Mój ukochany mąż odszedł w wieku zaledwie 55. lat. Przegrał walkę z rakiem. Na dobrą sprawę do dziś się z tym nie pogodziłam, jednakże to nie oznacza, że będę chodzić okutana w czerń i klepać na okrągło pacierz. Staszek by tego nie chciał. Kiedy stało się jasne, że w kwestii jego choroby nic więcej nie da się już zrobić, często powtarzał, abym po jego odejściu nie pogrążała się w smutku i żałobie.
– Obiecaj mi, że nie zwiniesz żagli i znajdziesz sobie jakiegoś porządnego mężczyznę – mówił ciepłym, chociaż osłabionym głosem, a ja płakałam.
– Nie będę umiała bez ciebie żyć – szlochałam w rękaw jego koszuli.
– Nauczysz się, zobaczysz – głaskał mnie po włosach.
Jak zwykle miał rację. Nauczyłam się, niemniej szło mi to strasznie opornie. Przez pierwszy miesiąc po pogrzebie w ogóle nie miałam ochoty nigdzie wychodzić ani się z nikim widywać. W pracy wzięłam L4, bo wykonywanie zawodowych obowiązków było w tamtym okresie ponad moje siły. Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że Staszek umrze, ale wcale nie byłam na to przygotowana. Wydaje mi się, że nie jest realne to, aby się przygotować na taki cios.
Przeżyliśmy razem prawie 30 lat i doczekaliśmy się dwójki wspaniałych dzieci, dla których Staszek był fantastycznym tatą. W spadku po nim pozostało mi mnóstwo cudownych wspomnień, które będę pielęgnować w sercu po kres mych dni.
Przyznaję, że po jego odejściu pomogły mi koleżanki – gdyby nie ich wsparcie, byłoby mi bardzo ciężko. Paradoksalnie to również one zaczęły ciągnąć mnie w dół, jak tylko stanęłam na nogi i postanowiłam skończyć z taplaniem się w rozpaczy. W końcu przysięgłam coś Staszkowi i pragnęłam słowa dotrzymać – zarówno dla siebie samej, jak i ze względu na pamięć o nim.
Zabrakło mi szóstej klepki
– Kryśka, bój się Boga, jak ty wyglądasz z tymi odrostami? Poszłabyś do fryzjera i zrobiła coś z tym bałaganem na głowie – tak jedna z bliskich znajomych skomentowała moją decyzję o zapuszczeniu włosów.
Dopiero kiedy w samotności miałam sporo czasu na rozmyślanie, uświadomiłam sobie, że zawsze chciałam mieć długie włosy. Nigdy jednak nie odważyłam się na to, ponieważ słuchałam rozmaitych „dobrych rad” oraz sugestii, że w krótkiej fryzurze prezentuję się atrakcyjniej i młodziej.
Uznałam, że najwyższa pora odciąć się od tego i zacząć słuchać wyłącznie własnego głosu. Pomimo że do 60. troszkę mi jeszcze brakuje, jestem siwiuteńka. Pamiętam, że moja mama też wcześnie osiwiała. Taka widać moja uroda – z tym że dawniej wpadałam w panikę na widok każdego siwego włosa. Non stop się farbowałam, a teraz zamierzałam to zmienić – zwłaszcza że siwe włosy stały się modne.
Od nich zaczęła się moja przemiana, której koleżanki nie są w stanie mi darować. Dlaczego? Nie mam bladego pojęcia, aczkolwiek wydaje mi się, że przemawia przez nie zwykła zazdrość. Może brakuje im odwagi, żeby wyrwać się z pewnych schematów, więc chętnie widziałby mnie stojącą pokornie w szeregu, a nie dającą krok naprzód.
– Mamo, nie przejmuj się nimi – moja córcia potrafiła znaleźć odpowiednie słowa, kiedy się jej pożaliłam.
Ubolewałam nad tym, że dzieli nas spora odległość, ale Hania jest dorosłą kobietą, która ma swoje życie. Cieszę się, że mamy świetny kontakt.
– Tobie się nie wydaje, że nie wypada w moim wieku mieć długich włosów? – ziarno wątpliwości zostało zasiane.
– No co ty – roześmiała się Hania. – Nie rozumiem, dlaczego kobiety są dla siebie tak surowe. Rób, jak ci dobrze, jeśli nikogo tym nie ranisz.
Córka ostatecznie rozwiała me wątpliwości. Tylko od niej nie usłyszałam o powinnościach związanych z moim wiekiem. Powoli zaczęłam pojmować, że to jedynie liczba i że nikt nie ma prawa narzucać drugiej osobie swoich standardów. Uparłam się niczym osioł przy długich włosach i ani mi się śniło z nich rezygnować wyłącznie dlatego, że komuś się nie podobały.
– I pamiętaj, co ci powtarzał tata – rzuciła Hania na zakończenie rozmowy.
– Nie martw się, kochanie, doskonale pamiętam – westchnęłam.
Tak, brakowało mi Staszka, lecz ja tu wciąż jestem i muszę ruszyć z miejsca.
Nawiązałam interesujące znajomości
Odkąd sięgnę pamięcią, zawsze marzyłam o tym, aby nauczyć się malować. Nie miałam na to czasu z racji na różne obowiązki – a to praca, a to dzieci, a to zajmowanie się domem. Tak naprawdę siebie nie traktowałam priorytetowo, ale na szczęście na to nigdy nie jest za późno. Zapisałam się zatem na kurs i szybko się przekonałam, że był to strzał w dziesiątkę. Ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że mam talent malarski, który do tej pory nie miał szans się ujawnić.
– Idzie ci wyśmienicie – pochwała z ust prowadzącego zajęcia mile połaskotała moje ego.
Zauważyłam, że Irek, bo o nim mowa, często kręcił się obok mnie. Nie powiem, wpadł mi w oko. Bez wątpienia był starszy. Wysoki, przystojny, nosił się nonszalancko, jak na rasowego artystę przystało.
– A dziękuję ślicznie, staram się – zrewanżowałam się uśmiechem.
Przedmiotem zajęć była martwa natura. Irek ułożył kompozycję z owoców i kwiatów, a my mieliśmy ją odtworzyć na płótnach.
– A co być powiedziała później na kawę? – szepnął mi do ucha, delikatnie ocierając się o moje ramię.
Oblałam się rumieńcem. Chyba odzwyczaiłam się od bycia adorowaną. Niejednokrotnie słyszałam, że to przywilej zarezerwowany dla młodych kobiet. Dziś wiem, że to bzdura, jakich mało. W chwili, gdy padła kusząca propozycja, walczyły we mnie dwie Kryśki – jedna słuchająca koleżanek i zżerana przez wyrzuty sumienia oraz druga niemająca ochoty zastanawiać się, co powinna, a czego nie.
– Z przyjemnością – nie pozwoliłam „starej” Kryśce dojść do głosu.
Do końca zajęć ja i Irek zerkaliśmy na siebie i posyłali sobie uśmiechy. Byłam podekscytowana i zarazem zdenerwowana, bo jak by nie patrzeć, właśnie umówiłam się na randkę!
Kawa z Irkiem przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Rozmawialiśmy o wszystkim – malarstwie, dzieciach, dotychczasowych związkach. Od razu złapaliśmy wspólny język i umówiliśmy się na kolejne spotkanie.
Kilka dni później Irek zabrał mnie na wernisaż wystawy malarskiej swojego przyjaciela. Pierwszy raz uczestniczyłam w tego typu wydarzeniu i byłam zachwycona, a przy okazji również zainspirowana.
Nagle poczułam gotowość do dalszych zmian. Odpowiednią farbą podkreśliłam siwiznę, z której byłam coraz bardziej dumna. W kąt wyrzuciłam porozciągane swetry i niedopasowane spódnice. Poszłam na całość i zainwestowałam w skórzane legginsy, kozaki na wyższym obcasie i biżuterię w stylu boho. Gdy w nowej stylówce pojawiłam się na zajęciach, Irkowi szczęka opadła.
– Wow! – wykrzyknął zachwycony. – Jesteś olśniewająca!
Pozostali kursanci zaczęli bić mi brawo, a ja poczułam się niczym hollywoodzka gwiazda. Oczywiście po warsztatach udałam się z Irkiem do kawiarni, a potem pojechaliśmy do niego. Na szybko przyrządził pyszną kolację, którą połączyliśmy ze śniadaniem. Noc była upojna i pełna rajskich doznań. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie i że znowu mam 20 lat.
Nie podejrzewałam, że mam tak ogromny apetyt na miłosne igraszki. Irek był świetnym nauczycielem nie tylko malarstwa… Dzięki niemu zgłębiałam język miłości w sposób, jakiego jeszcze nie znałam.
Nie wiem, jak potoczy się nasza znajomość, ale bez sensu jest zastanawiać się nad tym. Będzie, co ma być. Pragnę cieszyć się tym, co los przynosi, bo nie da się przewidzieć, który dzień będzie naszym ostatnim.
Mam w sobie spokój i od czasu do czasu patrzę w niebo, uśmiechając się do Staszka i puszczając do niego oko. Jestem wdzięczna opatrzności za takiego męża i za to, że nie zamknęłam się na nowe doświadczenia. Szkoda by było, żeby mi życie przez palce uciekało – będę czerpać z niego garściami.
Czytaj także:
„Teściowie mnie nienawidzą. Mamusia uważa, że jestem niegodna jej syna. Namawiają mojego męża do rozwodu”
„Jestem babcią na pełen etat. Piorę, sprzątam, gotuję. Jak tak dalej pójdzie, to wnuki zaczną do mnie mówić >>mamo<<”
„Na emeryturze miałam szaleć, jakby jutra miało nie być. Chciałam wyjść do ludzi, a wylądowałam w pieluchach”