Oświadczył mi się zaraz po egzaminach końcowych. Uradowana wpadłam mu w objęcia, jednak zaproponowałam, żebyśmy ze ślubem się nie spieszyli. Po dziś dzień mam do siebie żal o tamte dwa lata, kiedy byliśmy osobno. Znając to, co przyniesie los, wyszłabym za niego zaraz po oświadczynach i każdą chwilę spędzałabym u boku ukochanego. Wtedy jednak górę wzięła rozsądna kalkulacja.
W pierwszej kolejności chciałam zdobyć zawód, więc zgłosiłam się do prestiżowej szkoły oddalonej o 300 km od rodzinnych stron, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak ciężko mi będzie dotrzymać słowa. Stęskniona, z trudem dotrwałam do ostatnich zajęć i czym prędzej wyznaczyłam termin ślubu.
Byliśmy szczęśliwi przez chwilę
Nasz kameralny ślub przerodził się w głośne, wystawne przyjęcie weselne, które na zawsze zostanie w mojej pamięci jako najcudowniejszy moment życia. Marek, cały promieniujący radością, wziął mnie na ręce i wyniósł z kościoła. Jako ostatni opuścił parkiet. Gorąco pożegnał wszystkich zaproszonych gości oraz obsługę lokalu. Nie upił się, choć może był lekko wstawiony, gdyż tej nocy niewiele pił, za to tańczył do samego rana ze mną i z każdą obecną na weselu kobietą.
Nigdy tego nie zapomnę. Zupełnie niespodziewanie umarł. Najpierw wtulił się we mnie, musnął wargami moje czoło, a następnie obrócił się do mnie plecami i odszedł na zawsze. Padając ze zmęczenia po tak wielu przeżyciach, nie zdawałam sobie sprawy, że akurat w tym momencie tętniak w głowie mojego ukochanego pęka, a jego serce zatrzymuje się. Obudziłam się zaniepokojona nienaturalną ciszą. Musnęłam dłonią mojego męża i przeraziłam się lodowatym dotykiem jego skóry. Mówiono mi później, że mój krzyk był tak głośny, iż ściągnął pod hotel nawet mieszkańców okolicznych budynków.
Załamałam się
Wspomnienia z tamtego okresu są jak za mgłą. Urywki pogrzebu wyblakły w pamięci. Dopiero po upływie miesiąca dotarło do mnie, co się stało. Byłam osamotniona, załamana i pełna lęku. Jeszcze niedawno czułam jego bliskość, snuliśmy wspólne plany, wyobrażałam sobie nasze potomstwo, a teraz został jedynie ból i przytłaczająca pustka. Pogrążyłam się w odmętach smutku, nie mając sił ani chęci, by walczyć z tymi emocjami. Każdej nocy śniłam o Marku, każdego ranka budziłam się z goryczą, że go przy mnie nie ma.
Dusiłam się w tym życiu, trawiona poczuciem winy. Przecież na pewno byłam w stanie go ocalić. Cokolwiek zdziałać, przeczuć zbliżającą się tragedię kobiecą intuicją albo jakimś szóstym zmysłem.
– Każda porządna żona dostrzegłaby, że jej facetowi coś dolega. Tylko ja nie. Każda inna dziewczyna dla tego chłopaka rzuciłaby wszystko, a ja wolałam robić karierę. Studia, dyplom, na cholerę mi to bez niego? – zadręczałam się.
Byłam wściekła na wszystkich
Nie potrafiłam pogodzić się z tym, jak inni, w moim mniemaniu, ekspresowo otrząsnęli się po odejściu Marka. Widok cudzej radości napełniał mnie gniewem. Byłam wściekła na ludzi, że ośmielają się być szczęśliwi, na życie, że płynie naprzód, i na Stwórcę, który w tak bezlitosny sposób odebrał mi wszystko, co posiadałam.
– Kochanie, minęło dwanaście miesięcy, a ty nadal się męczysz... Marek na pewno pragnąłby, żebyś żyła inaczej. Nie w odosobnieniu, tylko przemierzając trasę cmentarz-dom – moja mama załamywała ręce.
– Nie masz pojęcia, czego chciałby Marek, a ja również się tego nie dowiem – uciszałam wszelkie głosy, chociaż tylko ona niezmiennie wspierała mnie bez względu na mój nastrój.
Zauważyłam, że bliscy zaczynają trzymać się ode mnie z daleka, bo nie wytrzymują już moich ciągłych złośliwych uwag albo nieustannego płaczu. Nawet najbardziej oddane przyjaciółki nie wiedziały już, jak mnie pocieszyć. Powoli oddalały się ode mnie.
– Przestań tak żyć, jesteś przecież taka młoda! – powiedziała raz jedna z nich, a ja dosyć ostro wyjaśniłam jej, gdzie sobie może wsadzić te wszystkie mądre rady.
Straciłam chęć do życia
Dawniej moja praca była dla mnie bardzo istotna, ale teraz straciła znaczenie, tak samo jak cała reszta. Zaczęły mnie męczyć rozmaite dolegliwości, często sprzeczne ze sobą, przez co ciągle przebywałam na zwolnieniach. W pewnym momencie zaprzestałam nawet odwiedzania grobu, a niedługo potem zrezygnowałam z dbania o higienę i jedzenia. Dnie upływały mi na leżeniu w pościeli i oczekiwaniu na śmierć.
Kiedyś, gdy byłam totalnie zmęczona, przysnęłam na kanapie. Pamiętam, że czułam, jakbym opuszczała swoją fizyczną powłokę i szybowała nad łóżkiem. Ujrzałam samą siebie, leżącą wśród pościeli. Co za smutny i przygnębiający widok! Moje ciało, wymęczone chorobą, kolorem nie różniło się zbytnio od białych prześcieradeł. Posklejane włosy oblepiały wychudzone barki, a chude ręce spoczywały na wklęsłej klatce piersiowej... Przyśnił mi się mąż.
– Jeszcze nie nadeszła twoja pora – odparł z uśmiechem, tak samo ciepłym jak wtedy, gdy przekroczył próg sali lekcyjnej i zajął miejsce obok mnie.
Spróbowałam go objąć, przylgnąć do niego całym ciałem, ale rozwiał się pod dotykiem moich dłoni, by za chwilę zmaterializować się tuż za moimi plecami.
– Moja droga Edytko, czas, który spędziliśmy razem był naprawdę cudowny. Chcę, żebyś wiedziała, że niczego nie żałuję i nie mam do ciebie żalu. Nie mogłaś mnie ocalić. Nikt nie ma takiej siły... Moje życie było wspaniałe i chcę, abyś ty też takie miała.
– Ja tego nie chcę!
– Wróć, skarbie... – delikatnie pocałował mnie w usta. – Kiedyś znów się zobaczymy, ale to jeszcze nie ten moment. Pamiętaj, że zawsze będę obok ciebie... Wracaj już.
– Nie! Marku! Proszę, nie!
Było ze mną naprawdę źle
– Edyta! Słyszysz mnie? Halo! Ej, dziewczyno! Oddychaj! Właśnie tak! Świetnie – dotarł do mnie głośny, męski głos i w tym samym momencie ktoś energicznie mną potrząsnął. – No dalej! Wróć do nas, słyszysz?! Edyta!
Poczułam, jak czyjeś ręce unoszą mnie do góry. Ciarki przebiegły po całym moim ciele.
– Dobra dziewczyna – usłyszałam pochwałę wypowiedzianą przez kogoś, kto zdawał się bardzo zadowolony.
Byłam kompletnie zamroczona i wyczerpana, zupełnie jakbym to nie była ja, a ktoś inny. W głowie mi huczało, a serce z trudem łapało właściwy rytm. Spróbowałam uchylić powieki, ale natychmiast oślepiło mnie jaskrawe światło.
– Zaciągnijcie zasłony! – nakazał facet. – No, dawaj jeszcze raz… – dodał, zachęcając mnie.
Zza lekko rozchylonych rzęs usiłowałam zorientować się w moim położeniu. Mignęła mi czerwona kurtka, rozmyta jasna plama, która mogła być twarzą, a także rozmazane niebieskie plamki… "Pogotowie!" - ta myśl mnie oświeciła.
– Nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna – niemal podskoczyłam, kiedy usłyszałam znajomy głos mojego ukochanego.
– Mareczku... – wyszeptałam ledwo słyszalnie, pragnąc aby został przy mnie. – Marek, mój kochany…
Potrzebowałam tej pomocy
– Skąd się dowiedziałeś? – roześmiał się ratownik, kładąc na moim barku swoją wielgachną łapę. – Mam na imię Marek, a ty jesteś Edyta, dowiedziałem się tego już od twoich rodziców. Miałaś farta, że tak szybko zareagowali. Omal nie odeszłaś. Jesteś jeszcze taka młodziutka, całe życie przed tobą! – głos miał donośny, ale jakoś tak radośnie brzmiący. – Nie ma co ukrywać, nieźle nas wszystkich przestraszyłaś. Spokojnie, połóż się, dam ci zastrzyk. Musimy zawieźć cię do szpitala, podłączyć kroplówkę i skontrolować, czy wszystko funkcjonuje jak należy.
– Nie – wybąkałam cicho.
– To "nie" oznacza szpital czy brak ochoty na wspólną przejażdżkę? – zapytał z uśmiechem.
– Nie... z Tobą... Niczego nie poj... – starałam się zebrać myśli do kupy.
– Przykro mi, ale tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – stwierdził niewzruszonym tonem.
Zrobił mi zastrzyk, a następnie podniósł mnie i umieścił na noszach.
– Ważysz tyle co nic. Z przyjemnością bym cię tak zaniósł, ale wolę nie robić scen – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Byłam już prawie nieprzytomna, ale tuż przed zaśnięciem dotarł do mnie pełen niepokoju ton mamy, pytającej ratownika, czy nie spuści mnie z oka w drodze do szpitala.
– Od dziś po wsze czasy! – zadeklarował z powagą i był wierny temu zapewnieniu.
Minęły dwa lata, a my od pół roku jesteśmy małżeństwem, a za moment na świat przyjdzie nasz pierworodny. I mimo że nigdy o tym nie marzyłam, to przyznaję, że rozpiera mnie radość dzięki dwóm miłościom mojego życia. Moim dwóm Markom. Cieszę się, że postanowiłam tu pozostać jeszcze przez jakiś czas.
Edyta, 28 lat
Czytaj także: „Wolałam zdobyć nagrodę w pracy niż szacunek kolegów. Uprzejmymi uśmiechami i słowami nie spłacę przecież kredytu”
„Szalałam na stoku, a mąż siedział w hotelu obrażony. Tej zimy miałam ciekawsze towarzystwo niż tego nadętego gbura”
„Zaszłam w ciążę byle tylko zatrzymać faceta przy sobie. Efekt? Wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle”