„Życie z teściową odbiera mi resztki godności. Jędza się panoszy, a ja z grymasem na twarzy piorę jej sparciałe gacie”

załamana kobieta fot. iStock, elenaleonova
„Kiedy wyjechała, miałam ochotę na kolanach iść na Jasną Górę w podziękowaniu za cud”.
/ 20.06.2024 14:43
załamana kobieta fot. iStock, elenaleonova

Mieszkanie kupił mi tato, jeszcze przed moim ślubem z Jankiem. Cztery duże pokoje z widokiem na nadwiślańskie bulwary, niedaleko ścisłe centrum Krakowa – słowem – żyć nie umierać. Urządziliśmy się dość szybko – Janek wziął kredyt, ja znalazłam koleżankę, która pomogła mi dobrać meble i gustowne dodatki. Dobrze nam się mieszkało. Był tylko jeden problem – teściowa.

Matka Janka pochodzi z okolic Rzeszowa. Do niedawna była urzędniczką, obecnie cieszyła się emeryturą, a co za tym idzie mnóstwem wolnego czasu. Pierwszy raz przyjechała do nas w święta wielkanocne, kilka miesięcy temu.

Zapowiedziała się na cztery dni

– Boże, co ja bym dała, żeby mieszkać w Krakowie! – powtarzała co rano, skrupulatnie planując zwiedzanie. Pracuję w dużym wydawnictwie, Janek też jest zabiegany, tymczasem jego matka najwyraźniej oczekiwała obsługi. Sama nawet palcem nie kiwnęła, żeby pomóc mi w czymkolwiek, ja za to musiałam koło niej skakać.

– Gość w dom, Bóg w dom! Nie słyszałaś takiego przysłowia? – prychnęła teściowa, kiedy powiedziałam, że niestety nie znajdę czasu, żeby pomóc jej w poszukiwaniu jakichś bibelotów do mieszkania.

Matka męża oczekiwała, że zajmę się nią, jakby była moją najlepszą przyjaciółką, tymczasem ja po powrocie z pracy niemal padałam na twarz ze zmęczenia. Teściowa miała pretensje nie tylko o to, że nie spędzam z nią czasu, ale też, co było jeszcze gorsze, zaczęła krytykować moją kuchnię!

– Zupa z proszku? – utyskiwała na przykład, kiedy naprędce przygotowywałam wieczorem coś do jedzenia. Kanapki z serem czy pomidorem też jej nie pasowały; ani nawet spaghetti. Lubiła wędliny – pasztety, kiełbasy i klopsiki, jednak ja byłam wegetarianką i nie zamierzałam podawać tego na stół!

Uszczypliwościom z jej strony nie było końca, jednak do jakiejkolwiek pomocy bynajmniej się nie paliła.

– O gości trzeba dbać, ja was obskakiwałam, kiedy u mnie byliście! – powtarzała.

– Bo mama ma mnóstwo wolnego czasu, na miłość boską! Przecież nie wezmę urlopu, żeby pokazać mamie wszystkie atrakcje Krakowa! – krzyknęłam w końcu któregoś wieczoru.

Janek siedział jak struty. Liczyłam na to, że mnie wesprze, ale nawet słowem się nie odezwał! Strasznie się tamtego dnia pokłóciliśmy, co gorsza teściowa pewnie wszystko słyszała, w końcu w nowym budownictwie ściany są raczej cienkie… Kiedy wyjechała, miałam ochotę na kolanach iść na Jasną Górę w podziękowaniu za cud.

Sprosiła sobie przyjaciółeczkę

Niestety, nie minęły nawet cztery miesiące, a matka mojego męża znowu zapowiedziała swój przyjazd. W dodatku tym razem nie zamierzała pojawić się u nas sama…

Zabrałabym ze sobą przyjaciółkę, ona też jest już na emeryturze. Przyjaźnimy się od lat, nie musisz się obawiać, że sprowadzę wam do domu jakąś obcą osobę – powiedziała mi przez telefon. – Chyba nie macie nic przeciwko? Strasznie się ostatnio wynudziłam, w końcu Kraków Krakowem, ale ile można samotnie łazić po ulicach? No a teraz będę mogła spędzać dnie z Bogusią – nawijała teściowa. – Aha, tylko Anetko, musicie nam pościelić w dwóch osobnych pokojach! Bogusia lubi spać sama. Kiedy pięć lat temu mieszkałyśmy w Kołobrzegu we wspólnym pokoju, cały czas psioczyła, że chrapię i ona, bidulka, nie mogła się przeze mnie wyspać – paplała mi w słuchawkę teściowa.

No i diabli mnie wzięli! Nie dość, że musiałam przygotować dwa pokoje gościnne, to jeszcze zapowiadała się przynajmniej dwutygodniowa wizyta tych starych papug!

„Nie! Ja tego nie wytrzymam” – myślałam. Przez kilka kolejnych dni usiłowałam wymyślić jakąś zgrabną wymówkę, która pomogłaby mi wymigać się od przymusu podejmowania teściowej u nas, jednak jakoś nic nie przychodziło mi do głowy…

– Porozmawiaj z matką, Janek! Ja mam tego dość! Rozumiem, że nasze miasto może się jej wydawać atrakcyjne, ale na miłość boską, nie prowadzę przecież darmowego pensjonatu! – wybuchłam w końcu, całą kłębiącą się we mnie złość wyładowując na Janku.

Niestety, mąż mnie nie rozumiał.

To jest moja matka! – krzyknął na mnie. – Mam jej odmówić, bo ciebie męczą goście?! Okay, mieszkanie jest twoje, co jasno dajesz mi do zrozumienia, ale tu chodzi o wizytę mojej matki!

I tym sposobem dwa dni później – skłóceni i wściekli na siebie – odbieraliśmy z dworca moją teściową i jej irytująco rozchichotaną przyjaciółkę. Władowały się na tylne siedzenie naszego samochodu, przy okazji krytykując to, że prowadzę ja, a nie Janek, i jak nie zaczną trajkotać… Głowa mnie rozbolała już po paru minutach, a zapowiadała się dłuższa wizyta.

W mieszkaniu teściowa zabrała się za rozpakowywanie swoich rzeczy – tym razem przywiozła cały wiklinowy kosz kiełbas, wędlin i wszelakiego mięsiwa – władowała mi to wszystko do lodówki, przesuwając w głąb moje jogurty i warzywa.

– Aneta jest wegetarianką – teściowa z przekąsem tłumaczyła przyjaciółce, jakby niejedzenie mięsa było jakąś zbrodnią… Zagryzłam zęby, żeby jej czegoś nie odburknąć i zaparzyłam wszystkim herbaty, krojąc przy okazji kupioną wcześniej szarlotkę.

Prawdę mówiąc, tego akurat wieczoru miałam mnóstwo pracy przed laptopem, ale wolałam chociaż przez chwilę pobawić się w idealną panią domu, niż znowu wysłuchiwać wymówek teściowej.

Minęło kilka dni. Teściowa z przyjaciółką biegały po mieście, a wieczorami chadzały na jakieś dansingi. Wracały do mieszkania rozchichotane i na rauszu, budząc nas w środku nocy. Później obie spały pewnie do dziewiątej, a ja musiałam zrywać się o szóstej trzydzieści, żeby zdążyć do pracy… Przez całą wizytę teściowej i jej przyjaciółeczki warczałam na męża, wściekła, że trzyma stronę matki, tymczasem w mieszkaniu panoszyły się te dwie upiorne baby!

Na kaloryferze w łazience porozwieszane ich majtasy, w szafach bety, w kuchni ciągły smród smażonego oleju, a  teściowa jak dinozaur – jadała głównie mięso! Miałam dość, tymczasem one bawiły się u nas w najlepsze! Po tygodniu ich pobytu przyleciała ze Stanów moja przyjaciółka, niestety nie mogłam nawet zaprosić jej do nas, bo mieszkanie przejęła we władanie teściowa z przeklętą panią Bogusią.

Co za bezczelne babsko!

Doszło do tego, że we własnym domu przemykałam się na palcach, skrępowana obecnością matki męża i jej przyjaciółki, która, bądź co bądź, była dla mnie przecież obcą osobą. W końcu, po dziesięciu dniach męki, przestałam się bawić w dyplomację i zapytałam teściową prosto z mostu, kiedy zamierza wyjechać. Miałam nadzieję, że po takim afroncie babsztyl się obrazi, spakuje swoje bambetle i każe się wieźć prosto na dworzec, ale gdzie tam…

Matka Janka oderwała wzrok od trzymanej w ręku kanapki i z ustami pełnymi jedzenia wymamrotała, że w czwartek idą do teatru, w piątek na tańce, a w sobotę na koncert!

– W niedzielę chciałybyśmy sobie popłynąć statkiem do Tyńca, pogoda ma być jak złoto, a w poniedziałek…

– W poniedziałek przyjeżdża moja kuzynka z mężem i sama mama rozumie… Potrzebuję pokoju gościnnego – syknęłam, lekceważąc wszelkie dobre maniery.

Niestety na moją teściową najwidoczniej nie było rady.

– No to co za problem? – wzruszyła ramionami, dodając majonezu na swoją kanapkę z szynką. – Wy z Jankiem w sypialni, my z Bogusią w naszych pokojach, a gości ulokujesz w tym małym, komputerowym – poradziła mi teściowa.

Wyszłam z kuchni, bo słowo daję, bałam się, że chwycę za nóż, którym teściowa rano kroiła wędlinę i… Czy jest jakaś rada na takich bezczelnych ludzi? Bez taktu, bez umiaru! Rozumiem, że matce męża podoba się pobyt u nas, no ale, ile można?!

Jestem załamana. Jak Boga kocham, zastanawiam się nawet nad zamianą mieszkania na mniejsze. W końcu bez zbędnych pokoi gościnnych problem rozwiąże się sam. Albo i nie – znając bezczelność mojej teściowej, zwaliłaby się nam na głowę, nawet gdybyśmy mieszkali w kawalerce. „Młodzi jesteście, rozłóżcie sobie polowe łóżko, ja się umoszczę w waszym” – w myślach już niemal słyszę głos matki Janka. Czy ten koszmar kiedyś się skończy? 

Aneta, 29 lat

Czytaj także:
„Chciałem dać synowi firmę, działkę i pieniądze, ale się na mnie wypiął. Strzelił sobie życiowego samobója”
„Nasi sąsiedzi byli dorobkiewiczami, myślącymi, że wszystko im wolno. Grozili nam, a później słowa zamienili w czyny”
„Córka miała życie zaplanowane w tabelkach i wyliczone co do minuty. Nie miała w sobie ani krzty luzu i spontaniczności”

Redakcja poleca

REKLAMA