Reklama

Mój zawód jest bardzo specyficzny i wymaga sporego lawirowania. Z jednej strony jestem jedynym ratunkiem dla firm znajdujących się na skraju upadku, z drugiej – koszmarem sennym dla ich załogi. Moje zadanie polega na wdrożeniu jakiegoś planu, mającego na celu przywrócenie firmy do dawnej świetności. W konsekwencji moich metod stale doświadczam niechęci i braku sympatii ze strony szeregowych pracowników. Przyzwyczaiłam się do tego. Moje wynagrodzenie jest adekwatne do moich rezultatów. Nie narzekam.

Dziwiło mnie jego zachowanie

Ostatnie zlecenie dotyczyło przedsiębiorstwa zajmującego się sprzedażą naprawdę profesjonalnego oprogramowania komputerowego. Choć może nie byli liderami na rynku, mieli potencjał, by osiągnęli coś znacznie większego. O mojej obecności w firmie pracowników poinformował Bartosz, jeden z dwóch udziałowców i prezes spółki.

– Zechciejcie powitać naszą nową ekspertkę – ogłosił z optymistyczną rezerwą. – Jestem pewien, że jej fachowa pomoc umożliwi nam powrót na ścieżkę sukcesu, który nam się po prostu należy. Proszę, abyście okazali jej pełną współpracę. Aktywność z waszej strony będzie dla pani Kariny kluczowa – zaapelował.

Badałam reakcje załogi: ich spojrzenia zdradzały jawną wrogość. Fakt ten nie wzbudził we mnie zdziwienia, gdyż od lat jestem do niego przyzwyczajona. Moja uwaga skoncentrowana była na celu. Zaobserwowałam jednak intrygujący element: Kamil, drugi z udziałowców, monitorował całe nasze spotkanie zapoznawcze z wyraźnym dystansem, jego wzrok był podejrzliwy i skupiony. To było coś nietypowego dla kogoś, komu powinno zależeć na poprawie osiągnięć swojej firmy.

Trafiłam na zmowę milczenia

Kolejne dni spędziłam z przedstawicielami handlowymi odwiedzając klientów, starając się zidentyfikować ich ewentualne błędy w technikach negocjacyjnych i prowadzonych rozmowach. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że przyczyna problemów firmy nie leżała w ich umiejętnościach. To oznaczało, że winę za niepowodzenie firmy musiały ponosić osoby z wyższej półki, te zarządzające.

Gdy tylko próbowałam uzyskać informacje o poleceniach wydawanych przez dyrektorkę kierującą działem sprzedaży, Agatę, rozmówcy natychmiast zamykali się w sobie. Wyglądało to tak, jakby się jej po prostu bali. Wtedy miałam już całkowitą pewność: konieczne było bezpośrednie spotkanie z tą menedżerką. Wysłałam kilka propozycji spotkać, ale spotkałam się z całkowitym ignorowaniem lub prośbami o wyznaczanie kolejnych terminów, które ona i tak odrzucała.

– Proszę uzbroić się w cierpliwość – interweniował Kamil. – Agata naprawdę jest zasypana przeróżnymi sprawami i pracuje w niewiarygodnym tempie. Zapewniam, że do tego spotkania finalnie dojdzie – uspokajał.

Nazajutrz, całkowicie niespodziewanie, trafiłam na Agatę, gdy przygotowywała sobie kawę. Nie wydawała się zmieszana faktem, że od kilku tygodni odmawiała mi rozmowy. Beztrosko zaczęła dyskusję o temperaturze za oknem i płynnie przeszła do mojej adaptacji w firmie. Następnie, spoglądając na zegarek, szybko się pożegnała:

– Mam pilne zadania, muszę natychmiast wracać do pracy. Nikt tego za mnie nie zrobi.

I zniknęła. Byłam wzburzona. Choć jestem przyzwyczajona do napotykania trudnych osobowości, po raz pierwszy miałam wrażenie, że moje działania są skutecznie odrzucane i że w niektórych nie ma ani grama chęci współpracy.

Wtedy to odkryłam

Po kilku dniach jedna z pracownic, Dorota, poprosiła mnie o prywatne spotkanie. Zaczęła z wyczuwalną rezerwą, lecz jej postawa sugerowała prawdomówność. W końcu ujawniła, że najbardziej dochodowe obszary sprzedaży były rezerwowane dla ścisłej grupy powiązanej z Agatą. Jej wcześniejsze próby zgłoszenia tych nieprawidłowości zostały zignorowane przez zarząd. Dorota postanowiła milczeć, by przypadkiem ktoś z zemsty nie zwolnił jej z pracy.

– Jest mi bardzo nieprzyjemnie, że muszę o tym mówić – powiedziała, unikając mojego wzroku – ale znam powód tej sytuacji.

– Dla mnie każda informacja może być mi pomocna – zachęciłam ją.

– Kiedy Agata zaczynała tu pracę, była szeregowym pracownikiem. Jej awans był ekspresowy, mimo że nie posiadała niezbędnych kwalifikacji. Wtedy zaczęły krążyć pogłoski... Podobno często opuszczała biuro z Kamilem. W tym samym czasie relacje między udziałowcami ulegały pogorszeniu. Przez chwilę nawet myślałam, że firma zostanie zniszczona przez to wszystko.

Starałam się nie okazywać zdziwienia. Wreszcie wszystko układało mi się w logiczną całość.

– Mnie także oferowano szybszą ścieżkę kariery – kontynuowała Dorota. – Wiedziałam, że to wymagało udziału w nieformalnych zebraniach po godzinach. Nie chciałam tego robić, nie byłam na to gotowa. Gdy odmówiłam pewnego wieczornego spotkania, moja pozycja diametralnie spadła. Miałam świadomość, że Agata jako kierowniczka okaże mi swoje niezadowolenia, a może wyciągnie poważniejsze konsekwencje.

„Romanse służbowe i protekcja – klasyka” – pomyślałam, lecz dowody były zbyt słabe, bym mogła zaprezentować to na firmowym forum.

Miała w tym swój plan

Osobiste relacje to słaby grunt do ataku. Potrzebowałam mocnych dowodów na nieprawidłowości w płatnościach, umowach lub przetargach. Po rozmowie z Dorotą przeprowadziłam audyt kilku filii. Wszędzie panowała atmosfera pozornej normalności. Jednak w ostatniej placówce kierownik spytał mnie z cynizmem:

– Proszę mi powiedzieć, ale tak szczerze, czy uważa pani, że sprzedaż i dystrybucja produktów innej firmy jest efektywna i może przynieść jakiekolwiek rezultaty?

– O czym pan dokładnie mówi? – zdziwiłam się.

– Agata przedstawiła nam strategię kooperacji z, nazwijmy to, z innym dostawcą. Nie rozumiem tej taktyki. Mnie to odpowiada, bo dostaję lepszy i tańszy produkt od waszych ludzi, ale jaki jest cel firmy?

To było to, czego potrzebowałam. W jednym momencie pojęłam wszystko. Po powrocie do siedziby zakładu przeanalizowałam dokumenty finansowe. Wyglądały na sporządzone z niezwykłą starannością. Może aż za bardzo. Niemniej jednak, mimo 10-procentowego spadku w ogólnej sprzedaży, tylko dział Agaty generował nadspodziewane zyski. Dodatkowe prowizje miały adnotację: „sukcesy marketingowe”. To było niezwykle podejrzane. I właśnie w tej chwili nadeszła wiadomość od Anety, informująca o jej nagłej gotowości do rozmowy.

„Cóż za nagła zmiana priorytetów” – pomyślałam z ironią. Weszła nagle do gabinetu bez zezwolenia, nawet nie zapukała. Pomimo tego, zachowałam spokój.

Dla niej atak był obroną

– Jest pani osobą zdolną, ale widać brak chęci do współpracy – stwierdziłam bez ogródek.

Jej reakcja była wybuchowa. Najwyraźniej miała przerośnięte ego.

– Jest pani w firmie zaledwie od czterech tygodni, a już formułuje pani sądy? – odparła ostro.

Uderzyłam w sedno:

– Muszę zrewidować każdy dokument. Umowę z tym nowym partnerem, aby sfinalizować mój raport. Strategia kooperacji z innym przedsiębiorstwem, którą pani wprowadziła, wymaga dyskusji na forum zarządu.

Aneta zbladła.

– To wykracza poza pani kompetencje. Nie otrzyma pani dostępu, bo nie ma pani prawa! To spotkanie jest dla mnie zakończone – wstała i wyszła.

Niecne plany wyszły na jaw

Następnego dnia Kamil zatrzymał mnie na korytarzu. Był wzburzony. W ostry sposób zarzucił mi przekraczanie uprawnień i brak obiektywizmu w ocenach. Twierdził, że moje metody nie przynoszą żadnych pozytywnych efektów, a próby reorganizacji budzą niepokój. Próbowałam się bronić, ale nie chciał słuchać. Na koniec podniósł głos:

– Powoduje pani stres wśród załogi i jawnie narusza kompetencje kierownictwa! Dalsza współpraca jest wykluczona!

Wszystko wskazywało na moją porażkę. Jednak nie zrezygnowałam. Miałam niezbite dowody. Zgodnie z kontraktem, o zyskach decydują fakty. Odrzuciłam wątpliwości i wcisnęłam „Wysyłam”. Mój raport, demaskujący niewłaściwe zapisy o partnerskiej współpracy Agaty z inną firmą, trafił do skrzynek obu właścicieli.

Po kilku dniach otrzymałam wiadomość od Bartosza:

W związku z sytuacją kryzysową, proszę o Pani obecność na spotkaniu z prawnikiem. Zostaliśmy narażeni na poważne straty i musimy podjąć właściwe środki prawne. Proszę o pełną dyskrecję. Proszę traktować tę wiadomość jako poufną".

Później brałam udział w rozmowach z prawnikami. Agata zniknęła z biura. Kamil pojawiał się sporadycznie, jego pewność siebie uleciała gdzieś daleko. Przemierzał korytarze ukradkiem, unikając kontaktu. Czułam, że sytuacja ulega zmianie. Wkrótce wyszło na jaw: Agata była szpiegiem, pracującym dla konkurenta z rynku.

Motywy Kamila co do współpracy z nią nie były dla mnie w pełni jasne, ale Bartosz wytoczy przeciwko niemu proces cywilny o defraudację dużych kwot. Zaś spółka znacząco poprawia swoją efektywność i przynosi coraz więcej pieniędzy. Misja została zakończona sukcesem!

Karina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama