Reklama

W moim domu nie mówiło się o zmarłej Barbarze – mojej babci – prawie wcale. Jej imię wymawiano rzadko, jakby przez zaciśnięte gardło, a jeśli już padało, to wyłącznie w kontekście przeszłości, której lepiej nie ruszać. Mama zawsze mówiła o niej „ona” – nigdy „moja matka”. Miałam 15 lat, kiedy pierwszy raz zapytałam, dlaczego nie zapalamy znicza babci na Wszystkich Świętych. Pamiętam, jak mama spojrzała wtedy na mnie zimnym, lodowatym wzrokiem i powiedziała:

– Bo nie zasługuje.

Wtedy nie rozumiałam. Właściwie... długo nie rozumiałam. Ale im byłam starsza, tym bardziej mnie to gryzło.

Co trzeba komuś zrobić, żeby nawet po śmierci zasłużyć na zapomnienie? Dopiero gdy zaczęłam studiować psychologię i uczyli nas o pamięci, traumie i wyparciu, zaczęłam się zastanawiać: a może nie chodzi o babcię, tylko o moją mamę? Może to nie babcia nie zasługuje na znicz, tylko mama nie zasługuje na wspomnienia? Nie wiem dlaczego, ale wtedy zdecydowałam. W tym roku pójdę zapalić jej znicz. Sama, jeśli trzeba. Nawet jeśli mama mnie znienawidzi.

Chciałam zapalić znicz

– Co ty powiedziałaś? – Mama spojrzała na mnie znad garnka z zupą, jakby właśnie usłyszała, że planuję wysadzić dom.

– Że chcę w tym roku pójść na grób babci Barbary. Sama, jeśli nie chcesz.

Łyżka upadła z głośnym brzękiem na blat. Zupa prysnęła na obrus, ale mama nawet nie mrugnęła. Patrzyła na mnie, jakby nie poznawała.

– Nie zasługuje – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie mów do mnie o niej nigdy więcej.

– Ale przecież... to była twoja matka – wyszeptałam.

– Była tylko z nazwy.

Przez chwilę stałyśmy w ciszy, tylko zegar w kuchni tykał nerwowo.

– Cokolwiek ci zrobiła, to było wieki temu – powiedziałam, próbując nie patrzeć jej w oczy. – Może nie była taka, jaką ją sobie wymyśliłaś...

Mama zbladła. Serio zbladła. Zawsze myślałam, że to tylko taki zwrot – ale ona wyglądała, jakby ktoś spuścił z niej całe powietrze.

Ty nic nie wiesz – powiedziała cicho. – Niczego nie rozumiesz.

I wyszła. Po prostu wyszła z kuchni, zostawiając gotującą się zupę, łyżkę na stole i mnie – z rosnącym ściskiem w żołądku. Nie wrzeszczała. Nie rzuciła wazonem. Pierwszy raz... nie była wściekła. Tylko uciekła. A ja wtedy po raz pierwszy pomyślałam: może ta historia jest o wiele straszniejsza, niż mi się wydawało.

Byłam ciekawa

Zadzwoniłam do cioci Renaty dwa dni później. Najpierw pisałam SMS-a przez dwadzieścia minut, kasując każde zdanie po trzy razy. W końcu wysłałam tylko: Czy możemy się spotkać? To ważne. Chodzi o babcię.

Odpisała po pięciu minutach: „Przyjdź jutro o 17. Nie mów Gosi.” Już sam ten podpis – „Gosi”, nie „twojej mamie” – powiedział mi więcej, niż się spodziewałam.

Ciocia mieszkała dwie ulice dalej, w starym mieszkaniu po dziadkach. Pachniało tam ziołową herbatą, kurzem i płynem do podłóg. Gdy tylko weszłam, kazała mi zdjąć buty i nalała mi mięty.

– O babci... – zaczęłam, ale przerwała mi machnięciem ręki.

– Cicho. Najpierw wypij.

Siedziała naprzeciwko mnie w tym swoim wyciągniętym swetrze, z zapadniętymi policzkami i oczami, które wyglądały na sto lat starsze od niej. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo się jej ręce trzęsą.

Co takiego zrobiła babcia, że mama jej tak nienawidzi?

Westchnęła. Wzięła łyk herbaty. Potem jeszcze jeden. I jeszcze. Przez długą chwilę nic nie mówiła.

– To nie takie proste, Karolinko – powiedziała w końcu. – Twoja mama miała powody. Dużo się działo. W tym domu... działo się źle.

– Ale co konkretnie?

– Ona... była chłodna. Bardzo chłodna. I surowa. I czasem... czasem nie wytrzymywała. A twój dziadek? On wszystko widział i nigdy się nie odezwał.

Nie powiedziała nic więcej. Ale ja już wiedziałam, że mama po prostu miała ciężkie dzieciństwo.

Oni coś ukrywali

Tego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Dziadek Tadeusz siedział w fotelu i jak zawsze wpatrywał się w telewizor, który zdawał się grać tylko dla dźwięku. Już miałam przejść obok niego, kiedy usłyszałam głos mamy.

– Wiedziałeś. Wiedziałeś, co ona mi robiła. I nigdy nie powiedziałeś ani słowa.

Zatrzymałam się.

– Byłem słaby – odpowiedział dziadek. – Przepraszam, Małgosiu...

– Nie mów mi, że przepraszasz. Nie ma za co. Ona już nie żyje, a ja wciąż mam koszmary. Wciąż słyszę, jak drzwi się zatrzaskują i światło gaśnie.

Zrobiło mi się niedobrze. Coś we mnie krzyczało, że nie powinnam słuchać, że to nie moje. Ale wtedy wyszłam zza rogu i stanęłam w drzwiach.

– Powiedzcie mi wszystko – powiedziałam. – Słyszałam. Mam prawo wiedzieć.

Dziadek spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha. Mama zamarła.

Karolina, to nie są twoje sprawy – próbowała mnie odepchnąć. – To stare rany. Nic ci do nich.

– A jednak mnie krwawią – odparłam. – Bo jeśli to prawda, jeśli to wszystko się działo, to dlaczego milczeliście tyle lat?

Mama odwróciła się. Złapała się za framugę, jakby nagle nie miała siły ustać. I wtedy pierwszy raz... zobaczyłam, że drży.

– Dobrze – powiedziała cicho. – Chcesz wiedzieć? To ci powiem. Ale potem nie proś mnie, żebym zapaliła ten znicz.

Mama mi wszystko wyznała

Usiedliśmy w kuchni. Dziadek nic nie mówił – tylko patrzył przez okno, jakby szukał ucieczki. Mama zapaliła papierosa, choć od lat nie paliła. Ręce trzęsły jej się tak, że nie trafiła za pierwszym razem zapalniczką w końcówkę.

– Miałam sześć lat – zaczęła. – Zrobiłam plamę na obrusie. Bawiłam się kredkami i coś mi się rozlało. Mama kazała mi uklęknąć w kuchni. Na grochu. Przez dwie godziny.

Nie odezwałam się ani słowem.

– Potem był sznur od żelazka. Linijka. Czasem szczotka. Ale to nie bolało tak, jak jej cisza. Potrafiła milczeć tygodniami. Udawać, że nie istnieję. Przechodziła obok mnie, jak obok mebla.

Zaciągnęła się głęboko.

– Raz zamknęła mnie w piwnicy. Zgaszonym światłem. Za to, że zapomniałam przynieść chleb. Miałam wtedy dziewięć lat. Płakałam, krzyczałam, błagałam... A ona siedziała w salonie i włączała gramofon.

– A dziadek? – zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.

– Siedział. Czytał gazetę. Albo wychodził do garażu. Znikał, żeby nie widzieć. Ale widział.

Dziadek spuścił głowę. Powieki mu drżały. Mama wstała i podeszła do okna.

Nie kochała mnie. Nigdy. Dla niej byłam błędem, który zrujnował jej życie.

Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Wszystkie moje pytania rozsypały się jak popiół.

– Ale... czy naprawdę nie zasługuje na znicz?

Mama spojrzała na mnie. Jej oczy były puste.

Znicz to symbol pamięci. A ja nie chcę jej pamiętać.

Wyszłam z domu. Nie wiedziałam, co mam zrobić.

Poszłam na cmentarz

Cmentarz był pusty. Zimny wiatr przemykał między grobami jak cień. Szłam powoli, trzymając w ręku znicz. Mały, biały, z serduszkiem. Nie umiałam wybrać większego. Bałam się, że będzie... za bardzo.

Znalazłam grób Barbary szybciej, niż się spodziewałam. Był prosty. Kamienna płyta z wyblakłym napisem. Ktoś kiedyś położył sztuczne kwiaty, już wyblakłe i przykurzone. Innych zniczy – brak. Wokół liście, cisza, obojętność.

– Babciu... – zaczęłam, ale mój głos zabrzmiał głupio, jakby nie pasował do tej przestrzeni.

– Nie wiem, kim byłaś. Ale wiem, kim nie byłaś – matką mojej mamy. Albo nią byłaś, tylko... w sposób, który zostawia blizny, nie wspomnienia.

Zamknęłam oczy. Przed oczami miałam mamę jako dziecko – wyimaginowaną wersję – skuloną, samotną, z wystraszonymi oczami. I ją dorosłą – wciąż z tym samym spojrzeniem.

– Wiesz, chciałam ci zapalić znicz. Zrobić coś dobrego. Ale teraz już nie wiem, czy to dobry pomysł.

Wtedy usłyszałam chrzęst butów. Odwróciłam się.

– Dziadek? – zawołałam, zaskoczona.

Stał nieco z tyłu. Trzymał czapkę w ręku, głowę spuszczoną.

– Myślałem, że cię tu znajdę – powiedział.

Podeszłam do niego, ale on tylko westchnął.

– Wiem, że zawiodłem. Bałem się jej. Była silniejsza ode mnie.

– Ale przecież to twoja córka.

Byłem tchórzem – odpowiedział.

Patrzyliśmy razem na grób. W końcu postawiłam znicz i przeżegnałam się. To nie ja powinnam przebaczać babci.

Karolina, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama