Reklama

Nie wiem, kiedy ostatnio Adam spojrzał na mnie tak, jak dawniej. Może wcale nie patrzy już w ten sposób. Od miesięcy mijaliśmy się jak współlokatorzy, a nie małżeństwo z ośmioletnim stażem. Kiedyś potrafił rozśmieszyć mnie do łez i przytulić bez powodu. Teraz częściej siedział w telefonie, niż rozmawiał ze mną.

Grudzień to był mój miesiąc. Kocham święta — ich zapach, nastrój, światełka. I choć ostatnio między nami było chłodno, miałam cichą nadzieję, że ten czas coś naprawi. Że magia grudnia wróci i zbliży nas do siebie. I rzeczywiście, już 1 grudnia Adam mnie zaskoczył. Przyniósł do domu ręcznie robiony kalendarz adwentowy. Drewniana skrzynka z małymi szufladkami i czerwoną wstążką.

— Dla ciebie — powiedział, całując mnie lekko w czoło. — Trochę się postarałem.

Byłam wzruszona. Pomyślałam: może to znak. Może jeszcze mu zależy. Wtedy jeszcze się łudziłam.

To nie były nasze wspomnienia

Pierwszego grudnia otworzyłam szufladkę z bijącym sercem. W środku — karteczka. Nie czekoladka, nie prezent. Słowa. Proste zdanie: „Zawsze poprawiasz mi humor świątecznymi skarpetkami”. Uśmiechnęłam się. Tylko... nie noszę świątecznych skarpetek. Nawet nie mam takich w szafie.

Drugiego dnia w kalendarzu czekał kolejny cytat: „Z tobą nawet najzwyklejszy spacer staje się przygodą”. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo brzmiało to jak coś, co mógłby powiedzieć Adam. Trzeciego dnia była wzmianka o „pierwszej randce w kinie na romantycznym maratonie filmowym”. Okej — kiedyś byliśmy na jakimś maratonie filmowym, ale to nie była nasza pierwsza randka. Może chciał być poetycki?

Ale czwartego dnia znalazłam coś, co zbiło mnie z tropu. „Nigdy nie zapomnę tamtej kąpieli w jeziorze o północy. Bałam się, że zamarzniesz, ale wtedy było nam wszystko jedno”. Zamarłam z kartką w dłoni. Co? Jezioro? Kąpiel? Weszłam do kuchni, trzymając ją w palcach, jakby parzyła.

— Adam… pamiętasz, jak zmarzliśmy kiedyś nad jeziorem? — zagaiłam niby żartobliwie, przyglądając mu się uważnie.

Podniósł wzrok znad kanapki.

— No… tak. Było magicznie, nie?

— Mhm.

Kiwnęłam głową, ale w środku zapaliła mi się czerwona lampka. Nigdy nie kąpaliśmy się razem w żadnym jeziorze nocą. Po jego oczach widziałam, że blefuje. Może nie pamiętał, że to nie my. Może nie zwrócił uwagi, może sam nie wiedział, o co chodzi. Wróciłam do pokoju z dziwnym przeczuciem. Kartka leżała na moich kolanach. Niby niewinna, a jakby napisana dla kogoś innego. Może po prostu coś pomylił... Albo chciał napisać coś romantycznego, fikcyjnego?

Chciałam wierzyć, że to tylko przypadek. Ale odtąd każdego ranka do szufladki podchodziłam już nie z ekscytacją, a z lękiem.

To musiała być pomyłka

Kolejne dni przynosiły niepokój zamiast radości. Siódmego grudnia kartka brzmiała: „Uwielbiam, jak śmiejesz się z moich kulinarnych porażek. Nawet moje spalone naleśniki uznajesz za sukces”. Spalone naleśniki? Adam nigdy niczego nie ugotował. Fakt, potrafił przypalić nawet modę na makaron, ale nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek śmiali się z jego gotowania.

Dziewiątego grudnia zobaczyłam coś, co przebiło wszystko. Rozwinęłam karteczkę i przeczytałam na głos: „Klaudia, kocham twoje włosy pachnące wanilią. Mógłbym je głaskać godzinami”. Zamarłam.

Klaudia? — powtórzyłam, czując, jak coś we mnie zgrzyta.

Wieczorem, gdy Adam wrócił z pracy, czekałam na niego w salonie z tą jedną kartką w ręku.

Kto to jest Klaudia? — spytałam, nie kryjąc chłodu.

Spojrzał na mnie, jakbym go przyłapała na drobnym kłamstwie, nie na zdradzie.

— Klaudia? O czym ty mówisz?

— Ta kartka — pokazałam mu. — Napisałeś to imię. Masz czelność jeszcze twierdzić, że to dla mnie?

To musiała być pomyłka... Może jakaś stara kartka. Wiesz, pisałem to wszystko w pośpiechu — rzucił szybko, za szybko.

Pośpiech. Imię innej kobiety. Spalone naleśniki. Kąpiel w jeziorze. Układało się to w historię, do której ja nie pasowałam. To nie były moje wspomnienia. Tego wieczoru zaczęłam przeszukiwać szuflady. Szukałam innych kartek, dowodów. Czułam się jak idiotka, która dzień po dniu otwiera pamiątki po czyimś romansie i jeszcze się wzrusza.

Wiedziałam już wszystko

Dwunastego grudnia nie wytrzymałam. Zamiast otwierać kolejne szufladki po jednej dziennie, usiadłam na podłodze z kalendarzem i wysypałam wszystkie karteczki naraz. Dwadzieścia cztery złożone liściki. Przez chwilę tylko patrzyłam na nie w milczeniu, jakbym miała przed sobą obce listy miłosne, które przypadkiem trafiły do mojej skrzynki.

Zaczęłam czytać. 14 grudnia: „Uwielbiam, jak zasypiasz z głową na mojej piersi”. 20 grudnia: „Nigdy nie zapomnę naszej wycieczki do Włoch. Zjadłaś wtedy za dużo tiramisu”. Ale najlepsze zostawił na koniec, 24 grudnia. „Jak długo jeszcze będziemy musieli się ukrywać?”.

Każda kolejna kartka wbijała mi gwóźdź w serce. To był dziennik uczuć, tylko nie do mnie. Z każdej szufladki, którą codziennie otwierałam z nadzieją, patrzyło na mnie inne życie Adama. Inna kobieta, inna relacja, inna miłość.

Wstałam, złożyłam karteczki w plik i wyszłam z domu. Gdy Adam wrócił, siedziałam na kanapie, a kartki leżały na stole jak sterta dowodów.

To nie był mój kalendarz, prawda? — zapytałam cicho, nie patrząc na niego. — Pomyliłeś je. Ten był dla niej.

Adam zbladł. Usiadł ciężko.

— Julia... ja... nie wiedziałem, jak to naprawić. Przepraszam.

— Ile to trwa? — zapytałam, podnosząc głos. — Ile razy się z nią spotykałeś, kiedy mówiłeś, że zostajesz po godzinach?

Nie odpowiedział od razu. Ale ja już znałam odpowiedź.

Poznałam całą prawdę

Siedział z opuszczoną głową. Milczenie ciążyło między nami jak gruz po zawalonej kamienicy. W końcu odezwał się:

To trwało rok... Poznałem ją w pracy. Klaudia jest... była... w dziale marketingu.

— Nie mów mi o niej, jakby była twoją koleżanką z biura. — Głos mi zadrżał. — Nie próbuj jej teraz wybielać. Powiedz mi, dlaczego.

Wziął głęboki oddech.

— Nie planowałem tego, naprawdę. Na początku to były tylko rozmowy. Była... troskliwa. Pytała, czy dobrze śpię, czy jestem szczęśliwy. A potem… samo się potoczyło.

Parsknęłam cicho.

— „Samo się potoczyło”? A te kartki? Samo się napisało?

Spuścił wzrok.

Zasłużyłam na prawdę. Mów, wszystko.

— Ja... Pisałem je dla niej. Robiłem kalendarz dla niej i osobny dla ciebie. Chciałem, żebyś miała swoje małe wyznania, takie nasze. A ona miała dostać ten drugi, z tymi kartkami. Tylko wszystko robiłem na ostatnią chwilę. Rano, w pośpiechu, pomyliłem skrzynki. Wziąłem niewłaściwy kalendarz i przyniosłem go do domu.

— Czyli ja miałam dzień po dniu czytać twoje wyznania dla niej, bo pomyliłeś pudełka?

— Tak... Wiem, jak to brzmi. Nie zauważyłem od razu, przysięgam. Dopiero jak pokazałaś tę kartkę z jej imieniem... Ja już wtedy nie wiedziałem, jak się z tego wycofać. Zawaliłem wszystko. Ale nie chciałem cię zranić.

Spojrzałam na niego, ale nie widziałam już swojego męża. Tylko człowieka, który przez pół roku żył podwójnym życiem i jeszcze nawet nie dopilnował, żeby nie wciągnąć mnie w jego kłamstwa.

— A jednak ci się udało — szepnęłam.

Przestałam być naiwna

Spakowałam się w milczeniu. Bez krzyków, bez dramatów. Zabrałam szczoteczkę do zębów, piżamę i jedną parę dżinsów. Tak jakbym nie wychodziła na zawsze, tylko „na chwilę”. Ale w głębi duszy wiedziałam, że nawet jeśli wrócę, to jako inna osoba. Adam siedział przy stole, wpatrzony w kalendarz, który zostawiłam na środku. Nie próbował mnie zatrzymać.

— Nie chodziło tylko o nią — powiedział cicho, gdy wychodziłam. — Ale też o mnie. Pogubiłem się.

— I przez rok nie mogłeś znaleźć drogi? — zapytałam, nie odwracając się.

Drzwi trzasnęły, a zimne grudniowe powietrze uderzyło mnie jak policzek. Szłam bez celu. Miasto tonęło w świątecznych światłach, na ulicach dzieci rzucały się śnieżkami. W witrynach sklepowych sztuczny śnieg, renifery, szczęśliwe rodziny. Z każdej strony uśmiech. A mnie rozsadzała cisza.

Usiadłam na ławce przy rynku, próbując ułożyć myśli. Czy całe nasze życie było iluzją? Czy naprawdę niczego nie widziałam? – pytałam samą siebie. Przypominałam sobie nasze rozmowy, kolacje, dni spędzone razem. I szukałam sygnałów. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zdrada nie zawsze zaczyna się od łóżka. Czasem zaczyna się od słów. I od kartek. Tego wieczoru nie wróciłam do domu. Wynajęłam pokój w tanim hotelu. I pierwszy raz od lat przespałam całą noc sama.

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama