Reklama

Czasem myślę, że życie to takie niekończące się przedstawienie, tylko nikt nie daje ci scenariusza z wyprzedzeniem. Grasz z pamięci, improwizujesz, a publiczność i tak ocenia, choć nie wie, co masz w środku. Może dlatego tyle razy w życiu oberwałam, choć miałam dobre intencje.

Nie jestem ani świętą, ani potworem— ot, zwykłą kobietą, która zrobiła, co mogła, by wychować dziecko. Jedną jedyną córkę, która pewnego dnia po prostu przestała się odzywać. Dziesięć lat ciszy, a wierzcie mi, cisza dziecka boli bardziej niż najgorsze słowa. Czasem słuchałam jej ulubionych piosenek, czasem robiłam jej ulubiony kompot — jakby miała zaraz wejść do kuchni i zawołać: „Mamo, znowu przesłodziłaś!” Ale nigdy się nie pojawiła. Aż do wczoraj.

Wczoraj sąsiadka, ta sama, która zawsze czatuje w oknie i zawsze wszystko wie, przyszła do mnie z herbatą i takim spojrzeniem, jakby właśnie wróciła z jakiejś pilnej narady. I wtedy powiedziała mi coś, co od 10 lat było przede mną skrywane. Coś, co sprawiło, że nagle wszystkie moje wspomnienia zaczęły się układać w zupełnie inną historię.

To była ona

Zadzwoniła dwa razy. U nas na osiedlu to znaczy: nie listonosz, nie kurier, tylko ktoś, kto ma czas i herbatę ze sobą. Otworzyłam drzwi, a tam Ela, ta z czwartego piętra, co zawsze pachnie świeżym praniem i wie, kto z kim i za ile.

— Danusia, masz chwilkę? — zapytała z tą swoją łagodnością, która zwykle zapowiadała burzę.

— Jak mam nie mieć, jak całe życie mam chwilkę — westchnęłam, odsunęłam drzwi i wpuściłam ją do środka. — Siadaj. Chcesz herbaty?

— Przyniosłam. — Podała mi papierową torebeczkę. — Z imbirem i maliną. Na serce dobra.

— A co ci do serca nagle, hmm? — rzuciłam podejrzliwie.

Usiadła i przez moment nic nie mówiła. Wiedziałam, że to nie będzie rozmowa o pogodzie.

— Spotkałam wczoraj taką dziewczynę… młodą kobietę — zaczęła. — W sklepie z dziecięcymi rzeczami. I wiesz, co? To była… twoja Kasia.

W tym momencie moja filiżanka stuknęła mi o talerzyk.

— Niemożliwe. Ona nie mieszka tu od lat. Wyjechała i nie wróciła. Nie chciała wracać. A ja nie będę się narzucać — powiedziałam, choć głos mi zadrżał.

Ela uniosła brwi.

— Ale to była ona. Tylko już nie sama. — Popatrzyła mi głęboko w oczy. — Była z dzieckiem. Chłopczykiem. I z jakimś… panem. Wyglądali jak rodzina.

Poczułam, jak coś mi się skręca w żołądku.

— Powiedziała coś? — szepnęła. — Zauważyła cię?

— Tylko spojrzała — odparła. — I zbladła.

Zamilkłam.

Spojrzałam na nią lodowato

— Może ci się przywidziało — powiedziałam ostro, jakbym sama siebie chciała przekonać. — Dzieci się zmieniają, ludzie się zmieniają. Mogłaś ją z kimś pomylić.

Ela pokręciła głową.

— Danusia, nie pomyliłam — przekonywała. — To była Kasia. To był ten sam sposób poruszania się, to spojrzenie. Pamiętasz, jak przymykała oczy, jak się denerwowała? Zrobiła to dokładnie tak samo, gdy mnie zobaczyła.

Poczułam dławienie w gardle. Niby nic nowego — przez lata nauczyłam się tłumić emocje, układać je równiutko w środku. Ale teraz... coś się we mnie zbuntowało.

— I co? Myślisz, że mnie szukała? Że miała nagły przypływ wyrzutów sumienia po dziesięciu latach? Bo jakoś nie zadzwoniła. Nie napisała. Nawet kartki na święta nie przysłała, a ty mówisz, że była z dzieckiem i facetem. Czyli żyje, oddycha, funkcjonuje… beze mnie — rzuciłam, udając obojętność.

Ela położyła mi dłoń na ramieniu.

— Wiem, że ci ciężko — powiedziała łagodnie. — Ale może ona też miała powód? Danusiu, może ty nie wiesz wszystkiego.

Zerwałam się z miejsca.

— A czego niby nie wiem? — warknęłam. — Że wychowałam ją sama, że harowałam na dwie zmiany, żeby miała buty, korepetycje i wakacje nad morzem? Że ojciec jej się ulotnił, a ja musiałam być matką i ojcem?

— Może nie o to chodzi... — szepnęła Ela.

Spojrzałam na nią lodowato.

To powiedz, o co.

Westchnęła.

— Ona... powiedziała coś wtedy, jak wychodziła — szepnęła. — Tak półgłosem, ale usłyszałam. Powiedziała: „Niech lepiej mama nigdy się nie dowie”.

Unikała mojego wzroku

— Co to znaczy: „Niech lepiej mama nigdy się nie dowie”? — spytałam, choć już czułam, jak serce mi wali.

Ela wzruszyła ramionami, ale widziałam, że wie więcej.

— Mówię ci tylko to, co usłyszałam. Stałam przy wieszaku z kombinezonami, ona obok, nagle spojrzała w moją stronę, jakby chciała podejść... ale nie podeszła — mówiła. — Tylko wyszeptała te słowa i odwróciła się napięcie.

Usiadłam ciężko na krześle.

— Boże święty... Co ja jej takiego zrobiłam? — mruknęłam. — Wychowałam ją najlepiej, jak umiałam. Nie piłam, nie biłam, nie zostawiałam samej jak sąsiadka z drugiego piętra. No to czego? Czego niby się miała bać?

— Może chodzi o coś, co się stało potem. Po tym, jak zerwała z tobą kontakt — zasugerowała Ela.

Popatrzyłam na nią spode łba.

— Myślisz, że ją ktoś skrzywdził? — odezwałam się. — Ten facet, z którym była?

Ela zamilkła.

— A może... — zaczęłam cicho. — Może to dziecko... To dziecko to był powód?

Ela unikała mojego wzroku.

— Danusiu, nie wiem — szepnęła. — Ale może czas przestać siedzieć w zamknięciu i udawać, że nie masz córki. Może trzeba pójść i ją znaleźć. Zanim się okaże, że już za późno.

Milczałam. Gdybym mogła, zwinęłabym się wtedy w kłębek, ale nie mogłam. Zamiast tego sięgnęłam po telefon, którego numer znałam na pamięć, choć od piętnastu lat był martwy.
Nie dzwoniłam. Ale też go nie odłożyłam.

Nie przez telefon

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słyszałam ciągłe tykanie zegara. Gdy zaczęło świtać, byłam już ubrana. Poszłam do sklepu, choć nie potrzebowałam nic poza powietrzem i decyzją, co dalej.

Przy warzywniaku znów spotkałam Elę.

— Widać, że nie spałaś — rzuciła z troską. — Wyglądasz, jak z krzyża zdjęta. I co, zadzwonisz?

Westchnęłam.

— A co byś zrobiła na moim miejscu? — spytałam.

Ela się zamyśliła.

— Znasz mnie. — Uśmiechnęła się blado. — Ja bym zadzwoniła. Nawet jakbym miała usłyszeć, że mam się wypchać.

Przytaknęłam, ale nie odezwałam się więcej. Wróciłam do mieszkania, położyłam telefon na stole i patrzyłam na niego, jakby miał sam za mnie zdecydować. W końcu weszłam w stary zeszyt z adresami. Tam, pod literką „K”, było coś jeszcze — dawna koleżanka Kasi z liceum. Ta od plakatów i wyjazdów. Basia.

— Halo? — odezwał się kobiecy głos.

— Basia? — zaczęłam. — Tu Danuta… matka Kasi.

— O! Pani Danusiu… Matko jedyna, tyle lat… — Zawahała się. — Co u pani?

— Nie wiem — mruknęłam. — Ale myślałam, że może ty wiesz. O Kasi.

Cisza po drugiej stronie trwała dłużej niż powinna.

— Pani Danusiu… ja chyba nie powinnam… — usłyszałam.

— Basia. Błagam cię — szepnęłam. — Ja muszę wiedzieć.

— Dobrze — stwierdziła w końcu. — Ale… nie przez telefon. Proszę przyjechać do mnie. Sama pani zrozumie, dlaczego.

Przecież ja jej nie skrzywdziłam

Basia mieszkała w tej samej kamienicy, co kiedyś, tylko na innym piętrze. Weszłam po schodach wolno, jakby mogły się zawalić w każdej chwili. Otworzyła mi natychmiast, jakby stała za drzwiami i nasłuchiwała.

— Niech pani wejdzie, pani Danusiu — powiedziała. — Herbatę zrobiłam. Z rumiankiem, dobrze robi na nerwy.

— Mam swoje nerwy od dziesięciu lat, rumianek nic już nie wskóra — odburknęłam, siadając przy stole.

Basia usiadła naprzeciwko, ściskając filiżankę w dłoniach.

— Dlaczego ona mnie zostawiła? — zapytałam wprost.

Basia spuściła wzrok.

— To był chłopak — powiedziała cicho. — Miała wtedy dziewiętnaście lat. Nie chciała pani mówić, bo się bała.

— Bała?! Mnie?! — parsknęłam. — Przecież ja jej nie skrzywdziłam!

— Ale pani była surowa. I dumna — zauważyła. — A on był… starszy. I żonaty.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

— Żonaty? — wykrztusiłam. — To jakiś żart?

— Ona wtedy zaszła w ciążę — ciągnęła Basia. — Powiedziała, że nie może pani tego powiedzieć. Że się pani zawali świat. I że pani jej nie wybaczy.

— Ja?! Ja bym jej nie wybaczyła?! — Głos mi zadrżał. — Ja, która… ja całe życie dla niej… — Nie dokończyłam.

Basia sięgnęła do szuflady i wyjęła zdjęcie.

— To jej syn — stwierdziła. — Pani wnuk. Ma na imię Kuba. I chyba... bardzo chciałby poznać swoją babcię.

Znieruchomiałam.

Cisza została przerwana

Wyszłam od Basi z tą fotografią, trzymając ją jak relikwię. Chłopiec miał może dziewięć, może dziesięć lat. Uśmiechał się szczerze, bez świadomości, że gdzieś tam istnieje babcia, która zna go tylko z jednego zdjęcia.

Wróciłam do mieszkania i długo siedziałam przy stole, wpatrując się w to dziecko. W nim była Kasia. I coś jeszcze — jakiś spokój, który znałam. Po ojcu? Może. Nie chciałam o nim myśleć. Chciałam myśleć o niej. O niej jako matce. O niej jako kobiecie, która miała prawo do błędu.

Telefon zawibrował na stole. Spojrzałam na wyświetlacz. Numer nieznany.

— Halo? — odezwałam się ostrożnie.

— Mamo? — Głos z tamtej strony był cichy. – To ja. Kasia.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam nic powiedzieć. Ani zapłakać, ani się roześmiać.

— Jak mogłaś to przede mną zataić? — szepnęłam w końcu.

— Bałam się — przyznał. — Że będziesz na mnie patrzeć tak, jak na ojca. Że mnie skreślisz. Wtedy nie miałam siły na walkę o ciebie. Ale teraz… teraz Kuba zaczyna pytać o rodzinę. A ja nie chcę, żeby jego historia zaczynała się od ucieczki.

Zamknęłam oczy. Łzy spływały mi po policzkach. I tylko jedno przyszło mi do głowy.

— Przyprowadź go — szepnęłam. — Jesteście moją rodziną, choć na długo o tym zapomnieliśmy.

— Dobrze, mamo. Dziękuję.

I tak, po dziesięciu latach, cisza została przerwana.

Danuta, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama