W sobotę do późnych godzin wieczornych zajmowałam się księgowością, bo raport musiał być gotowy na poniedziałek. Marzyłam o relaksie w czasie wolnym, a nie o nadgodzinach. Kiedy zadzwonił telefon, na ekranie pojawiło się imię mojej mamy.
– Cześć skarbie – zagruchotała w słuchawce. – Co tam u ciebie?
– Dopiero co otworzyłam oczy – przeciągnęłam się leniwie.
– Znów masz urwanie głowy? Uważaj, żebyś się nie przepracowała – zatroskała się.
– Oj mamo, sama wiesz jak to bywa pod koniec miesiąca, wszystko w ostatnim momencie.
– Tak, rozumiem. Słuchaj, wpadłam na pomysł, żebyś przyszła do nas jutro na obiadek, co ty na to? Pogadamy sobie, zjemy coś pysznego. Poza tym sąsiedzi zaprosili nas po obiedzie na kawkę, więc zapowiada się fajnie. Będzie też ich syn, poznacie się i kto wie, może zaiskrzy. Co ty na to? Przyjedziesz?
Tak naprawdę to czemu nie skorzystać z propozycji, mimo że trochę mnie wkurzyła sugestia odnośnie syna, z którym rzekomo „może się coś wydarzyć”. Matka już od dłuższego czasu usiłowała znaleźć mi faceta, najwyraźniej stwierdzając, że mając trzydziestkę z hakiem na koncie, najwyższy czas się ustabilizować. Z drugiej strony, dawno nie odwiedziłam starszych, a odrobina relaksu bez wątpienia dobrze by mi zrobiła. Wyrwę się z domu, odpuszczę sobie porządki i obowiązki.
Umówiłyśmy się u niej przed południem
Wsiadłam więc do samochodu i ruszyłam w drogę. Odległość nie była duża, zaledwie kilka kilometrów. Rodzice mieli niewielki domek na obrzeżach miasta. Obydwoje od jakiegoś czasu byli już na zasłużonej emeryturze. Mama spędzała dużo czasu w ogródku, a tata ciągle coś majsterkował w swoim warsztacie. Kiedy przychodziło lato, okolica robiła się wprost cudowna. Teraz, gdy wiosna dopiero się zaczynała, przesiadywanie na dworze nie wchodziło jeszcze w grę, ale w domu również panowała bardzo przyjemna atmosfera. Porozmawialiśmy sobie, zjedliśmy wspólnie obiad, a potem – tak jak się umówiliśmy – poszliśmy złożyć wizytę sąsiadom.
Od jakiegoś czasu kojarzyłam tych ludzi, choć nigdy nie zaliczałam się do ich bliskich znajomych. To co o nich wiedziałam, to tyle, że są już na emeryturze i wychowali syna. Drzwi otworzył nam właśnie on.
– Mam na imię Edmund – powiedział. – A ty, zgaduję, że jesteś Kamila.
– Masz rację – rzuciłam, rozmyślając jednocześnie, skąd wzięło się tak niecodzienne i trochę przestarzałe imię.
Ale nie będę się wtrącać w nieswoje sprawy. W każdym razie byliśmy tam jakieś dwie godziny. Edmund traktował mnie jak księżniczkę, skakał dookoła mnie, przynosił herbatę, ciasto i dopytywał się, czy dobrze mi się siedzi. W końcu wyszedł z propozycją, abyśmy poszli na spacer. Starsi i sąsiedzi tylko posyłali sobie porozumiewawcze uśmiechy i spojrzenia, a ja wzruszyłam ramionami i ruszyliśmy się przejść.
To był całkiem przyjemny czas
Odniosłam wrażenie, że naprawdę zregenerowałam siły. Kiedy poprosił o mój numer, przystałam na to i podałam mu go. Zaraz potem jednak spojrzał na godzinę.
– Ojej, ale zleciało, muszę lecieć. Czas na przechadzkę z Bernardem.
– Czyli masz pieska? Jaką rasę?
– Nie, to nie pies. Mam kota.
– Serio? – byłam zaskoczona. – I chodzisz z nim na spacery?
– No jasne. On to kocha, a przecież nie mogę go non stop trzymać w czterech ścianach.
– Okej, to w takim razie zmykaj, ja też muszę się zwijać.
Zgodnie z zasadami dobrego wychowania, Edmund odczekał przepisowe 48 godzin i ponownie zaproponował spacer. Ustaliliśmy termin na nadchodzący weekend. Stawił się punktualnie co do minuty i poprosił, abym wsiadła do auta.
– Chciałbym zabrać cię do pewnego parku, co ty na to? O tej porze mało kto się tam kręci, więc Bernard nie spanikuje na widok innych czworonogów i będzie mógł się bezstresowo powłóczyć.
– Chwila moment, jaki Bernard? – zaskoczenie wzięło górę, a w tym samym momencie z tylnej kanapy dobiegło miauczenie.
Z tyłu zamontowana była transportowa klatka, a w środku siedział wielgachny rudzielec, łypiąc na mnie nieprzychylnie. O rany, ten facet to ma hopla – przemknęło mi przez myśl.
Randka jak się patrzy…
W końcu dotarliśmy na umówione miejsce spotkania. Edmund wypuścił Bernarda z transportera, a ten fuknął na mnie z wrogością w oczach, ale dał sobie założyć uprząż i przypinany pasek, po czym ruszyliśmy przed siebie. Przyznam szczerze, że czułam się dość niezręcznie. Z jednej strony rozmowy o robocie, aurze za oknem, hobby, znowu o pracy, a z drugiej kot drepcący obok na smyczy. Sama już nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić, ale stwierdziłam w duchu, że co tam, każdy ma swoje małe dziwactwa. Ucieszyło mnie tylko to, że w parku nie było żywej duszy i nie musiałam się przejmować, że ktoś zauważy ten osobliwy tercet.
Po jakimś czasie ten kocur znowu na mnie syczał, więc Edmund podwiózł mnie do domu. Za parę dni znów zadzwonił telefon. Tym razem odezwał się w środku dnia, kiedy byłam po uszy w robocie z papierami i cyferkami. Edmund zasugerował, żebyśmy zjedli u niego kolację. Mówił, że robi jakąś wymyślną zapiekankę, a do tego możemy sobie obejrzeć jakiś film albo posłuchać muzyki. Byłam tak zamotana z tymi rozliczeniami, że jakoś odruchowo się zgodziłam. A skoro już się zgodziłam, to stwierdziłam, że pojadę. W sumie to też byłam ciekawa, jak on mieszka, no bo jest architektem i zajmuje się projektowaniem wnętrz.
Małe, ale bardzo komfortowe i urządzone ze smakiem – tak najkrócej można opisać to mieszkanie. Kolorystyka, akcesoria i umeblowanie tworzyły spójną, przemyślaną całość. Nawet pomyślałam sobie, że chyba czas najwyższy, aby i u siebie przeprowadzić metamorfozę wnętrza. Wszystko wyglądałoby cudownie, gdyby nie jeden problem. A mianowicie – Bernard. Ten wielgachny kot znów syknął w moją stronę, odwrócił się pupą i wskoczył na fotel, na którym zamierzałam usiąść.
– Cześć, koteczku – postanowiłam spróbować załagodzić sytuację. – A może byś tak łaskawie zszedł z fotela i pozwolił mi na nim usiąść, co?
Gdy znów spróbowałam usiąść w fotelu, kot zareagował znacznie gwałtowniej niż poprzednio. Zamiast tylko zasyczeć z niezadowoleniem, rzucił się na mnie, wyciągając ostre pazurki.
– Ała! – pisnęłam zaskoczona, a na mój krzyk błyskawicznie zareagował Edmund, wychodząc z kuchni. – Podrapał mi rękę!
– Ech, no bo widzisz, on uważa ten fotel za swoją własność. Ma tam ulubioną poduszeczkę i tak dalej… Sorki, usiądź lepiej na sofie, a ja zaraz przyniosę przekąski i wino.
Ech, no nie mogę! Książę z bajki normalnie. Odwróciłam wzrok, kiedy ten dachowiec się rozłożył i gapił na mnie swoimi bursztynowymi ślepiami. Ale kolacja i tak okazała się całkiem miła. Jedzenie i winko pierwsza klasa, do tego fajne pogaduchy. Sama już nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić. Edmund tak bardzo różnił się od facetów, z którymi miałam dotąd do czynienia. Taki opanowany, ułożony, można było przewidzieć, co zrobi.
Dochodziła ósma wieczorem, kiedy Edmund odprowadził mnie pod moją klatkę. Wypiłam trochę za dużo wina, więc samochód odpadał, a poza tym i tak nie mieszkaliśmy od siebie daleko. Gdy się żegnaliśmy, on dał mi buziaka w policzek, a ja – podejrzewam, że przez procentowe napoje – złożyłam pocałunek na jego ustach. Ale tu nagle czar prysł.
– Muszę lecieć. Wiesz, pora na wieczorny spacer z Bernardem. No i jeszcze muszę go przed snem wygłaskać – powiedział.
Niezbyt to do mnie trafiało, ale na ten moment zdecydowałam się tym nie zaprzątać sobie głowy.
– Jasne, spoko. Zapraszam cię do mnie na weekend. Może coś mi podpowiesz odnośnie aranżacji mieszkania – posłałam mu uśmiech.
W sobotni poranek pojechałam na zakupy, przygotowałam wstępnie obiad, wzięłam prysznic i delikatnie skropiłam skórę ulubionymi perfumami. Równo o godzinie szóstej po południu rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Kiedy je uchyliłam, moim oczom ukazał się nie kto inny jak Edmund. W jednej dłoni dzierżył jakąś reklamówkę, a w drugiej… O mało co nie zemdlałam z wrażenia. Trzymał transporter, w którym znajdował się ten cholerny kot!
– Dotarliśmy na miejsce! – jego uśmiech był promienny niczym słońce.
– To super, ale spodziewałam się, że przyjdziesz w pojedynkę.
– Właśnie taki był plan, ale Bernard jakoś kiepsko się dzisiaj czuje, nie chciałem go samego w domu zostawiać.
– Eee... jasne – wyjąkałam. – I co ja mam teraz z nim począć?
– Zupełnie nic, on tu sobie tylko posiedzi, a my spokojnie pogadamy.
– A tamta druga torba to co? – zaciekawiłam się.
– Kuwetka i miseczki dla niego. Wiesz, żeby niczego nie pobrudził i żeby miał co zjeść na kolację, tak jak my.
Nie mogłam w to uwierzyć, myślałam, że to jakiś sen. No dobra, wiadomo – kocham zwierzaki i w ogóle, szanuję to...
Ale bez przesady! Wziąć kota na randkę?!
No i jeszcze ten przeklęty kot wskoczył prosto na mój ulubiony fotel, zaczął drapać tapicerkę pazurami, aż w końcu się położył i znowu łypał na mnie wzrokiem, jakbym była jego największą nemezis. Starałam się być uprzejma, no naprawdę. Wspólny posiłek, lampka wina, pogawędka. I może jakoś bym to przeżyła, gdyby nie to, że kiedy zaniosłam talerze do zlewu to o mały włos nie wyrżnęłam jak długa, potykając się o te durne miseczki porozstawiane po całej podłodze, a potem – już totalnie wkurzona – poszłam do toalety i zobaczyłam górę żwirku wysypanego na kafelki. No i wtedy mnie szlag jasny trafił.
– Słuchaj Edek, chciałam cię o coś zapytać – powiedziałam, przekraczając próg pokoju. – Czy ten kocur naprawdę musi nam towarzyszyć non stop?
– No ale o co ci chodzi? Przecież nikomu nie wadzi. Grzecznie sobie przesiaduje.
– I rzuca mi nienawistne spojrzenia. I rozsypał żwirek po całym kiblu. I wywaliłam się przez te jego michy! – w tym momencie miałam już tego kompletnie dość. – A do tego jeszcze może mnie znowu podrapać!
– No co ty, nie przesadzaj…
– Wcale nie przesadzam, to ty przesadzasz. Mam serdecznie dosyć, że ciągle się na niego natykam. Więc przykro mi, ale musisz się zdecydować: albo będziemy widywać się jak normalni ludzie, albo dajmy sobie z tym spokój. To jak będzie? Ja czy on? Wybieraj.
– Hmmm… – przeciągnął wymownie.
– Nie ma co się zastanawiać! Bierz tego kocura, jego manatki i spędźcie razem upojny wieczór na głaskaniu. No już!
– No cóż, skoro tak to ujmujesz… – odparł Edmund i było widać, że w ogóle go to nie ruszyło. – On jest moim przyjacielem od wielu lat, a ty…
– Oszczędź sobie dalszych wyjaśnień. Cześć, a w zasadzie to żegnaj.
No i koniec mojej epickiej przygody. Czy tego żałuję? Niespecjalnie. Po pierwsze, koty to nie moja bajka, a po drugie, tak naprawdę nic konkretnego nie było między mną a szanownym Edmundem. Trudno, taka nauczka na przyszłość. Lepiej żyć w pojedynkę niż wpakować się w jakiś pokręcony trójkącik. Dodatkowo wpadłam na pomysł, że sprawię sobie pieska. Przynajmniej odstraszy takich typów jak ta dwójka.
Kamila, 33 lata
Czytaj także:
„Mąż trzymał łapę na kasie i wyliczał mi pieniądze na zakupy. Na emeryturze się zbuntowałam i założyłam osobne konto”
„Koleżanka wparowała na babskie spotkanie z dzieciakiem. Zamiast od plotek, uszy puchły mi od płaczu i wrzasków”
„Zdradzałam chłopaka, którego kochałam ze starszym i bogatym kochankiem. To wyrachowane, ale chcę wygodnego życia”