„Zrywałam z każdym facetem, kiedy tylko kończyły się fajerwerki. Dziadek musiał mną potrząsnąć, żebym wydoroślała”

Uciekałam z każdego związku, kiedy kończył się miesiąc miodowy fot. Adobe Stock, fizkes
„Opowiadałam o tym, że ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy Marcin to rzeczywiście ten jedyny. Stał się dla mnie taki zwyczajny i normalny. Miałam wrażenie, że przestałam go w ogóle interesować. Że żyjemy razem, ale każdy z nas ma swój świat i swoje sprawy. Kiedyś Marcin mnie zaskakiwał, robił często jakieś niespodzianki. Po prostu się starał…”.
/ 12.09.2022 08:30
Uciekałam z każdego związku, kiedy kończył się miesiąc miodowy fot. Adobe Stock, fizkes

– Mamo, ale ja nie zostanę z dziadkiem tutaj sama… – próbowałam jeszcze rozpaczliwie negocjować, idąc krok w krok za mamą, która metodycznie zbierała rzeczy z szafy, komody i półki w łazience i wrzucała je do otwartej walizki.

A co ty chcesz od mojego ojca? – podniosła brwi ze zdziwienia. – Ignacy jest w świetnej kondycji, sam się sobą zajmie, obiad najwyżej mu ugotujesz, kawkę razem wypijecie… – biegała dalej, rozglądając się po kątach.

– Ale ja przyjechałam tutaj odpocząć, a nie zajmować się starszą osobą! – wypaliłam w końcu, czując, że moje plany spędzenia leniwego tygodnia w rodzinnym sielskim domu runęły bezpowrotnie.

– No wiesz… – mama się zatrzymała i spojrzała na mnie krytycznie. – Dziadek i tak miał przyjechać, przyjeżdża przecież co roku do nas latem. A że ciotka Leokadia nogę złamała i muszę natychmiast do niej jechać na kilka dni, to przecież żadna tragedia…

– Niby tak… – mruknęłam pod nosem, ale argumentów, które miałam jeszcze w zanadrzu, już nie wypowiedziałam na głos, bo były… słabe.

Nieprzekonujące i egocentryczne

A miałam taki piękny plan! Chciałam wyrwać się z miasta na cały tydzień i spędzić leniwie ten czas w moim rodzinnym domu. Sama. Zostawiając absorbującą pracę asystentki zarządu. Opuszczając Marcina, który coraz bardziej mnie irytował. Zamierzałam skupić się tylko na sobie, robić to, na co miałam ochotę, wylegiwać się do południa i korzystać z uroków lasu i jeziora. A tu niespodzianka. Mama wyjeżdża i na dodatek pojawia się 80-letni dziadek Ignacy!

Dziadek był jedyny w swoim rodzaju. W tym roku skończył 80 lat, ale trzymał się jak na swój wiek doskonale. Zawsze dbał o swój wygląd: koszule odprasowane, spodnie na kant. Przybywające lata nie obniżały standardu, jaki sobie narzucił. Ale to, mimo wszystko, dziadek. Trzeba będzie z nim gadać, pytać o zdrowie, czy nie jest głodny… Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi.

– Otworzysz? – z łazienki wyjrzała mama.

Pobiegłam na korytarz. Otworzyłam drzwi. Stał w nich… dziadek Ignacy.

– Dziadku! – zawołałam zdumiona, bo spodziewałyśmy się go dopiero za cztery godziny. Wujek Bernard miał go podrzucić swoim samochodem.

– Ty tutaj? Tak sam?

– Aj tam… – machnął ręką energicznie. – Zmieniłem plany. Po co ten Bernaś miał się fatygować. Ja zawsze podróżuję pekaesem. I wygodnie, i kogoś interesującego zawsze można spotkać… – ciągnął, wchodząc do środka.

Chwyciłam szybko jego małą walizeczkę, ale musiałam wykazać się dużą stanowczością, żeby wyrwać mu ją z dłoni i pomóc wnieść do pokoju.

– Dziadku, siadaj, odpocznij – wskazałam mu fotel. – Na pewno konasz ze zmęczenia…

– Agusiu – spojrzał na mnie zdziwiony. – Ja przez ostatnie dwie godziny cały czas siedziałem. Nigdy nie czułem się tak wypoczęty!

I zaczął zamaszystym krokiem, jak na defiladzie, przemierzać pokój. Nucił sobie też coś pod nosem, dowodząc tym samym, że jest w doskonałym humorze.

– O… tatusiu… – w drzwiach pojawiła się mama gotowa już do drogi. – No widzisz, jaki pech! Nie pogadamy sobie teraz – podeszła i cmoknęła go w policzek.

– Ale nadrobimy, jak wrócę – pomachała nam na do widzenia. – Lecę, bo chcę dojechać do Leokadii przed zmierzchem…

Trzasnęły drzwi i za chwilę usłyszeliśmy warkot odjeżdżającego samochodu.

– No… to… – jąkałam się, bo zupełnie nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. – Może… herbatki? – odetchnęłam z ulgą, bo stwierdziłam, że właśnie to powinnam mu zaproponować.

– Herbatki? – zmarszczył czoło. – Mam tutaj coś lepszego – mrugnął zawadiacko i zaczął grzebać w swojej słynnej skórzanej torbie podręcznej zapinanej na dwa metalowe zatrzaski. – Proszę bardzo! – wyciągnął z niej uroczyście butelkę z jakąś czerwoną zawartością.

– Wino? – jęknęłam słabym głosem.

– Skąd! – prychnął. – Nalewka. Własnej roboty. Z wiśni – mówił z duma w głosie. – No już, Agusiu, wyciągaj jakieś szkiełko. Nie za małe, nie za duże, takie w sam raz! Ruszyłam do kredensu w poszukiwaniu kieliszków, które są „w sam raz”, ale nie omieszkałam zapytać:

– Dziadku, a ty możesz pić alkohol? Nie zaszkodzi ci na serce na przykład? – spojrzałam na niego badawczo.

– Agniesiu! – zawołał basem. – Jak myślisz, z jakiego powodu tak się dobrze trzymam? – wyprężył się dumnie.

Zaczęłam mówić o pracy

Przyniosłam kieliszki, nalałam nam nalewkę i usiadłam na kanapie, żałując, że nie zdążyłam wypytać mamy o wskazanie dotyczące diety dla dziadka. Również w kwestii napojów.

No to opowiadaj, co u ciebie słychać – zaczął Ignacy, mlaskając z uznaniem po pierwszym łyku nalewki.

– U mnie? W porządku. W pracy jak zwykle młyn… – zaczęłam opowiadać.

– Mało mnie obchodzi, co w pracy – przerwał mi dziadek. – wiem, że jesteś sumienna i pracowita, więc w pracy to ty sobie poradzisz – machnął ręką. – Opowiadaj lepiej, co u ciebie… hm… w sprawach sercowych…

I tego się obawiałam. Właśnie wypytywania mnie o tak zwane sprawy sercowe. Bo to one mnie najbardziej niepokoiły. Dziadek miał nosa. To nie praca, w której wszystko się układało, lecz moja relacja z Marcinem spędzała mi ostatnio sen z powiek. Osunęłam się z ciężkim westchnieniem na kanapie. Łyknęłam sporą dawkę nalewki i odchrząknęłam. Była rzeczywiście wyśmienita.

– Czyli niespecjalnie? – skomentował dziadek Ignacy.

– Właściwie to nic złego się nie dzieje… – zaczęłam wbrew temu, że właśnie przed chwilą zdecydowałam, że nie będę się zwierzać z moich osobistych spraw dziadkowi Ignacemu.

Ale po łyku nalewki było mi już wszystko jedno. I nawet z niejaką ulgą zaczęłam mówić to, co zajmowało moją głowę. Opowiadałam o tym, że ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy Marcin to rzeczywiście ten jedyny. Stał się dla mnie taki zwyczajny i normalny. Miałam wrażenie, że przestałam go w ogóle interesować. Że żyjemy razem, ale każdy z nas ma swój świat i swoje sprawy. Kiedyś Marcin mnie zaskakiwał, robił często jakieś niespodzianki. Po prostu się starał… Teraz tego nie widziałam. Ja też chyba przestałam się starać…

– Sama już nie wiem… – westchnęłam.

– Czekaj, Agusiu – wtrącił się dziadek. – A ile wy się już znacie?

– W ubiegłym miesiącu mieliśmy rocznicę – odparłam, uśmiechając się w myślach na wspomnienie miłego wieczoru w knajpce, który z tego powodu spędziliśmy wspólnie.

– Aaaa! – huknął Ignacy. – To trudno się dziwić!

– Co? – spojrzałam na niego zdumiona. – O czym ty mówisz, dziadku?

– No… – zaczął tłumaczyć już spokojnie. – To, o czym opowiadasz, to przecież normalna rzecz i zdarza się w każdym związku – mówił jak prawdziwy znawca. – Po pierwszych miesiącach zachwytu i funkcjonowania na pełnych obrotach przechodzimy w stan normalności, zwyczajnego życia razem. I uwierz mi – spojrzał na mnie uważnie. – Nie oznacza to, że coś złego się dzieje i że przestaje nam na sobie zależeć. To bardzo piękny, spokojny czas… Skoro teraz się niepokoisz, to ciekawy jestem, co będzie po siedmiu latach? – zaśmiał się.

– A co ma być? – zamrugałam ze zdumieniem.

– To dopiero prawdziwy egzamin dla związków. Wtedy jesteśmy niemal pewni, że najlepszą rzecz, jaką powinniśmy zrobić, to się rozstać! Ale… – tu zawiesił głos. – Zaufaj mi, że nie warto. Jeśli naprawdę nic złego się nie dzieje, trzeba zacisnąć zęby i przetrwać ten kryzys. Bo wszystko, co nas wtedy kusi, to zwykłe złudzenia.

Spojrzałam na niego z uwagą

Faktycznie, chyba był znawcą związków. Był ukochanym mężem babci Franciszki, a odkąd owdowiał, pomimo tego, że zawsze wiele kobiet, i to o wiele młodszych, kręciło się wokół niego, pozostał jej wierny. Siedzieliśmy jeszcze długo przy tym stole. Dziadek opowiadał o sobie, wspominał też perypetie małżeńskie naszych krewnych. Słuchałam z zainteresowaniem i odnajdywałam w tych opowieściach swoje doświadczenia. Dzień musiał być z kategorii tych świątecznych, bo razem z dziadkiem Ignacym wypiliśmy nie jeden, nie dwa, a nawet nie trzy kieliszki nalewki! Rano obudził mnie dźwięk telefonu stacjonarnego. Już chciałam zejść na dół, ale usłyszałam głos dziadka, który odebrał.

„Pewnie mama dzwoni i pyta, jak sobie radzimy…” – pomyślałam, zapadając jeszcze w poranną drzemkę.

Obudziłam się bardzo późno. Dochodziła już dwunasta i, co dziwne, z dołu słychać było nie tylko tubalny głos dziadka, ale również kogoś innego. Zarzuciłam szlafrok i zeszłam zaintrygowana po schodach.

– Marcin! – krzyknęłam zaskoczona, bo przy stole siedział mój chłopak całkowicie pogrążony w rozmowie z dziadkiem. – Ty tutaj? Mogłeś wcześniej zadzwonić – zmarszczyłam brwi, bo nie lubię być zaskakiwana.

– Ależ dzwoniłem, Agnieszko – Marcin zerwał się i podbiegł do mnie. – Tylko tutaj chyba nie masz zasięgu. Zadzwoniłem więc rano na stacjonarny i pan… – tu spojrzał na dziadka.

– Ignacy! – zahuczał dziadek.

– I… Ignacy zaprosił mnie tutaj – uśmiechnął się promiennie do mnie. – Strasznie pusto w domu bez ciebie – szepnął mi do ucha i przytulił się.

Zrobiło mi się ciepło na sercu i uśmiechnęłam się do niego:

– Marcin… Cieszę się, że przyjechałeś.

I nagle… Perspektywa spędzenia urlopu w towarzystwie nie tylko jednego, ale dwóch bliskich mi mężczyzn stała się niezwykle atrakcyjna!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA