Reklama

Kiedy o tym myślę z perspektywy czasu, widzę, że w naszym związku od dawna coś uwierało, tylko wtedy jeszcze próbowałam to zagłuszać. Powtarzałam sobie, że takie okresy się zdarzają, że ludzie miewają gorsze dni, tygodnie, czasem miesiące. Tłumaczyłam Michała zmęczeniem, a siebie nadwrażliwością. W rzeczywistości oboje krążyliśmy wokół siebie tak, jakbyśmy zapomnieli, kim byliśmy, zanim zaczęliśmy się mijać.

Tego wieczoru szykowałam się do wyjścia na imprezę andrzejkową. Plan był prosty: wróżby, muzyka, dużo ludzi i trochę śmiechu, którego tak mi brakowało. Dziwiło mnie jedynie to, że Michał zamierzał iść ze mną. Ostatnio coraz częściej wybierał siedzenie w domu, zasłaniając się pracą, a ja nauczyłam się nie dopytywać. Tym razem jednak powiedział nagle: „To o której wychodzimy?”, jakby to było oczywiste.

Przeglądałam się w lustrze, poprawiając włosy, a on stał w drzwiach sypialni, przypatrując mi się bez większych emocji. Kiedyś w takich chwilach potrafił rzucić jakimś ciepłym komentarzem, teraz jedynie zapytał:

– Gotowa?

– Prawie. Daj mi minutę.

W drodze na imprezę rozmawialiśmy tylko o tym, kto już będzie, czy jej brat w końcu zdał egzamin i czy powinnam kupić chipsy, chociaż ona mówiła, że nie trzeba. Wszystko było poprawne, zwyczajne, pozbawione jakiegokolwiek napięcia, które do niedawna wypełniało nasze wspólne wyjścia. Nic nie wskazywało, że ten wieczór zapisze się w mojej pamięci tak wyraźnie. Wydawał się jednym z tych, które mijają szybko i równie szybko się o nich zapomina. Nie przyszło mi do głowy, że wrócę jako zupełnie inna osoba.

W głowie mi dudniło

W mieszkaniu Kai panował znajomy chaos, ten typ bałaganu, który tworzy się tylko podczas domówek. Muzyka była trochę za głośna, ludzie co chwilę wpadali na siebie w korytarzu, ktoś śmiał się w salonie do rozpuku, że aż mnie to rozbawiło. Poczułam od razu, że potrzebuję pięciu minut spokoju, zanim naprawdę wejdę w ten wir gwaru.

– Idę po coś do picia, chcesz coś? – rzucił Michał, już kierując się w stronę kuchni.

– Wodę. Na razie wodę – odpowiedziałam.

Zostawił mnie przy wieszaku, a ja zaczęłam ściągać płaszcz, starając się nie potknąć o cudze buty. Kaja przyleciała do mnie chwilę później, cała rozpromieniona.

– Lidka! No nareszcie! – rzuciła, obejmując mnie mocno. – Wchodź, wchodź, bo zaraz będziemy wróżyć.

– Widzę, że już się rozkręca – uśmiechnęłam się.

To dopiero początek.

Gdy Kaja poleciała dalej witać gości, poczułam, że muszę na chwilę odetchnąć. Za dużo ludzi, za dużo dźwięków, a we mnie coś delikatnie drżało, zupełnie bez powodu. Pomyślałam, że pójdę do łazienki, obmyję twarz i się ogarnę. Przeszłam przez salon, witając się ze znajomymi. Z każdym zamieniłam słowo. Ktoś zapytał, jak leci, ktoś inny machnął do mnie ręką, ktoś jeszcze namówił mnie na koktajl. Droga do łazienki trwała dobrą godzinę. W końcu złapałam za klamkę łazienki i pchnęłam drzwi.

Najpierw usłyszałam ciche westchnienie. Takie krótkie, rwane. A potem zobaczyłam to, czego nie zapomnę do końca życia. Michał stał przy umywalce odwrócony bokiem. Nie był sam. Obok niego pochylała się dziewczyna, której twarzy nie znałam. Jej ręka spoczywała na jego biodrze. Jego dłoń była w jej włosach. Wyglądali tak, jakby cały świat właśnie zniknął, a oni zostali tylko we dwoje, przyłapani w pół ruchu.

Zamknęłam drzwi odruchowo, choć odchyliły się zaledwie na kilka centymetrów. Cofnęłam się tak gwałtownie, że plecami uderzyłam o ścianę w korytarzu. Nagle nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Ktoś wychylił się z kuchni.

– Lidka? Co się stało?

– Nie… nic… muszę… – wymamrotałam, czując jak drży mi głos.

Przesuwałam się wzdłuż ściany, jakby każdy krok miał mnie oddalić od obrazu, który nie chciał zniknąć spod powiek. W głowie dudniło mi jedno krótkie pytanie: co tu się właśnie wydarzyło? Za moimi plecami ktoś wołał moje imię, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć.

Nie mogłam w to uwierzyć

Wybiegłam z klatki schodowej szybciej, niż byłam w stanie pomyśleć. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz jak lodowata fala, ale nie zatrzymało. Dopiero przy samochodzie ręce zaczęły mi drżeć tak mocno, że nie trafiłam kluczykiem w zamek. W końcu weszłam do środka i zatrzasnęłam drzwi, jakbym za sobą zamykała coś o wiele większego niż tylko przestrzeń.

Usiadłam, objęłam rękami kierownicę i próbowałam oddychać. Nic z tego. Łzy napłynęły tak szybko, że nie zdążyłam ich powstrzymać. Płakałam bezgłośnie, z taką bezradnością, że aż mnie to zaskoczyło. Jeszcze godzinę temu malowałam rzęsy i zastanawiałam się, czy nie przesadziłam z perfumami. Teraz czułam, że rozpadam się na kawałki.

To nie może być prawda – wyszeptałam sama do siebie. – To nie mogło być to, co myślę…

Telefon zawibrował, ale nie spojrzałam od razu. Przez kilka sekund tylko patrzyłam na ekran, jakby od tego zależała odpowiedź na wszystkie pytania. W końcu wzięłam urządzenie do ręki. Wiadomość od Michała: „To nie tak. To był błąd”. Gdy przeczytałam te słowa, poczułam, jakby coś miało mnie rozerwać od środka. Błąd. Błąd? Zdanie było krótkie, jakby miał nadzieję, że prostota przykryje wszystko, co zobaczyłam. Patrzyłam na te dwa słowa, aż zaczęły się rozmywać.

– Błąd? – wyszeptałam. – A co to było? Potknięcie? Za długie przytulenie?

Otarłam łzy, próbując chociaż na chwilę odzyskać kontrolę. Wspomnienia zaczęły wracać falami. Te wszystkie momenty, kiedy był nieobecny, jego półuśmiechy, gdy pytałam, czy wszystko w porządku, jego dziwne milczenie. I ja, opowiadająca sobie, że przesadzam. Że jestem przewrażliwiona. Że przecież on mnie kocha.

Telefon znowu zawibrował, ale tym razem to była Kaja. Nie odebrałam, nie byłam w stanie. Poczułam, że dłonie mam zimne, a serce bije tak szybko, że aż mnie to zaniepokoiło. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Chciałam napisać mu coś ostrego, coś, co oddałoby choć odrobinę tego bólu. Ale ręka drżała, myśli były splątane. Ostatecznie nie odpisałam ani słowa. Poczułam tylko jedno: muszę stąd wyjechać, gdziekolwiek, byle dalej.

Zanim pomyślałam, co robię, odpaliłam silnik. Kierunek ustawił się sam — dom rodziców. Jedyna przestrzeń, w której nie musiałam udawać, że wszystko się trzyma.

Wszystko im powiedziałam

Droga do rodziców dłużyła się jak nigdy. Światła mijanych latarni rozmywały się w mokrych oczach, a ja co chwilę powtarzałam sobie, że muszę tylko dojechać, nie myśleć. Nie analizować. Nie pozwalać obrazowi sprzed łazienki pojawić się pod powiekami. Oczywiście on i tak pojawiał się co kilka minut.

Gdy zaparkowałam pod domem, poczułam dziwną ulgę. Taką, która przychodzi, kiedy człowiek dotrze do miejsca, gdzie nie musi niczego udawać. Zadzwoniłam do drzwi, choć miałam własny klucz. Jakoś nie miałam siły szukać go w torebce. Matka otworzyła po chwili, zaskoczona.

– Lidka? Co ty tu robisz o tej godzinie? Co się stało?

– Mamo… mogę wejść? – wymamrotałam.

Wpuściła mnie do środka, obrzuciła jednym spojrzeniem i już wiedziała, że coś jest bardzo nie tak. Ojciec wyszedł z salonu, trzymając kubek herbaty, z miną człowieka, który próbuje zrozumieć sytuację, zanim w ogóle ktoś coś powie.

– Dziecko, siadaj. – Matka wskazała kanapę. – Powiedz nam.

Przez chwilę tylko kręciłam głową. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, jakby gardło nagle stało się za wąskie na słowa. Ojciec patrzył na mnie uważnie, ale z dystansem, jak zawsze, kiedy nie wiedział, czy ma pocieszać, czy dać mi jakąś radę.

– Pokłóciliście się? – rzucił ostrożnie.

Wtedy coś we mnie puściło.

Zdradził mnie – powiedziałam, pierwszy raz na głos. – Zdradził mnie, a teraz pisze, że to był błąd.

Matka przysiadła obok i objęła mnie tak mocno, że aż zabrakło mi tchu. Ojciec westchnął i potarł czoło w swoim typowym geście, jakby próbował znaleźć w głowie jakąś logiczną odpowiedź na to wszystko.

– Mówiłem, że coś mi w nim nie pasowało – mruknął.

– Na litość boską, nie teraz – syknęła mama, odwracając głowę w jego stronę. – Nie czas na mądrości.

A ja siedziałam między nimi, czując dziwną mieszaninę wstydu i ulgi. Bo to był ten moment, kiedy prawda ujrzała światło dzienne — nie w domysłach, nie w strzępach, tylko w jednym bolesnym zdaniu. I niczego już nie mogłam cofnąć.

Czułam się osamotniona

Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił. Matka trzymała mnie za rękę, jakby bała się, że się rozsypię, a ojciec chodził w tę i z powrotem po pokoju, co zawsze oznaczało, że próbuje znaleźć jakąś sensowną strategię. Mnie natomiast cały czas ściskało w żołądku. Wiedziałam, że muszę opowiedzieć im więcej, choć każde słowo ciążyło mi jak kamień.

– Co dokładnie się stało? – zapytała cicho matka.

Przełknęłam ślinę.

– Poszłam do łazienki. Po prostu chciałam się odświeżyć. Otworzyłam drzwi… i zobaczyłam go. Z jakąś dziewczyną. Bardzo blisko. Tak blisko, że… – oddech mi się urwał. – To nie wyglądało na pomyłkę.

Ojciec zatrzymał się i spojrzał na mnie z powagą, która nie pomagała ani trochę.

– Może… – zaczął, wybierając słowa – może źle zinterpretowałaś sytuację? Może ona była pijana, może się potknęła…

– Tato, proszę cię – przerwałam ostro. – Widziałam. To nie była żadna pomyłka.

Matka pokiwała głową, jakby już wiedziała, że właśnie tak będzie wyglądała ta rozmowa.

– I co on na to?

– Napisał mi, że to był błąd – odpowiedziałam bez emocji. – Jakby dwa słowa mogły cokolwiek naprawić.

Ojciec westchnął ciężko.

– Jeśli człowiek robi takie rzeczy, to znaczy, że coś mu od dawna nie gra. I że nie traktował tego poważnie. Ludziom się wydaje, że mogą mieć wszystko naraz.

– Naprawdę, nie trzeba mi wykładu – syknęłam, czując, jak narasta we mnie złość.

Matka spróbowała złagodzić sytuację, kładąc mi dłoń na ramieniu.

– Kochanie, po prostu chcemy ci pomóc. Powiedz… czy to pierwszy raz, kiedy poczułaś, że coś jest między wami nie tak?

Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałam.

– To trwało już od jakiegoś czasu – przyznałam. – Ale sama przed sobą udawałam, że nie widzę.

Zapanowała cisza. Taka, która bardziej boli niż słowa. Zrozumiałam jedno: nie było nikogo, kto naprawdę mógłby mnie wesprzeć tak, jak wtedy tego potrzebowałam. Rodzice próbowali, każdy po swojemu, ale ich reakcje tylko podkreśliły, jak bardzo jestem w tym wszystkim samotna. A przecież to dopiero początek.

Nie było już co ratować

Leżałam w swoim dawnym pokoju, patrząc w sufit, kiedy telefon znów zawibrował. Wiedziałam, kto pisze, choć nawet nie musiałam sprawdzać. Przez chwilę chciałam udawać, że tego nie widzę, ale coś mnie tknęło. Może ciekawość, może potrzeba usłyszenia, co jeszcze ma do powiedzenia. W końcu odebrałam.

– Lidka… – jego głos był cichy, jakby mówił z daleka. – Możemy porozmawiać?

Przez moment nic nie powiedziałam. W końcu odetchnęłam płytko.

– Słucham.

– To, co widziałaś… naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Byłem po prostu… rozdarty ostatnio, zagubiony. Miałem w głowie bałagan. I wypiłem trochę za dużo.

– Tyle? – zapytałam spokojnie, choć w środku aż mnie skręciło. – To twoje wytłumaczenie?

– Lidka, ja cię naprawdę kocham – zaczął szybko. – To nie zmienia niczego między nami. Chciałem… nie wiem, odreagować, może poczuć się inaczej przez chwilę. Nie wiem, co się stało, serio. To nie powinno było mieć miejsca.

– Niczego nie zmienia? – powtórzyłam. – Naprawdę w to wierzysz?

Westchnął ciężko, jakby to jemu było najtrudniej.

– Przecież wiesz, że ostatnio nam się nie układało. Ale nie chciałem tego tak… zepsuć. Nie chciałem cię zranić.

– Zepsuć? – zapytałam, czując, jak rośnie we mnie gniew. – Ty mówisz o tym, jakbyś uszkodził półkę, a nie wszystko zniszczył.

Zapanowała cisza, po czym odezwał się tonem, który już znałam. Defensywnym, samozachowawczym.

Przesadzasz. Przecież nic się nie wydarzyło więcej. To była chwila.

– Widziałam was – przerwałam. – I nie obchodzi mnie, czy trwało to minutę, czy godzinę. Zrobiłeś to. I nawet teraz skupiasz się tylko na tym, jak to wygląda z twojej strony.

– Próbuję ci to wyjaśnić! – uniósł głos. – Nie chcę tego kończyć. My mamy przyszłość, nie możesz tak po prostu…

– Mogę – ucięłam. – I właśnie to robię.

Po drugiej stronie zapadło milczenie. A potem usłyszałam tylko jego ciche:

– Lidka, proszę…

Nie odpowiedziałam. Rozłączyłam się powoli, jakby ten gest ważył tonę. Wreszcie poczułam, że ta rozmowa była potrzebna. Nie dlatego, że cokolwiek naprawiła. Przeciwnie. Pokazała mi, że nie zostało już nic do ratowania.

Lidia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama