Zawsze doceniałam inicjatywę u mężczyzn i kpiłam z koleżanek, które wyznawały pogląd, że w czasach równouprawnienia kobiety nie powinny marnować czasu, tylko brać sprawy w swoje ręce, gdy nadarza się okazja.
– Zrozum, Aga – tłumaczyła mi moja przyjaciółka Beata – jak ja bym czekała na pierwszy ruch faceta, który mi się podoba i któremu ja się podobam, tobym się zestarzała.
– Bo w większości to niezdecydowane bałwany, które mieszkają z mamusiami i o wszystko je pytają! – roześmiałam się. – O to, czy cię poderwać, pewnie też!
Beata się nadąsała, bo kilka razy faktycznie trafiła na taki "włoski" model faceta. Jeśli zaś chodzi o mnie, to właśnie mijało pół roku, odkąd zakończyłam przelotny związek z Adamem.
Owszem, była jakaś chemia, standardowe zauroczenie, trzy miesiące uniesień i wesołej zabawy, ale się skończyło. Po wspólnym urlopie podjęliśmy decyzję, że to jednak nie to. Padło standardowe: "Zostańmy przyjaciółmi" i oboje odetchnęliśmy z ulgą.
– On był dla ciebie po prostu za głupi – podsumowała Beata. – I w końcu wylazł z niego prymityw.
– Od razu prymityw! – żachnęłam się. – Po prostu nieoczytany i mało obeznany w czymkolwiek poza piłką nożną. Za to był bardzo przystojny. Tyle że trzeba mieć jakieś wspólne tematy, gdy się chce z kimś zestarzeć. Namiętność w końcu się wypali...
W pamiętny wtorek w laboratorium miałam istne urwanie głowy. Zepsuł się aparat w połowie zmiany, oddziały szpitalne wszystko chciały mieć "na cito", a na dodatek izba przyjęć notowała zwiększoną ilość nagłych wypadków. Przed osiemnastą zjawił się wreszcie serwisant do aparatu, po którego wydzwaniałam przez godzinę.
– No, panie Romanie, później się nie dało? – przywitałam go oschle.
– Usuwałem awarię identycznego aparatu – usprawiedliwiał się. – Ale gnałem do pani najszybciej, jak tylko mogłem. W razie czego mandat z fotoradaru zaksięgujemy na pani konto.
Dowcipniś. Ale przynajmniej przystojny. Wzdychała do niego połowa laboratorium, zwłaszcza mężatki. Nieraz słyszałam, że najczęściej przyjeżdża do awarii na mojej pracowni, więc pewnie wpadłam mu w oko. Pukałam się tylko w czoło na takie aluzje. Gdyby to była prawda, to już dawno zaprosiłby mnie na kawę. Z drugiej strony, jak nie ma śmiałości, to lepiej niech nawet nie startuje...
Nie należę do strachliwych kobiet, potrafię się bronić
Awaria była poważna, ale Roman uporał się z nią jeszcze przed dziewiętnastą i mogłam przekazać pracownię koleżance z następnej zmiany.
– Gotowe – wydawał się zadowolony z siebie. – Niech się pani rozchmurzy i nie ciska już wzrokiem piorunów.
– Naprawdę aż tak widać po mnie złe emocje? – spytałam całkiem serio.
– Owszem – przytaknął. – Ma pani mocno unerwioną twarz, znaczy plastyczną. Bardzo piękną zresztą.
Trochę się zarumienił, po czym szybko dodał, że jutro, przed końcem mojej pracy, przyjdzie na kontrolę. Skoro wszystko grało, to w sumie nie musiał się fatygować, ale się uparł.
Następnego wieczoru rzeczywiście przyjechał, chociaż aparat działał bez zarzutu. Roman wykonał przy nim kilka jakichś, moim zdaniem, pozorowanych czynności. Zanim skończył, pożegnałam się i wyszłam na przystanek autobusowy pod szpitalem.
Niby centrum miasta, ale kiepsko oświetlony przystanek tonął w mroku. Miało tu miejsce kilka napadów; kiedyś nawet bandyta pchnął nożem pielęgniarkę idącą do pracy. Pomna tych strasznych historii ściskałam w kieszeni pojemnik z gazem. Jeszcze na studiach skończyłam kurs samoobrony, wzięłam też kilka lekcji karate, nie byłam więc bezradną, bezbronną kobietką, jednak nigdy nie kusiłam losu.
Traf chciał, że dzisiaj na przystanku oprócz mnie nikogo innego nie było. Wtedy pojawił się on. Nawet nie zauważyłam kiedy. Zamaskowany napastnik popchnął mnie na ławkę i zaczął wyrywać torebkę. Krzyknęłam i po pierwszym oszołomieniu zareagowałam tak, jak mnie uczono. Kopniak w kolano i poprawka w podbrzusze.
Bandzior aż przyklęknął, jęcząc z bólu. Mimo to nie wypuścił torebki. Ulicą nadjeżdżało auto. Udało mi się zerwać bandycie kominiarkę z głowy i w świetle reflektorów zamajaczyła piegowata, wychudzona twarz oraz jasne włosy. Z samochodu wyskoczył Roman i z rozbiegu, całym impetem uderzył w napastnika, który runął na chodnik z moją torebką w garści.
Pozbierał się jednak i dał nura w okoliczne krzaki. Tyle go widziałam. Roman pobiegł za nim. Po minucie wrócił z moją torebką.
– Nic się pani nie stało? – spytał.
– Nic – odebrałam mu torebkę.
– Miał sukinsyn szczęście, że nie zdążyłam psiknąć mu w oczy gazem. Trochę mi pan przeszkodził...
Nieco speszony zacisnął zęby. To naturalne, że liczył na podziękowanie. Zaskoczyła go moja pewność siebie. Chyba się spodziewał, że roztrzęsiona wpadnę mu w ramiona, ale się przeliczył. Nie byłam tym typem kobiety.
– Niemniej dziękuję panu za odzyskanie torebki – dodałam. – Podwiezie mnie pan na policję?
– A po co? – zdziwił się.
– Jak to po co? Zgłoszę napaść. Próbę rabunku. To chyba normalne...
– Pani myśli, że go złapią? No i ostatecznie nic pani nie ukradł...
– Dobrze widziałam jego twarz. Rozpoznam go, a sporządzenie portretu pamięciowego też nie będzie trudne.
– Niska szkodliwość czynu – Romanowi nieco zmienił się głos. – Wypuszczą go od razu. Szkoda zachodu.
– Hmm, zatem co pan proponuje?
– Kawę w najbliższą sobotę. I może przejście na ty? – odparł z uśmiechem.
On sam zaaranżował tę koszmarną sytuację?!
Roman sporo zyskiwał przy bliższym poznaniu. Podczas naszych służbowych kontaktów czasem zaiskrzyło, ale nie był to nawet wstęp do flirtu, raczej wzajemne kokietowanie. A teraz gadało nam się doskonale. Wychodziły wspólne fascynacje, filmowe i muzyczne. W lot łapał cytaty z książek, dowcipy, których nie rozumiała większość moich koleżanek. Zauroczył mnie. Zauroczenie to jeszcze nie miłość, ale też niewiele oddziela jedno od drugiego. Pod względem fizycznym też do siebie pasowaliśmy, bo w końcu wylądowaliśmy w łóżku.
Gdy Roman wyjechał na szkolenie, licho mnie podkusiło i zrobiłam coś, czego dotąd nigdy nie robiłam. Czyli postanowiłam go sprawdzić. Tłumaczyłam sobie, że na żadnym z moich byłych specjalnie mi nie zależało, a na Romanie nagle zaczęło. Czyżby to był ten mężczyzna na resztę życia?
Weszłam na jego profil na portalu społecznościowym. Nic specjalnego. Na liście ulubionych fajne filmy i niezła muzyka. Polubienia stron związanych z podróżami i fotografią. Kilka zdjęć, chyba z jakiejś firmowej imprezy.
Nagle zamarłam. Na jednej z fotografii wraz z kolegami wznosił do toastu kufle pełne piwa. Po jego lewej stronie siedział... piegowaty chudzielec, który napadł mnie na przystanku! Nie było mowy o pomyłce, to on!
Wzburzona, zaczęłam zbierać myśli. Czyżby Roman po godzinach pracy zajmował się bandyterką? Nie, to niedorzeczne. Czy jego kolega to przestępca, a cała sytuacja to jakiś koszmarny zbieg okoliczności? Wątpliwe. Takie przypadki się nie zdarzają. Nagle dotarło do mnie, że Roman odradzał mi powiadomienie policji, że w ogóle bardzo dziwnie się wtedy zachowywał. No i jakoś podejrzanie szybko wrócił z moją torebką.
Rany... On po prostu wraz z kolegą zaaranżował sytuację, w której chciał się wykreować na mojego wybawcę!
Na jego profilu w internecie najpierw nie dostrzegłam niczego podejrzanego. Lecz potem przyjrzałam się fotografiom...
Fantazji nie można mu było odmówić, ale przecież mnie oszukał. Chciał mnie zdobyć podstępem! A mógł nie raz i nie dwa umówić się ze mną wprost, bez tak skomplikowanych podchodów. Z jednej strony brakowało mu pewności siebie; nie wierzył, że się z nim umówię, a z drugiej stać go było na wyreżyserowanie niebezpiecznego teatru! Chyba nie zdawał sobie sprawy, jak niebezpiecznego...
Postanowiłam się z nim rozprawić zaraz po jego powrocie ze szkolenia.
– Jak mogłeś to zrobić?! – zawołałam, gdy tylko się spotkaliśmy.
– Aga, o co ci chodzi?
– O zajście na przystanku, o ten niby napad. Jak mogłeś?
Spurpurowiał. Zacisnął wargi i odwrócił wzrok jak dziecko złapane na kłamstwie. Aż zrobiło mi się go żal.
– Wiem, że to było głupie, ale... – przełknął ślinę. – Nic ci nie groziło, naprawdę. Kuba miał tylko...
– Idioto, ja nie pytam, jak mogłeś mnie to zrobić! – warknęłam. – Ja pytam, jak mogłeś to zrobić swojemu koledze, może nawet przyjacielowi!
– Co? – Roman nic nie zrozumiał.
Czy naprawdę był tak głupi?!
– Ten nieszczęsny piegus był o krok od uszkodzenia wzroku, gdybym potraktowała go gazem! – wrzasnęłam.
– Już go miałam na widelcu! A gdybym mu połamała żebra? Kolano ma chociaż całe? I jeszcze kopniak... Będzie mógł mieć dzieci? Ty kretynie!
Roman ukrył twarz w dłoniach.
– O tym nie pomyślałem...
Oczywiście! Nie pomyślał. Dał się ponieść fantazji, chciał zgrywać rycerza i obrońcę. Był najwspanialszym mężczyzną, z którym się spotykałam, ale... oszukał mnie. Skoro zrobił to raz, co go powstrzyma przed kolejnym kłamstwem? Kajał się i przepraszał, jednak byłam nieugięta i odeszłam.
Tylko że nie ma dnia, abym nie myślała o tym, aby wrócić. Bo zakochałam się w tym głuptasie i strasznie za nim tęsknię. Coraz częściej myślę, że osądziłam go zbyt surowo...
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”