale nie potrafię tego zrobić.
– Więc po co to wszystko? – zapytałam. – Po co mówiłeś, że mnie kochasz?
– Bo kocham. Tylko nie wszystko da się rozwiązać.
– Właśnie. I dlatego muszę cię poprosić o coś najtrudniejszego w moim życiu. Zostaw mnie. Na zawsze.
Milczał długo. Potem sięgnął po moją dłoń, ale odsunęłam ją.
– Julia…
– Nie jestem planem B. Ani twoją ucieczką. Chciałam być czyimś całym światem. Nie czyjąś chwilą zapomnienia.
Wstałam. Drżały mi kolana, ale nie odwróciłam się. Wiedziałam, że jeśli spojrzę mu w oczy, nie dam rady. Wróciłam do domu i wyłam, ale z każdym dniem bolało mniej.
Julia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż całe życie mną sterował. Po jego śmierci córka chciała robić to samo, ale jej nie pozwoliłam”
- „Spadek z Danii spadł mi prosto z nieba. Gdy lądowałem na lotnisku w Kopenhadze, czułem, że kryje się za tym tajemnica”
- „Brat nigdy nie odwiedzał mamy, ale od razu po pogrzebie wziął się za sprzedaż jej majątku. Tylko jedną rzecz zataił”

