„Żyłam w cieniu byłej żony Borysa. Dziecko z wpadki i skromny ślub uświadomiły mi, że nigdy nie pokocha mnie równie mocno”

Kobieta w nieszczęśliwym małżeństwie fot. Adobe Stock, Goffkein
„Gotował, zmywał, prał, jeśli zaszła taka potrzeba, nie oczekując w zamian pochwał. Nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że z biegiem czasu oddziela nas od siebie coraz wyższy mur. Miałam dość życia w cieniu tamtej kobiety i bycia jednie matką jego dziecka”.
/ 14.05.2022 06:10
Kobieta w nieszczęśliwym małżeństwie fot. Adobe Stock, Goffkein

Już pierwszego dnia po tym, jak poznała Borysa, mama zapytała mnie, czy jestem pewna jego uczucia. Nie dała się zbyć i drążyła sprawę tak długo, aż wyznałam wściekła na samą siebie, że mój ukochany jest rozwodnikiem.

– Przysięgał w kościele? – zapytała tak spokojnie, jakby znała odpowiedź, więc skinęłam jedynie na głową na znak, że się nie myli.

Westchnęła i udała, że zajęła się przygotowaniami do obiadu. Teraz to ja musiałam zapytać, czy kościelny ślub Borysa ma aż takie znaczenie.

– Każdy może się pomylić – próbowałam bronić swojego chłopaka.

– Nie o to chodzi, dziecko – mama popatrzyła na mnie ze smutkiem. – On cię nie kocha, a przynajmniej nie tak bardzo, jak ty jego…

– Zawsze jedna osoba w związku kocha bardziej! – zirytowałam się, bo nie czułam się niekochana ani tym bardziej gorsza od byłej żony Borysa.

Przynajmniej jeszcze nie w czasie tej rozmowy.

„Musisz zrozumieć, że jeśli rozwiódł się nie z własnej winy, to zawsze będzie ją kochał, nie tylko jako pierwszą żonę… Jeśli nie jedyną” – Przez lata dudniły mi w uszach wypowiedziane przez mamę słowa.

Nigdy więcej nie wróciła do tematu rozwodu, więc tym mocniej zapadły mi w pamięć. Co więcej, dudniły mi w głowie za każdym razem, kiedy Borys nie zachowywał się w sposób, jakiego od niego oczekiwałam.

Myślałam z goryczą, ile prawdy było w spostrzeżeniach mamy, kiedy po przeprowadzce do Borysa znalazłam w jego piwnicy fotografie autorstwa pierwszej żony. Oprawione i owinięte starannie w płótna, wyglądały tak, jakby czekały na lepsze czasy schowane w kartonowych pudłach.

Nie w jednym czy dwóch, lecz dwunastu. Schowanych przed wzrokiem nieproszonych gości. Kiedy powiedziałam, że zabierają miejsce moim rzeczom, usłyszałam jedynie, że muszę sobie poradzić, bo to bardzo dobre zdjęcia. Moje pretensje Borys uznał za śmieszne. Usunął je dopiero jakiś czas po narodzinach naszej córki – po prostu przewiózł je do domu rodziców.

Nie takiej reakcji się po nim spodziewałam

Nasze dziecko… Latami próbowałam wymazać z pamięci obraz twarzy Borysa, gdy dowiedział się o ciąży. Zrobił wielkie oczy, jakby to było niepokalane poczęcie.

– Jak to wpadliśmy? – zdziwił się. – Nie wiem, czy jestem gotowy na dziecko… – wyszeptał.

Zrobiło mi się wtedy potwornie… wstyd. Poczułam się tak, jakbym była jedną z tych dziewczyn, które próbują złapać faceta na dziecko. A ja nawet nie wiedziałam, na czym opiera się nasza relacja. Owszem poznaliśmy nawzajem swoich przyjaciół i rodziny, ale Borys zawsze irytował się, kiedy wspominałam o wspólnej przyszłości. W sprawach związku od deklaracji, wolał spontan. Cóż, właśnie mieliśmy tę spontaniczną sytuację.

– Po co więc jeździłeś do moich rodziców? – nie wytrzymałam i poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach.

– Bo tego ode mnie oczekiwałaś! – rzucił.

A potem sięgnął po podróżną torbę. Wyjechał bez słowa wyjaśnienia, dokąd się udaje ani na jak długo. Wrócił po tygodniu z bukietem kwiatów i pierścionkiem zaręczynowym. Błagał mnie o wybaczenie.

Sprawiał wrażenie, że dojrzał do poważnych decyzji, a jednak w przeddzień ślubu upił się do nieprzytomności. Ziejąc alkoholem, z przekrwionymi oczami zapewniał urzędnika i moich rodziców, że będzie dla mnie dobrym mężem i ojcem dla naszego dziecka.

Wesela nie było, bo „jedno już miał i do niczego dobrego go nie doprowadziło”. O skromnym przyjęciu dla najbliższych, podobnie jak o naszym ślubie, wspomniał niewielu osobom, więc wciąż zdarzało się, że musiałam wyjaśniać jego zaskoczonym znajomym, że nie jesteśmy już parą ani konkubinatem.

Tłumaczył się potem, że ci ludzie nic dla niego nie znaczą, ale nie poinformował o ślubie nawet kolegów z pracy, z którymi spędzał po 10, 12 godzin dziennie!

Z córeczką połączyła Borysa jakaś niezwykle silna więź

W tamtym czasie często widziałam w jego oczach strach, lecz pytany o powody zmieniał temat albo bagatelizował moje spostrzeżenia. Mówił, że faceci tak mają, i w tym jednym przypadku miał rację, bo od chwili narodzin stracił głowę dla naszej Łucji. Patrzyłam na niego zaskoczona, bo nie sądziłam, że ma w sobie takie pokłady miłości.

Owszem, darzył mnie silnym uczuciem, być może nawet kochał, ale z córką połączyło go coś, o czym ja mogłam jedynie pomarzyć. Jakaś magia, połączenie dusz.

Łucja w drugim pokoju ledwie zdążyła wykrzywić usteczka do płaczu, a Borys już nadstawiał uszu i zrywał się gotów sprawdzić, dlaczego jego księżniczka obudziła się w złym humorze. Niejednokrotnie był przy niej, zanim ja zdążyłam się zorientować, że dzieje się coś złego.

Wiedziałam, że nawet jeśli między nami przestanie się układać, to nie zostawi mnie ze względu na dziecko. A jednak mimo ogromnej miłości do córeczki, zakazał mi wspominać o rodzeństwie dla niej.

– Jedno dziecko to aż zanadto wyzwań – mówił, wpatrując się w Łucję zauroczonym wzrokiem. – Trzeba mu zapewnić wszystko, czego potrzebuje do szczęśliwego rozwoju, wykształcić, utrzymać. Nie chcę, żeby Łucja cierpiała z powodu naszych fanaberii.

Na nic zdawały się tłumaczenia, że dzieci lepiej wychowują się z rodzeństwem, bo wstydziłam się przyznać, że chciałam to drugie dziecko także dla siebie. Pragnęłam mieć z kimś taką więź, jaka łączyła tych dwoje. „Wpadnij” – mówiły przyjaciółki, jednak wiedziałam, że Borys nie wybaczyłby mi oszustwa, więc zakopałam swoje pragnienia głęboko na dnie serca.

Różnie bywało w naszym związku

Musiałam pogodzić się, że mój mąż nie należy do osób wylewnych. Aura tajemniczości, która kiedyś mnie w nim pociągała, w codziennym życiu bywała udręką. Potrafił zapomnieć i nie poinformować mnie, dokąd wychodzi ani na jak długo, a potem zaskoczyć pyszną kolacją, kiedy po godzinach wracałam z pracy albo upominkiem bez powodu.

W przeciwieństwie też do wielu znanych mi mężczyzn nie stronił od domowych i rodzicielskich obowiązków. Wiedział, gdzie trzymamy odkurzacz i potrafił go użyć. Gotował, zmywał, prał, jeśli zaszła taka potrzeba, nie oczekując w zamian pochwał.

Bywał czuły i na swój sposób troskliwy, lecz nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że z biegiem czasu oddziela nas od siebie coraz wyższy mur.

– Marudzisz! Czego chcesz po ośmiu latach małżeństwa i przy małym dziecku? Motyli w brzuchu? Randkowania? Niepewności?– irytowały się przyjaciółki, kiedy im się zwierzałam.

Nie wiedziały, że tej ostatniej mam aż zanadto. Narodziny Łucji sprawiły, że na jakiś czas przestałam myśleć o pierwszej żonie Borysa, ale z czasem wspomnienie tej kobiety zaczęło wracać do mnie jak bumerang.

Wystarczyła jakaś dwuznaczność w wypowiedziach nielicznych przyjaciół Borysa, czyjś spuszczony wzrok, rzucone nieopatrznie imię, abym zaczęła doszukiwać się w twarzy Borysa oznak dawnego uczucia.

Od czasu rozmowy z mamą zdążyłam zebrać mnóstwo informacji na temat tamtej kobiety. Poznać jej twarz, kolejne dzieła i miejsce zamieszkania. Powinnam być spokojna, bo wydawało się, że wiedzie szczęśliwe życie z jakimś Szwajcarem, a jednak nie byłam.

W głębi duszy stale z nią konkurowałam

Na jakiś czas przefarbowałam się nawet na blond i zapisałam się na kursy malarstwa, bo fotografia nie okazała się moją mocną stroną. Jednak z obu tych rzeczy musiałam szybko zrezygnować. Farba mnie uczuliła, malarstwo wyśmiał mąż.

– Przecież wiesz, że masz duszę matematyka. Finanse to twoja działka! Chcesz się rozwijać, to idź w tę stronę albo wybierz się do fitness clubu z koleżankami – zaproponował, zapewne chcąc mnie pocieszyć po tym, jak zareagował na mój pierwszy obraz.

Zrobiło mi się przykro, ale tym razem nie dałam poznać po sobie, jak bardzo uraziły mnie jego słowa. Zabolało jeszcze bardziej, kiedy jakiś czas później Łucja wygadała się, że była z ojcem na wystawie fotograficznej.

Mnie nigdy nie zabrał na żaden wernisaż, a zgodnie z tym, co mówiła córka, był ich stałym bywalcem. Wtedy coś we mnie pękło. Miałam dość życia w cieniu tamtej kobiety i bycia jednie matką jego dziecka, więc zabrałam Borysa na spacer, żeby dziecko nie było świadkiem moich łez i powiedziałam mu, że odchodzę.

Zbladł, po czym prawie niesłyszalnym szeptem zapytał, czy mam kogoś. Roześmiałam się może nieco zbyt histerycznie.

– Ja?! To ty masz kogoś, przez cały czas trwania naszego małżeństwa!

Wreszcie puściły we mnie wszystkie hamulce i powiedziałam mu, nie siląc się na spokój, co czułam, żyjąc latami w cieniu jego pierwszej żony – eterycznej, uzdolnionej blondynki.

– Jaki cień? O czym ty mówisz? Kocham cię od pierwszej chwili, gdy cię poznałem. Przyznaję, bałem się tego uczucia jak cholera, bałem się kolejnego zranienia i rozczarowania, dlatego nigdy się nie deklarowałem, wystraszyłem się dziecka i ślubu, ale robiłem wszystko, abyś czuła się szczęśliwa… Jednak nie byłaś… Może za mało się starałem?

Zrobiło mi się głupio, bo Borys nawet nie wiedział, co robi teraz jego była żona, jak wygląda ani z kim jest związana. Chodził na wystawy samotnie, bo pamiętał, jak zranił mnie widok przetrzymywanych przez niego zdjęć.

– A ja naprawdę kocham dobrą fotografię! – drżącymi z emocji dłońmi ścisnął moje ręce. – Chodźmy na terapię, pogadajmy z kimś albo sami ze sobą, ale nie rozstawajmy się z powodu kobiety, której do lat nie ma w moim życiu – prosił.

Jak mogłam odmówić komuś, kto tak żarliwie zapewniał mnie o swoim uczuciu? Zostałam, bo zrozumiałam, że niepotrzebnie kiedyś uwierzyłam słowom mamy i zatruwałam się nimi przez całe życie z Borysem, nie dostrzegając jego starań.

Później okazało się, że mama nawet nie pamiętała o swojej przestrodze. Nigdy więcej nie wracała do tamtego tematu nie przez grzeczność, ale dlatego, że doceniła Borysa. Z biegiem lat, gdy ja szukałam oznak braku uczucia do mnie, ona zrozumiała, że każdy może popełnić błąd, nawet ci, którzy przysięgają sobie miłość w kościele.

– Szkoda tylko, córeczko, że nigdy ci o tym nie powiedziałam – stwierdziła smutkiem.

– Ważne, że w porę się zatrzymałam – pocieszyłam ją.

Nie poszliśmy z Borysem na terapię. Nie było takiej potrzeby. Wystarczyło nam kilka wieczorów i weekend spędzony na rozmowach, abyśmy zrozumieli, z czym dotąd mieliśmy problem i zaczęli pracować nad naszym związkiem. Wciąż bywa między nami różnie, ale jedno jest pewne – ja już nie boję się cieni przeszłości

Czytaj także:
„Sąsiad truje nas dymem z papierosów, a w spółdzielni rozkładają ręce. Cóż, będzie trzeba, to pogonię śmierdziela miotłą”
„Szwagierka obiecała zeznawać na moją korzyść podczas rozwodu. Niestety, sprzedała się teściom i załatwiła mnie na cacy”
„15-letnia córka podrobiła nasze podpisy i pojechała na nocną sesję zdjęciową. Smarkula napędziła nam stracha”

Redakcja poleca

REKLAMA