„Zostałem korpo-szczurem. Oganiałem się od córek i żony jak od much. Liczyły się tylko ASAPy i deadline'y”

mężczyzna, który zatracił się w wyścigu szczurów fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Zamiast męża mam trzecie dziecko. – Dziś było ciężko… – Wiem. Wczoraj też było. I tydzień temu. Mi też jest ciężko. Też pracuję, ale muszę zajmować się domem i dziewczynkami. A ty odganiasz je od siebie. Co mają sobie pomyśleć? Że tata ich nie kocha?”.
/ 30.01.2022 11:39
mężczyzna, który zatracił się w wyścigu szczurów fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Jedno piwo po pracy… Co to jest jedno piwo? Przecież to nawet nie jest alkohol. Lubiłem smak goryczki i orzeźwienie, jakie dawało. Łatwiej się dzięki temu rozluźniałem po całym dniu spędzonym wśród mądrali w kołnierzykach i krawatach, którzy byli tak naprawdę cwaniakami i sadystami. Praca w korporacji to dla wielu szczyt marzeń: spokojna, za biurkiem, w cieple. Tymczasem jest to obrzydliwy wyścig szczurów. Ciągłe deadline'y. 

Piwo pozwalało mi spłukać smak słów wypowiadanych w pracy, tych wyświechtanych frazesów i korporacyjnej nowomowy. Potem potrzebowałem jeszcze jednego piwa, żeby stać się wesołym człowiekiem, takim, jakiego potrzebowała moja rodzina.

Kto by wytrzymał z ponurakiem, wiecznie zmęczonym?

Moja żona potrzebowała życiowego partnera, a moje córki – ojca, który pomoże im w lekcjach, zabierze na rower, pobawi się z nimi. Jedno piwo, drugie, dolewanie odrobiny wódki do trzeciego, żeby efekt utrzymywał się dłużej i był lepszy. A potem… już nie wyobrażałem sobie dnia bez tego efektu. Gdy tylko otwierałam rano oczy, miałem ochotę się napić. Wypatrywałem końca tej piekielnej roboty, by móc się napić tuż po wyjściu z budynku. By poczuć w żyłach ciepło, a w całym ciele to cudowne rozluźnienie.

Wstępowałem do pobliskiego baru na kieliszek. Wódka paliła w gardle, a później działała cuda. Robiło mi się lepiej. Cieplej. Jaśniej. Milej. Gdy spóźniałem się do domu, tłumaczyłem się nadgodzinami. Większą ilością pracy.

– Piłeś! – rzucała żona, kiedy wracałem do domu dwie godziny później niż obiecałem.
– Skąd! – zaprzeczałem, mając nadzieję, że trzy miętowe gumy zabiją zapach alkoholu.

Wiedziałem, że żona mnie obserwuje

Uważałem, pilnowałem się, kombinowałem, jak się napić, by nie miała pretensji. Pretensje za to miały moje córki. Że się z nimi nie bawię. Że nie odrabiam z nimi lekcji. Że tylko leżę na kanapie i śpię.

– Chodź z nami na spacer!
– Pobawmy się Barbie weterynarką!
– Tato!
– Tato!
– Tato!
– Spokój mi tu! – wrzasnąłem, bo brzęczały mi nad uchem jak nieznośne muchy.

Tego dnia było wyjątkowo nerwowe zebranie. Firma miała ogłosić cięcia w budżecie, każdy bał się o swoje stanowisko. Dość się zestresowałem w pracy, teraz potrzebowałem spokoju, ciszy, snu…

– Chodźcie, tata jest zmęczony.

Żona zabrała dziewczynki, za co byłem jej niewymownie wdzięczny, bo ich cienkie głosiki wbijały mi się w mózg jak szpilki. Myślałem, że da mi odpocząć, ale wróciła.

– Musimy porozmawiać.
– Oho, zaczyna się… – mruknąłem.

Musimy porozmawiać. Słowa-klucze. Znak, że masz, chłopie, przechlapane.

– Znoszę to cierpliwie od kilku miesięcy, bo myślałam, że może masz gorszy okres w pracy. Potrzebujesz alkoholu, rozumiem, ja też lubię napić się wina. Ale ty pijesz codziennie! I potem do niczego się już nie nadajesz, zostawiasz wszystko na mojej głowie. Zamiast męża mam trzecie dziecko, na dokładkę wyrośnięte, na które nie mam żadnego wpływu.
– Dzisiaj naprawdę było ciężko…
– Wiem. Wczoraj też było. I tydzień temu. I miesiąc. Mnie też jest ciężko, Sławek! Ja też pracuję, ale dodatkowo muszę zajmować się domem i dziewczynkami. Każda z nich wymaga pomocy, uwagi i miłości. A ty odganiasz je od siebie. Co mają sobie pomyśleć? Że tatuś już ich nie kocha?
– Aaania…
– Słaaawek… – przedrzeźniła mnie. – Ostrzegam cię. Dłużej tego nie zniosę. Wracasz do roli męża i ojca, do bycia człowiekiem, którego mogę bez żadnego „ale” kochać i wspierać, i od którego oczekuję wsparcia. Albo… – spojrzała na mnie surowo i wymownie.

Próbowałem. Wracałem od razu do domu, zajmowałem się dziewczynkami, ale bardzo brakowało mi smaku piwa i błogości, którą dawał kieliszek wódki. Albo sześć. Potrzebowałem tego jak wody. Bardziej niż wody. Bawiłem się tymi cholernymi Barbie, rozwieszałem pranie, skracałem ułamki i robiłem zakupy, ale ciągle myślałem o jednym: żeby się napić.

Nie wiem, jak to się stało. Po prostu ją uderzyłem

W końcu kupiłem butelkę wódki i wypiłem ją całą, w środku nocy, w łazience. Rano nie mogłem się dobudzić. Kac nie miał litości. Wziąłem urlop na żądanie, powiedziałem Ance, że to jakaś infekcja i że muszę zostać w domu. Miałem dla siebie cały dzień. Wyszedłem po drugą butelkę i też wypiłem całą, delektując się każdym łykiem. Udawałem, że nie widzę wzroku Ani, która uważnie mi się przyglądała, kiedy leżałem pod kocem i pokasływałem, udając, że to przeziębienie.

Następnego ranka zadzwoniłem do lekarza i wziąłem tydzień zwolnienia. Telefoniczne porady podobały mi się coraz bardziej. Powiedziałem, że to rwa kulszowa, że ledwie się ruszam, że nie dam rady siedzieć za biurkiem. W ten sposób załatwiłem sobie tydzień wakacji. Ania zabierała dziewczyny do szkoły i jechała do pracy, a ja wędrowałem po butelkę. Do popołudnia w miarę trzeźwiałem i kolejnego dnia zaczynałem od nowa.

Ania nie była ślepa ani głupia. Prosiła, żebym się zastanowił, co tracę, jaki to ma wpływ na dziewczynki. Kiwałem głową, przyznając jej rację, a nazajutrz gnałem po wódkę. Znowu odbywaliśmy rozmowę, ja przytakiwałem grzecznie i… robiłem swoje. Z końcem zwolnienia chciało mi się płakać. Wiedziałem, że będę musiał nieźle się napocić, żeby zwodzić Ankę i oszukiwać szefa.

Zacząłem pić w pracy. Niewiele. Odrobinę. Tylko tyle, żeby podtrzymać dobry humor i nie myśleć o tym, że chcę pić. Problem polegał na tym, że kiedy wypiłem łyk, natychmiast chciałem wypić kolejny. I jeszcze jeden. I następny. I tak cały dzień, a potem tydzień i miesiąc. Potrzebowałem tego jak wody i powietrza. Tym żyłem. Dla tego żyłem. Kiedy wracałem do domu, starałem się unikać żony.

Zajmowałem się zakupami, dziewczynami. Córki nie zwracały uwagi na to, że wyciągam z kieszeni małą buteleczkę i popijam, gdy one szalały na placu zabaw. Niestety, przeszkodziło to jakiejś wścibskiej mendzie, która zadzwoniła po policję. Dwóch funkcjonariuszy odprowadziło mnie i dziewczynki do domu. Kiedy za policjantami zamknęły się drzwi, Ania po prostu się rozpłakała. A gdy się uspokoiła, była jak lód.

– Prosiłam. Tłumaczyłam. Ostrzegałam. Sławek, mam dosyć, naprawdę mam dosyć – cedziła; nawet nie krzyczała. – Jesteś uzależniony, a my razem z tobą. Nie zgadzam się. Nie chcę tak żyć. Albo podejmiesz leczenie, albo z końcem miesiąca wyprowadzam się do rodziców i składam pozew o rozwód. Nie pozwolę, by moje dzieci wychowywał ktoś, kto się stacza.

Chciała mną wstrząsnąć i udało się. Jak mogła? Jak śmiała? Chce mi odebrać dzieci?! Nim pomyślałem, zamachnąłem się…

Nie piję już drugi dzień. Ile jeszcze wytrwam?

Ania nie czekała do końca miesiąca. Spakowała torbę i razem z dziewczynkami wyniosła się do swoich rodziców. Kiedy następnego dnia byłem w pracy, zabrała resztę swoich rzeczy. Ubrania, kosmetyki, buty, książki. Pokój dziewczynek został ogołocony ze wszystkiego, co mogło im się przydać. Byłem wściekły, smutny i rozgoryczony. Wypiłem tyle, że nie wytrzeźwiałem do następnego dnia. I pojechałem tak do pracy. Nie myślałem jasno, w ogóle nie myślałem…

Zapomniałem o prezentacji. Szef taki błąd może by wybaczył, ale on też miał mnie dosyć i miał węch. Po badaniu alkomatem dostałem wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Wróciłem do pustego, cichego domu. Było wreszcie tak, jak chciałem, żeby było. Nikt nie przeszkadzał mi pić. Nikt się nie czepiał, niczego ode mnie nie chciał. Mogłem usiąść na kanapie i otworzyć piwo, jedno, piąte, dziesiąte. Mogłem się wykąpać w wódce, gdybym tylko chciał.

Ale nagle dotarło do mnie, że wcale nie chcę. Straciłem wszystko, co budowałem latami. Związek z żoną, córki, pracę… Demon siedzący mi na ramieniu i namawiający do picia wygrał. Byłem na dnie. Czy to prawda, że trzeba je osiągnąć, by się mieć od czego odbić? Przekonam się, jak spróbuję. Nie wiem, co będzie jutro. Nie wiem, czy odzyskam rodzinę, choć pragnę tego najbardziej na świecie. Wiem, że dziś nie piłem.

Znalazłem pracę, inną, gorszą czy raczej gorzej płatną, ale na początek jest okej, bo utrzyma mnie w ryzach. Potrzebuję tego. Pracy, która nie wpędza mnie w nałóg, bez wyścigu szczurów. Takiej, którą kończę, gdy idę do domu. To kolejny krok na drodze do trzeźwości. Ania nie złożyła jeszcze pozwu rozwodowego i to daje mi nadzieję, że uda mi się odzyskać ją i dziewczynki, na nowo zdobyć ich zaufanie i szacunek. Chcę być dla nich mężem i ojcem, jakiego potrzebują. Bardzo szybko straciłem prawie wszystko. Teraz powoli, krok po kroku, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem staram się to odbudować. Nie wiem, co będzie jutro. Wiem, że dzisiaj też się nie napiłem.

Czytaj także:
Odrzuciłam faceta, bo dał mi pierścionek z odzysku
Rodzice zginęli, a ja od tamtej pory nie opuszczam naszej wsi
Po śmierci rodziców, zaopiekował się mną brat. Gardziłem nim

Redakcja poleca

REKLAMA