„Andrzejkowa wróżba mówiła o wielkiej miłości. Los ze mnie zażartował i odnalazłam miłość w nietypowym miejscu”
„Nasze spotkania stawały się coraz częstsze. Czasem gotował u mnie kolację, innym razem wpadaliśmy do jego mieszkania, gdzie pachniało starymi książkami i świeżo parzoną kawą. Michał był ciepły, obecny, uważny. Ale jego oczy... czasem w nich widziałam cień”.

Andrzejki zawsze były dla mnie pretekstem do śmiechu i spędzenia czasu z przyjaciółkami. Nigdy nie traktowałam tych wróżb poważnie, a jednak tamtego wieczoru coś we mnie drgnęło. Podczas lania wosku zobaczyłam kształt serca – jasny znak, że wkrótce spotkam wielką miłość. Śmiałyśmy się, że to pewnie listonosz albo nowy sąsiad. Nikt z nas nie podejrzewał, jak blisko prawdy były te żarty. Bo los rzeczywiście miał wobec mnie plany. Tyle że nie były one takie, jakich się spodziewałam. Miłość znalazłam... tam, gdzie nie chciałam jej znaleźć.
Lubiłam zapach wosku
– Dobra, lej, tylko ostrożnie! – krzyknęła Iwona, a reszta dziewczyn wybuchła śmiechem.
Stałam nad miską z wodą, trzymając starą, nadtopioną świecę, którą znalazłam u babci na strychu. Pokój pachniał woskiem, cynamonem i grzanym winem, a w tle cicho grała świąteczna składanka. Atmosfera była lekka, jak co roku. Od liceum robiłyśmy sobie ten wieczór – nasze małe rytuały, wygłupy, wróżby, które miały rozbawić, a nie przewidywać przyszłość.
– No i co ci wyszło? – zapytała Sandra, zerkając mi przez ramię.
Zamarłam na chwilę, patrząc na kształt w wodzie. Wśród nieregularnych brzegów widniało coś, co naprawdę przypominało serce.
– No nie wierzę – powiedziałam cicho.
– Serio?! Pokaż! – Iwona chwyciła miskę i uniosła ją pod światło. – Dziewczyny, mamy tu kandydatkę na przyszłą pannę młodą!
Roześmiałyśmy się wszystkie, choć we mnie coś dziwnie zadrgało. Nie dlatego, że brałam wróżby na serio. Ale to serce… było tak wyraźne. Za bardzo jak na przypadek.
– To może nowy początek? – mrugnęła Sandra.
Wzruszyłam ramionami i odgoniłam myśli. Przecież wróżby to tylko zabawa. A jednak tego wieczoru, kiedy wracałam do domu, nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy to możliwe, że coś naprawdę się zmieni? Nie spodziewałam się, że odpowiedź przyjdzie szybciej, niż myślałam.
Coś więcej niż przypadek
Następnego dnia wszystko wróciło do normy. Praca, zakupy, szybkie obiady i zimowe wieczory pod kocem. Gdyby nie tamta wróżba, pewnie nie zwróciłabym uwagi na to spotkanie. Ale coś w głowie kazało mi się zatrzymać. A raczej – ktoś.
Weszłam do biblioteki miejskiej oddać książkę. Ostatnio rzadko tam bywałam, ale tego dnia coś mnie tknęło. Stojąc przy dziale z powieściami obyczajowymi, zobaczyłam mężczyznę pochylonego nad regałem. Niby nic szczególnego – średniego wzrostu, w ciemnym płaszczu, z nieco zadziornym profilem. Ale był jakiś... inny.
– Przepraszam, sięgasz może po „Dom z papieru”? – zapytał, widząc, że patrzę na ten sam tytuł.
– Możliwe, ale niekoniecznie – uśmiechnęłam się lekko.
– To może dogadamy się jakoś. Pół na pół?
Zaśmiałam się. Był naturalny, bezpretensjonalny. Przedstawił się – Michał. I zupełnie nie pasował do mojego wyobrażenia o kimś, kto miałby zmienić moje życie. Ani przystojniak z okładki, ani szarmancki romantyk. Raczej taki, co zje z tobą frytki w barze i nie będzie się bał milczenia.
Wyszliśmy z biblioteki razem. Rozmowa płynęła lekko, zupełnie jakbyśmy się znali. I kiedy wróciłam do domu, nie mogłam przestać się uśmiechać. Może ta wróżba to był tylko impuls. Ale Michał nie wyglądał na przypadek.
Serce kontra rozsądek
Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw niewinnie – wspólna kawa, kino, długie rozmowy przy zimowej herbacie. Michał miał w sobie coś, co mnie uspokajało. Nie zasypywał mnie komplementami, nie składał pustych obietnic. Po prostu był. I coraz częściej chciałam, żeby był obok.
Ale nie wszystko we mnie skakało z radości. Coś z tyłu głowy szeptało mi, że powinnam być ostrożna. Michał był wdowcem. Dowiedziałam się o tym przy trzecim spotkaniu, gdy sam delikatnie poruszył temat. Nie unikał prawdy, nie dramatyzował.
– To stało się trzy lata temu. Straszna choroba. Było ciężko, ale jakoś się pozbierałem – powiedział spokojnie.
Pokiwałam głową. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony, doceniałam jego szczerość. Z drugiej – czułam, jak w moim wnętrzu ściera się serce z rozsądkiem. Czy potrafię być z kimś, kto tak kochał? Kto być może dalej tęskni?
– Nie wiem, czy jestem gotowa na kogoś z przeszłością – wyrzuciłam z siebie któregoś wieczoru.
– Każdy ją ma – odpowiedział spokojnie. – Nie zmuszam cię do niczego.
Milczałam. Nie miałam gotowych odpowiedzi. A jednak coś mnie do niego ciągnęło. Mimo wszystko.
Kiedy nic nie jest oczywiste
Nasze spotkania stawały się coraz częstsze. Czasem gotował u mnie kolację, innym razem wpadaliśmy do jego mieszkania, gdzie pachniało starymi książkami i świeżo parzoną kawą. Michał był ciepły, obecny, uważny. Ale jego oczy... czasem w nich widziałam cień, który nie należał do mnie.
Któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy na kanapie, zauważyłam na półce zdjęcie – kobieta z łagodnym uśmiechem, obok Michał, młodszy, ale z tym samym spokojem.
– To ona? – zapytałam cicho.
– Tak – skinął głową i zdjął zdjęcie. – Nie trzymam go tu, żeby cię straszyć. Po prostu... ona była częścią mojego życia. Nie znaczy, że nie ma w nim miejsca dla kogoś nowego.
Chciałam zrozumieć. Nie byłam pewna, czy potrafię żyć z czyimś wspomnieniem w tle. Miałam wrażenie, że konkuruję z kimś, kto już nigdy nie popełni błędu, nie zawiedzie, nie odsunie się w złości.
– Boję się, że nigdy nie będę wystarczająca – powiedziałam, odwracając wzrok.
– A ja boję się, że kiedy w końcu pozwoliłem sobie poczuć coś nowego, stracę to przez przeszłość – odparł cicho.
Siedzieliśmy długo w milczeniu. To nie była bajka. To była rzeczywistość. Nieoczywista, trudna, ale prawdziwa. Może właśnie taka miała być ta miłość z wróżby?
Wszystko na opak
Wszystko się posypało w chwili, kiedy zaczęło być naprawdę dobrze. Michał zaprosił mnie na kolację – nie do siebie, nie do mnie, tylko do małej restauracji z klimatem. Miał być to „nasz wieczór”, jak powiedział. Byłam podekscytowana, trochę spięta, bo podejrzewałam, że coś planuje. I miałam rację – tylko nie tak, jak myślałam.
Podczas deseru podeszła do naszego stolika kobieta. Około pięćdziesiątki, w eleganckim płaszczu. Nie wyglądała na wściekłą – raczej na zaskoczoną.
– Michał? – zapytała, jakby nie wierzyła, że go widzi. – Ty tutaj?
Michał pobladł. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Dobry wieczór, Alicjo – powiedział chłodno.
– Nie wiedziałam, że znów… że kogoś masz – rzuciła, zerkając na mnie. – Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać.
Odwróciła się i odeszła. Ja siedziałam w osłupieniu.
– Kto to był? – zapytałam cicho.
– Moja... była szwagierka – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Siostra żony.
Nie musiał dodawać nic więcej. Wszystko nagle stało się skomplikowane. Wiedziałam, że Michał był wdowcem. Ale nie sądziłam, że jego relacje z rodziną zmarłej żony są wciąż tak... żywe. Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Byłam zazdrosna, zagubiona, zawiedziona. Przecież miało być pięknie. Wróżba mówiła o miłości. A ja znów miałam tylko wątpliwości.
Miłość nie pyta o porę
Minęły dwa tygodnie, zanim odezwałam się do Michała. Nie dlatego, że chciałam go ukarać milczeniem. Po prostu musiałam zrozumieć, co czuję. Czy to wszystko było prawdziwe, czy tylko projekcją moich pragnień, napędzoną andrzejkową fantazją. Nie naciskał. Nie dzwonił, nie pisał z wyrzutami. Dał mi przestrzeń. I to też o czymś świadczyło.
W końcu zadzwoniłam. Spotkaliśmy się w parku, pod drzewem, które zgubiło już wszystkie liście. Michał wyglądał inaczej – jakby bardziej zmęczony, ale spokojny.
– Przepraszam – powiedziałam. – Uciekłam, bo się przestraszyłam. Nie ciebie, tylko tego, co czuję.
– Nie musisz przepraszać. Miałaś prawo.
Usiedliśmy na ławce. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. A potem zapytał:
– Nadal chcesz spróbować? Mimo że nic nie będzie idealne?
– Chcę. Chcę naprawdę. Bez udawania, że niczego nie było. Bez porównań. Bez cieni.
– To znaczy... z nadzieją?
Pokiwałam głową.
Wróżba mówiła o wielkiej miłości. Nie wiedziałam wtedy, że miłość może przyjść z trudnościami, z bagażem, ze łzami. Ale też z prawdziwym ciepłem i cierpliwością. I że może rosnąć powoli, po cichu, z każdym dniem. Nawet jeśli wszystko zaczęło się w bibliotece. Bo miłość nie pyta o porę. Po prostu przychodzi. Czasem wtedy, gdy najmniej się jej spodziewasz.
Renata, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona zapisała się na gimnastykę słowiańską. Przeczuwałem, że na macie szuka czegoś więcej niż równowagi ducha i ciała”
- „Wybrałem idealny moment na oświadczyny. Narzeczona odmówiła, bo od dawna skrywała sekret, który złamał mi serce”
- „Mąż wyjechał za granicę, żeby robić karierę. Wmawia mi, że jest biznesmenem, a może co najwyżej szorować cudze trony”

