Reklama

Mieszkamy tu nieprzerwanie od dwóch dekad – w tej samej dzielnicy, w tym samym wieżowcu. Jednak otoczenie ciągle ewoluuje, więc budynek nie wygląda już identycznie, a nasze dzieci zdążyły dorosnąć. Ja i moi sąsiedzi też jesteśmy starsi. Tylko niektóre relacje pozostały niezmienne... Gdy moje dzieciaki były jeszcze małe, dużo czasu spędzałam na podwórku za domem. Wtedy miałam świetną sposobność, by zapoznać się – choćby wzrokowo – praktycznie ze wszystkimi mieszkańcami naszego bloku.

Reklama

Mieszka w nim ponad sto rodzin, więc nie brakowało mi okazji do zawierania nowych znajomości. Czasem gadałam z sąsiadami o tym, jaka ładna dziś pogoda albo narzekaliśmy na tych durniów w rządzie. Zdarzało się też poplotkować o tym, jak ludzie dają sobie radę z dziećmi, czy jakie rośliny najlepiej sadzić na balkonie. Ale tylko z kilkoma osobami byłam na tyle blisko, żeby bez problemu rozmawiać o bardziej prywatnych sprawach.

Kobieta nie chciała się zaprzyjaźniać

Z pewną lokatorką z czwartego piętra, mimo wielu prób, nie zdołałam nawiązać nawet przelotnej rozmowy. Była to oschła, niezbyt rozmowna pani o krępej budowie ciała. Jej codzienny ubiór składał się z typowo męskich elementów garderoby: spodni, workowatych koszul i płaskich butów. Siwe, krótko ostrzyżone włosy dopełniały ten maskujący kobiecość wizerunek, który skutecznie mnie zniechęcał. Jakby tego było mało, sprawiała wrażenie wiecznie zamyślonej, zupełnie jakby odgradzała się od otoczenia niewidoczną kotarą.

Kiedy się poznałyśmy, dwie dekady temu, moje włosy miały jeszcze naturalny kolor, a ja byłam pełna zapału. Starałam się jakoś dotrzeć do niej, przełamać dystans. Dość szybko dałam sobie z tym spokój, bo ciągle trafiałam na mur. Byłam miła, pogodna, zagadywałam ją – a ta kompletnie nic. Zero odzewu! Robiło się przez to dość niezręcznie i nieprzyjemnie. No bo kto tak naprawdę lubi, jak ktoś go olewał?

Była irytująca

Pewnego dnia, kiedy wracała z zakupami z osiedlowego marketu, spotkałyśmy się przy windzie. Miała dłonie zajęte torbami wypchanymi zakupami, więc grzecznie przytrzymałam jej drzwi i nacisnęłam przycisk z numerem czwartego piętra. Wymamrotała pod nosem coś, czego nie zdołałam zrozumieć. Pomyślałam, że przy odrobinie dobrej woli można by to potraktować jako słowo „dzięki", więc odpowiedziałam:

– Nie ma za co.

Od razu przyszło mi na myśl, że to strasznie nieuprzejma i opryskliwa kobieta. Co prawda, miała psa, a ja uwielbiam zwierzaki, ale... jej psisko było identyczne jak ona. Niezgrabne, z idiotycznie przyciętym ogonem, nieufne i złośliwe. Praktycznie w ogóle nie szczekało, a gdy kiedyś spróbowałam je pogłaskać – bo chciałam po raz kolejny zawalczyć o dobre relacje z sąsiadką – bez żadnego ostrzeżenia rzuciło się na mnie.

W ostatniej sekundzie zdążyłam uskoczyć, kamuflując przerażenie i konsternację wybuchem śmiechu. Ok, głaskanie nieswojego psa bez pozwolenia może nie było najmądrzejszym pomysłem, ale czy tak trudno było mnie ostrzec, że lepiej tego nie robić? Albo przynajmniej że niekoniecznie ucieszy ją przyjacielski gest z mojej strony?

A jak zareagowała po całym zajściu? Jakieś słowo wyjaśnienia, przepraszające spojrzenie? Akurat! Wymamrotała coś pod nosem, czego nie zrozumiałam, po czym czym prędzej się zmyła, wlokąc za sobą tego czworonożnego, wrednego paskudnika.

– Przysłowie mówi, że jaki pan, taki kram! – rzuciłam uszczypliwie, kiedy odchodziła.

Kompletnie to zignorowała.

– Słyszałam, że pupile stają się podobne do opiekunów. A może jest odwrotnie? – ciągnęłam podniesionym głosem.

Zaczęłam ją ignorować

Brak odpowiedzi z jej strony spowodował, że dałam sobie spokój i ruszyłam przed siebie. Potraktowałam to jako wypowiedzenie otwartej wojny i mogłam odpłacić nieuprzejmej sąsiadce pięknym za nadobne. Ciszą przepełnioną niechęcią. Od tamtej chwili, ilekroć miałam okazję natknąć się na nią na terenie osiedla, odwracałam wzrok w przeciwną stronę. Kiedy zdarzyło nam się jechać razem w windzie, napięcie było maksymalne. Nawet mojemu mężowi – mimo że panowie zazwyczaj nie zwracają uwagi na takie niuanse – nie umknęło, że na jej widok moja twarz tężeje.

Czas płynął. Lokatorzy w naszej kamienicy zmieniali się niczym w kalejdoskopie – gdy jedni się wyprowadzali, ich miejsce zajmowali kolejni. Nowe twarze mieszały się z tymi dobrze znanymi. Jednak pewna rzecz pozostawała niezmienna: moja niechęć do mieszkanki czwartego piętra. Usiłowałam zasięgnąć opinii innych sąsiadów na jej temat i okazało się, że podzielają moje odczucia.

Poznałam jej sekret

– Antypatyczna kobieta – skwitowała moja sąsiadka z dołu.

– Wydaje mi się, że zawsze taka była – odpowiedziałam, a ona zbyła to gestem.

– Cóż, charakteru raczej nie zmieni. Taki już jej urok – podsumowała.

Zastanawiałyśmy się przez moment w ciszy nad charakterem ludzi, mając na myśli nieprzyjemną sąsiadkę z naszego bloku. Byłyśmy całkowicie zgodne w naszych przemyśleniach. Jak się później okazało – obie się grubo myliłyśmy… Prawdę poznałam zupełnie niechcący, gdy rozmawiałam w osiedlowym spożywczaku z panią ekspedientką, która chwilę wcześniej obsłużyła tę niemiłą babkę z sąsiedztwa. Ku mojemu zaskoczeniu, była dla niej życzliwa, rozmawiała głośno i bez pośpiechu, polecała produkty i odradzała inne. Kiedy nadeszła moja kolej, nie mogłam się powstrzymać i wyrzuciłam z siebie:

Lubi ją pani, prawda?

– Zdecydowanie tak – padła natychmiastowa odpowiedź.

– Ale... ona sprawia wrażenie dość niegrzecznej – drążyłam temat. – Unika kontaktu z ludźmi i w ogóle...

Wcale nie jest niegrzeczna – kobieta cierpliwie mi wytłumaczyła. – Po prostu nic nie słyszy ani nie mówi, bo jest głuchoniema.

Było mi wstyd

Po chwili dotarło do mnie, aż poczułam zażenowanie, dlaczego moja sąsiadka unikała rozmów i sprawiała wrażenie wyalienowanej. Pojęłam również, że jej duma, maskowana pozorną butą, nie pozwalała jej afiszować się ze swoją niepełnosprawnością. Przez moment poczułam nawet wyrzuty sumienia z powodu moich wcześniejszych uprzedzeń wobec niej.

Mimo to zupełnie nie rozumiałam, dlaczego wciąż zachowuje się wobec mnie tak nieprzychylnie. Niczym jej nie zawiniłam – oprócz tego, że starałam się okazywać jej sympatię i na początku nie dostrzegłam jej problemów. Powinna być z tego powodu zadowolona. Tymczasem ona odnosiła się do mnie jak do trędowatej. Lub jak do nowo przybyłego lokatora, który nie ma o niczym pojęcia.

Pozostali „wieloletni" sąsiedzi od czasu do czasu mogli liczyć na jej gest w postaci kiwnięcia głową, gdy ich witała. Natomiast mnie omijała wzrokiem, a jadąc windą celowo stawała do mnie plecami. Przez jej zachowanie odbierałam siebie jako osobę bez tolerancji i empatii. Nic w tym dziwnego, że nie pałałam do niej sympatią. A do tego dochodził jeszcze jej pies! Teraz już mocno leciwy, z trudem stawiał kroki, ale kiedy zerkał na mnie spod krzaczastych brwi i szczerzył kły, mogłam niemalże dosłyszeć jego warczenie: „nie przepadamy za tobą, więc miej się na baczności".

W naszym domu pojawił się pies

Jej wyniosłość i moje uprzedzenia oddzielały nas niczym otchłań, nie dając żadnych nadziei na zgodę. Aż do momentu, kiedy moje życie odmieniła pewna pstrokata psina rasy beagle… Nasi przyjaciele postanowili przygarnąć psa, małego szczeniaczka, ale wyszło na jaw, że ich pociecha jest uczulona na psią sierść. Zapytali więc, czy nie zechcielibyśmy zaopiekować się sunią, a ja po chwili zastanowienia przystałam na to, bo najzwyczajniej w świecie tęskniłam za pretekstem do spacerowania. Nasze dzieci były już za duże, a mój małżonek wolał przesiadywać przed telewizorem.

Kiedy byłam mała, w naszym domu mieszkał pies i zdawałam sobie sprawę, że wiąże się to z mnóstwem frajdy, ale też z pewnymi powinnościami. Na początek zajęłam się tymi drugimi – tuż po tym, jak przywieźliśmy Doksi, postanowiłam, że to ja będę z nią chodzić na spacery, chyba że dopadnie mnie jakaś poważna choroba. Nikt z bliskich nie oponował, więc wrzuciłam na siebie ciuchy i ruszyłam na dwór.

Suczka, z początku trochę zdenerwowana, rozpędziła się na trawie obok budynku i zaczęła obwąchiwać wszystko dookoła. Kiedy zaprowadziłam ją na pobliskie łąki, dosłownie oszalała ze szczęścia. Żeby ją sprawdzić, dwukrotnie pozwoliłam jej iść luzem i przyzywałam ją donośnym głosem oraz przysmakiem. Wracała do mnie, ponieważ ochota na smakołyk była większa niż pragnienie swobody. Po godzinie postanowiłam, że czas wracać. Psiak był już wyraźnie padnięty. Obawiałam się, że będę musiała go nieść, ale jakoś udało nam się dotrzeć pod nasze mieszkanie.

Spotkałam sąsiadkę

Tuż przy windzie zobaczyłam ją – moją sąsiadkę mieszkającą piętro wyżej. Doksia momentalnie podeszła do niej i zaczęła obwąchiwać jej spodnie. Ja instynktownie chciałam odciągnąć psiaka, ale coś mnie tknęło – jeśli nie wykorzystam tej okazji, to chyba już nigdy nie zdobędę się na odwagę.

Chyba sąsiadka wpadła na ten sam pomysł, bo na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Pochyliła się i delikatnie pogłaskała Doksię po karku. Moja suczka stała jak wryta, jakby porażona piorunem – może z powodu zmęczenia, a może dlatego, że ten niespodziewany gest czułości sprawił jej ogromną radość.

Byłam głupia

Gdy winda wreszcie stanęła na naszym piętrze i drzwi rozsunęły się na boki, nie poruszyłam się ani o centymetr. Starsza kobieta podniosła się z ławki, wkroczyła do kabiny, a mój malutki psiak powędrował tuż za jej stopami. Cóż, poszłam w ślad za nimi... W środku windy moja sąsiadka z wyższego piętra ponownie przykucnęła, a Doksia od razu podeszła bliżej, licząc na kolejną dawkę czułości. Nadzieja jej nie zawiodła, staruszka rozpoczęła swój niezwykły obrzęd od nowa. Po chwili uniosła wzrok, popatrzyła na mnie i... odezwała się:

Wyczuwa obecność pieska. To pani zwierzak. Miło...

Nagle jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech, co kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Nie spodziewałam się, że potrafi tak się uśmiechać i rozmawiać. Co prawda robiła to dość niezgrabnie i mało zrozumiale, ale udało mi się pojąć, co do mnie mówi. W tym momencie zdałam sobie sprawę, jak głupio się zachowywałam.

Lód między nami stopniał

Kiedyś dawno temu doszłyśmy do wniosku, że nie przypadłyśmy sobie do gustu. Ja poczułam się urażona i nabrałam uprzedzeń, a ona z kolei poczuła się dotknięta. Pomiędzy nami zaczął narastać mur obojętności, który z biegiem czasu stawał się coraz grubszy. Jednak wystarczył jeden mały, cętkowany szczeniak, aby cały ten lód stopniał w mgnieniu oka, jakby nigdy nie istniał.

Od pewnego czasu ja i moja sąsiadka zaczęłyśmy witać się z oddali, posyłając sobie szczere uśmiechy i machając ręką na powitanie. Nasza więź rozkwita, choć nie pada między nami ani jedno słowo. Kiedy porzucimy własne ego i przestaniemy kierować się stereotypami, okazuje się, że słowa stają się niepotrzebne do zbudowania relacji.

Hanna, 52 lata

Czytaj także: „Matka co roku czeka na mój test ciążowy na Dzień Babci. Zwodzę ją, a ona wierzy w moje smutne bajeczki”
„Syn zamyka mnie w domu i zabiera emeryturę. Nie mogę się doczekać śmierci, by wreszcie uwolnić się od tego darmozjada”
„Syn zdradził synową, ale to ja cierpiałam. Przez jego wybryki nie pozwalała mi widywać wnuków”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama