Nie tak wyobrażałam sobie swoje małżeństwo, a zwłaszcza jego początki. Zbieraliśmy jeszcze pieniądze na wkład własny na mieszkanie lub mały domek, ale do tego czasu musieliśmy zamieszkać z rodzicami męża. Mieli trzy pokoje i jeden przeznaczyli dla nas.
Na początku nawet się ucieszyłam, bo koszty wynajmu były dość wysokie, a tak podzielimy się czynszem i wydatkami. Wszyscy na tym zyskają. Lubiłam teściów, nigdy nie byli konfliktowi, a swoje zdanie zawsze starali się wyrażać stanowczo, ale grzecznie. Po miesiącu mieszkania u nich nie wiedziałam, czy tak dobrze udawali wcześniej, czy coś ich opętało teraz.
Czułości były niestosowne
Tamtego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Teściowe wybrali się do znajomych, więc mieliśmy mieszkanie dla siebie. Postanowiliśmy wykorzystać okazję, żeby się sobą nacieszyć, bo nie ma co ukrywać, że nasze łóżko od czasu przeprowadzki częściej było zimne niż gorące. Wystarczyło, że raz Grażyna zapukała, czy moglibyśmy być ciszej, żeby odechciało mi się seksu na długo. Teraz postanowiliśmy nadrobić i nawet nam się udało, gdy nagle zazgrzytał klucz w zamku. W popłochu zakładaliśmy ubrania i gdy drzwi się otworzyły, leżeliśmy grzecznie przytuleni, gapiąc się w telewizor.
– A co wy tak po ciemku siedzicie? – zapytała teściowa i włączyła światło, gasząc jednocześnie świeczkę, którą wcześniej zapaliliśmy, żeby stworzyć sobie klimat.
– Mamo, chcieliśmy mieć romantyczny wieczór – powiedział Jarek.
– No, właśnie widzę. Wypieki macie takie, jakbyście gorączkę mieli – popatrzyła na nas karcącym wzrokiem.
Na pewno się domyśliła, co robiliśmy. Czułam się, jak dziewczynka przyłapana na czymś zakazanym. Popatrzyłam tylko na Jarka, a on puścił do mnie oko.
Dziwnie się z tym czułam
O ile ja przejmowałam się wszystkimi dziwnymi sytuacjami, o tyle mój mąż starał się z nich żartować. Może też byłoby mi do śmiechu, gdyby to było raz czy dwa, ale coraz częściej zdarzało się, że teściowa nas za coś karciła albo coś na nas wymuszała. Teść tylko jej przytakiwał, bo niewiele miał w tym domu do powiedzenia.
Niby nasze wspólne życie toczyło się spokojnie, ale z każdym dniem miałam coraz więcej wątpliwości. Szanowałam teściów za to, że dali nam dach nad głową i logiczne było, że będziemy musieli się jakoś dopasować do ich zwyczajów czy rytmu dnia, ale nie przewidziałam, że to będzie działać tylko w jedną stronę. Oni zaczęli nas kształtować na swoje podobieństwo, a my nie bardzo mieliśmy prawo głosu. I przejawiało się to w codziennych czynnościach.
Jeśli jedzenie, to dietetyczne
Lubiłam gotować, ale kuchnia była twierdzą teściowej, do której wpuszczała niechętnie. Liczyłam, że się dogadamy i będziemy gotować na zmianę, ale nic z tego. Nie dość, że wiecznie w niej przesiadywała, bo już nie pracowała, to jeszcze odgórnie gotowała dla wszystkich to, co sama lubiła, nie pytając nikogo o preferencje. A od kilku miesięcy lubiła mało i dietetycznie, bo chciała być fit jak jej koleżanki.
– Co to jest? – zapytał Jarek, gdy podstawiła mu pod nos talerz wypełniony potrawką z kurczaka, warzyw i ryżu.
– Samo zdrowie, synku. Jedz, bo wystygnie.
Jarek przewrócił oczami, ale zjadł.
– Mamo, a może jutro Marlena coś ugotuje? – zaproponował.
– A po co?
– Nooo, odciąży cię trochę i zjemy coś innego.
– Niby co? – zapytała z delikatną nutką złości w głosie.
– Może jakieś domowe burgery albo makaron? Marlena robi też świetne...
Nie dała mu dokończyć.
– W moim domu nie będzie takich rzeczy. Jak wy chcecie dzieci mieć, jeśli o siebie nie dbacie?
Mało się nie oplułam. Żadne z nas jeszcze o tym nawet nie pomyślało, a tym bardziej o zmianach nawyków żywieniowych pod kątem prokreacji. Nie byliśmy maniakami zdrowego żywienia. Staraliśmy się jeść racjonalnie, ale raz na jakiś czas odstępstwo się należało. Nie mówiąc już o tym, że czasem warto zjeść coś po prostu dla przyjemności. A domowe burgery czy pizza to żaden grzech. Grażyna jednak najwidoczniej myślała inaczej.
Jarek już nawet nie negocjował. Po cichu szepnął mi tylko, że może jutro zjemy coś na mieście bez czujnego oka nad talerzem.
I jeszcze musieliśmy się modlić
Takich sytuacji było coraz więcej, a w nas coraz bardziej rosła frustracja. Byliśmy młodym małżeństwem, ale pantofel teściowej coraz bardziej deptał naszą radość życia i przyzwyczajenia. Mieliśmy się dostosować i koniec. I robiliśmy to, bo jakoś nie uśmiechało nam się prowadzić konflikt. Nikomu to było niepotrzebne. Szkoda tylko, że Grażyna i jej mąż mieli na oczach klapki i chcieli nas tresować jak małe dzieci. A już szczytem była próba zmuszenia nas do chodzenia do kościoła.
– Nie zaśpijcie jutro – powiedział teść w któryś sobotni wieczór.
– Tato, przecież jutro jest niedziela.
– No właśnie, msza jest na 9. Jak na przykładną rodzinę przystało, pojedziemy wszyscy razem.
– Ale my nie chodzimy co niedzielę, tylko kiedy mamy potrzebę lub jest okazja – próbował protestować Jarek.
– Każda niedzielą jest okazją. Widzimy się rano. Dobranoc.
Gdy kolejnego dnia zadzwonił budzik, miałam ochotę rzucić nim o ścianę. Jarek się do mnie przytulił, licząc na coś więcej, ale go zbeształam.
– Pamiętaj, że twoi rodzice są za ścianą, no i spieszymy się do kościoła – powiedziałam cynicznie.
Zaśmiał się.
– No, nie dość, że żyjemy ostatnio w celibacie, to jeszcze będziemy się modlić – tego się nie spodziewałem po ślubie.
– Ja też nie. I wcale nie jest mi do śmiechu.
Zaczynało nas to uwierać
Pojechaliśmy na tę mszę. A potem, jako przykładna rodzina, zjedliśmy niedzielny obiad. Tylko że nie był to schabowy z ziemniaczkami, na które liczył nie tylko mój mąż, ale też teść. Gotowane na parze mięso niekoniecznie przypadło im do gustu. A gdy na deser na stole pojawiło się dietetyczne ciasto bez cukru i glutenu, czułam, że doszliśmy do jakiejś absurdalnej ściany. I że długo już nie wytrzymamy.
Minęły kolejne trzy tygodnie, a ja przestałam się łudzić, że jeszcze coś wywalczę w tym domu. Mało tego, żyjemy jak w jakimś więzieniu. Jemy, to co teściowa ugotuje. A jak nie chcemy, to się obraża. Najpóźniej o 23 gasimy światło, bo to najlepszy czas, żeby pójść spać i ręce mamy grzecznie na kołdrze, bo ochota na cokolwiek już nam minęła. Dobrze byłoby jeszcze zmówić paciorek, ale odpuszczamy. Nadrabiamy modlitwą co niedzielę. I marzymy o tym, by się wyprowadzić jak najszybciej.
Marlena, 32 lata
Czytaj także: „Moja mama nie znosiła mojego narzeczonego. Mówiła, że to naciągacz i bawidamek. Zapłaciła wysoką cenę, żeby mi to udowodnić”
„Zostawiłam rodzinę dla kochanka, a on po miesiącu rzucił mnie. Kręciłam go, gdy byłam mężatką. Teraz jestem nudna”
„Wpadłem z pierwszą lepszą panną z klubu. Nie pamiętałem nawet jej imienia, a teraz mamy tworzyć rodzinę”