„20 lat ciułałam na podróż marzeń, a mąż wydał wszystko bez mojej wiedzy. Teraz kiszę się w domu bez grosza przy duszy”
„Coraz częściej miałam wrażenie, że utknęliśmy w miejscu. Nie było już marzeń, które by nas łączyły. Czułam, że jeśli coś się nie zmieni, nasze małżeństwo zamieni się w pustą formę, którą będziemy wypełniać tylko rutyną i obojętnością”.

- Redakcja
Kiedy Darek oświadczył mi się dwadzieścia lat temu, obiecał, że będziemy razem spełniać marzenia. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jakie konkretnie, ale kilka lat później narodził się ten jeden, wyjątkowy: wspólna podróż do Japonii i Nowej Zelandii. To miał być symbol nas, naszej więzi. Zimą mieliśmy spacerować po tokijskich uliczkach, jedząc sushi z maleńkich porcelanowych talerzyków, latem wędrować po nowozelandzkich szlakach, wieczorami siedzieć w drewnianych pensjonatach, popijając wino.
Przez lata odkładaliśmy pieniądze na to marzenie – trochę na lokacie, trochę w kopercie schowanej w szufladzie. Nawet kiedy w domu brakowało na drobne przyjemności, pocieszałam się, że to „na naszą podróż”. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Darek coraz rzadziej ze mną rozmawia. Zasłania się pracą, wpatruje w telefon, a gdy zaczynam temat wyjazdu, odpowiada wymijająco.
– Pomyślimy o tym.
– Ale kiedy? Mamy już wystarczająco odłożone. Trzeba rezerwować bilety, zanim zdrożeją – powiedziałam, starając się brzmieć spokojnie.
– Nie rób ciśnienia – odparł, jakby chodziło o zakup nowego czajnika, a nie o marzenie, które wspólnie pielęgnowaliśmy latami.
Ciągle mnie zbywał
Usiadłam naprzeciwko Darka, kiedy znowu siedział przy telefonie. Czułam, że jeśli teraz nie zapytam, znów usłyszę tylko obietnicę, która rozpłynie się w powietrzu.
– To kiedy kupimy bilety? – spytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie.
Odłożył telefon z westchnieniem, jakby oderwanie się od ekranu kosztowało go wyjątkowo dużo wysiłku.
– Nie teraz – powiedział z wyraźnym zniecierpliwieniem.
Poczułam, jak narasta we mnie złość.
– Przez lata mówiliśmy o tej podróży, oszczędzaliśmy, odkładaliśmy inne plany na bok. A teraz, kiedy wystarczy tylko kliknąć i kupić bilety, ty zachowujesz się tak, jakby to była fanaberia – wyrzuciłam z siebie.
On wzruszył ramionami.
– Są ważniejsze rzeczy niż wycieczki – odparł chłodno.
Patrzyłam na niego, jakby przed chwilą powiedział coś całkowicie obcego.
– Czyli nasze wspólne marzenia już się nie liczą? – zapytałam, czując, że głos mi drży.
– Nie chodzi o to… po prostu teraz mamy inne priorytety – odpowiedział, unikając mojego wzroku.
Milczałam przez chwilę, starając się zrozumieć, skąd wzięła się ta obojętność. Jeszcze niedawno potrafiliśmy pół wieczoru spędzić, planując szczegóły podróży. Teraz miałam wrażenie, że siedzi przede mną ktoś obcy. Wiedziałam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze. Każde kolejne słowo oddalało nas od siebie, a ja czułam, jak w mojej głowie pojawia się pytanie, którego wcale nie chciałam zadawać: czy ta podróż w ogóle kiedykolwiek się wydarzy.
Bałam się prawdy
Spotkałam się z Martą w naszej ulubionej kawiarni, gdzie zwykle omawiałyśmy wszystkie troski i radości. Pachniało świeżo mieloną kawą. Opowiedziałam jej o rozmowie z Darkiem.
– Może on ma po prostu za dużo pracy? – Marta spojrzała na mnie uważnie. – Albo coś go martwi i nie chce cię obciążać?
– Pewnie tak – odpowiedziałam, choć wcale w to nie wierzyłam. – Darek nigdy nie był wylewny, ale teraz to już przesada. Unika tematu podróży, jakby nagle straciła sens.
Marta odłożyła filiżankę i nachyliła się lekko w moją stronę.
– A pomyślałaś, że może chodzi o pieniądze? Może coś się stało w firmie? Albo… – zawahała się – może jest inny powód, o którym ci nie mówi.
– Myślisz, że coś ukrywa? – spytałam, czując ukłucie niepokoju.
– Nie wiem, ale to możliwe – odparła spokojnie. – Znasz go najlepiej, ale ja na twoim miejscu bym to sprawdziła.
Pokręciłam głową, próbując się uśmiechnąć.
– Może dramatyzuję. Może to tylko kwestia złego nastroju.
– Zawsze go bronisz – powiedziała cicho. – Tylko czy sama w to wierzysz?
Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w parującą kawę, jakby miała mi zdradzić, co się naprawdę dzieje. W głowie wciąż słyszałam jej pytanie. Wiedziałam, że to, co mówię, nie jest do końca prawdą. Bo tak naprawdę coraz częściej czułam, że ta podróż przestaje być naszym wspólnym marzeniem, a staje się tylko moim.
Zamarłam
Wieczorem, kiedy Darek wrócił z pracy, siedziałam w salonie, czekając na niego. Telewizor był wyłączony, światło w lampce dawało ciepły blask. Chciałam, żeby nic go nie rozpraszało.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam bez owijania w bawełnę.
Zamarł w progu, jakby nie spodziewał się, że go zatrzymam.
– O czym? – zapytał ostrożnie.
– O naszej podróży. Chcę wiedzieć, kiedy kupimy bilety. I proszę cię, bez wymijających odpowiedzi – powiedziałam, czując, jak napina mi się kark.
Usiadł w fotelu, odłożył teczkę na podłogę i przez chwilę milczał.
– Wydałem te pieniądze – powiedział w końcu.
Zamarłam.
– Co?
– Zainwestowałem w nowy biznes. Wszystko. To była okazja. Inwestycja w naszą przyszłość.
– Jak mogłeś zrobić to bez mojej zgody?! – wstałam, czując, jak serce bije mi w skroniach. – To były nasze pieniądze, nasze marzenie!
– Nie chciałem się kłócić. Wiedziałem, że będziesz przeciwna, a ja byłem pewny, że to dobry krok – odparł chłodno. – Poza tym… i tak byś tego nie zrozumiała.
– Nie zrozumiałabym? – powtórzyłam, nie wierząc w to, co słyszę. – Nie rozumiem tylko jednego: jak mogłeś działać za moimi plecami?
Przez chwilę patrzył na mnie, jakby ważył, czy warto cokolwiek dodawać. Potem wstał i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z poczuciem, że właśnie runęło coś, co budowaliśmy latami. Wpatrywałam się w zamknięte drzwi.
Przestało mi zależeć
Lato przyszło cicho. Darek wychodził rano, wracał późno, tłumacząc się pracą w nowej firmie. Ja spędzałam dnie w domu, czasem wychodziłam na krótki spacer do parku, żeby choć przez chwilę poczuć, że świat jeszcze istnieje. Praktycznie przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Kilka zdań o rachunkach, o tym, co kupić w sklepie, o pogodzie. Wszystko brzmiało zwyczajnie, ale ton i spojrzenia mówiły znacznie więcej. Pewnego dnia usiedliśmy do obiadu.
– Znowu pada – powiedział, nakładając sobie ziemniaki.
– Tak, może przez to pomidory będą w tym roku tańsze – odpowiedziałam, próbując ukryć, że patrzę na niego dłużej, niż wypadało.
– Możliwe – mruknął, zajęty krojeniem mięsa.
Rozmowa umarła, zanim na dobre się zaczęła. Zjedliśmy w ciszy, słysząc tylko stukanie sztućców o talerze. Coraz częściej miałam wrażenie, że utknęliśmy w miejscu. Nie było już marzeń, które by nas łączyły, a każde spotkanie przypominało wymianę uprzejmości między obcymi ludźmi. Czułam, że jeśli coś się nie zmieni, nasze małżeństwo zamieni się w pustą formę, którą będziemy wypełniać tylko rutyną i obojętnością.
Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy
W sobotnie popołudnie spotkałam się z Martą. Wybrałyśmy małą cukiernię na rogu. Od dawna wiedziała, że coś jest nie tak, ale tym razem nie miałam siły udawać.
– Nie wiem, czy chcę dalej tak żyć – zaczęłam, bawiąc się łyżeczką, żeby nie patrzeć jej w oczy. – My nawet już nie rozmawiamy. On żyje swoim życiem, ja swoim.
– A kim on właściwie jest teraz dla ciebie? – spytała spokojnie, mieszając herbatę. – Wiesz to jeszcze?
– Chyba tylko wspomnieniem tego, kim był kiedyś – odpowiedziałam. – Myślałam, że ta podróż to nasz wspólny cel, że to coś, co nas trzyma. A może to było tylko moje marzenie.
– Może właśnie tak – skinęła głową. – Może on nigdy tak naprawdę tego nie chciał, tylko mówił, bo to było dla ciebie ważne.
– Jeśli tak, to całe lata żyłam w iluzji – westchnęłam.
– I co z tym zrobisz? – zapytała bez cienia oceny w głosie.
– Nie wiem – przyznałam szczerze. – Na razie mam wrażenie, że stoję na progu czegoś, ale boję się wejść dalej.
Marta milczała przez chwilę, jakby chciała, żebym sama usłyszała swoje słowa i zrozumiała, co znaczą. Ja już wiedziałam, że muszę spojrzeć prawdzie w oczy. Jeśli coś jeszcze nas łączyło, to był to tylko wspólny adres.
Było mi wszystko jedno
Wieczorem siedzieliśmy w kuchni. Na stole stały dwie szklanki z herbatą, której żadne z nas jeszcze nie tknęło. Darek opowiadał o nowym kontrakcie w firmie, o planach rozwoju, o tym, jak bardzo to może odmienić naszą przyszłość. Słuchałam, ale miałam wrażenie, że każde jego słowo oddala mnie od niego jeszcze bardziej.
– To naprawdę szansa – mówił, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za rok będziemy mogli pozwolić sobie na znacznie więcej.
– Może – odpowiedziałam cicho. – Tylko że to „za rok” słyszę już od dawna.
Nie podjął tematu, tylko upił łyk herbaty. W kuchni zrobiło się cicho. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że podróż do Japonii i Nowej Zelandii nie dojdzie do skutku. Ale gorsze było to, że chyba straciliśmy coś więcej niż tylko marzenie. Nie wiedziałam, czy się rozstaniemy, czy będziemy tak trwać, udając, że wszystko jest w porządku. Jedno było pewne – wspólne plany można zburzyć szybciej, niż człowiek zdąży je zbudować. Wstałam, zabrałam swoją szklankę i wyszłam z kuchni. Nie oglądałam się za siebie, bo i tak wiedziałam, że nie spojrzy.
Renata, 43 lata
Czytaj także:
- „Brat przeprowadził się 10 lat temu do Anglii i zadziera nosa. Zapomniał, że pochodzi z małej wiochy na Podkarpaciu”
- „Na wakacjach chcieliśmy mieć i plażę, i góry. Urlop marzeń nad Jeziorem Żywieckim pokrzyżował nam jeden drobiazg”
- „Załamałam ręce, gdy zobaczyłam, co siostra kupiła mojemu mężowi na 50. urodziny. Przekroczyła wszelkie granice”

