„Żona zrobiła z naszego mieszkania przedszkole. Mam tego powyżej uszu, ale trzeba przyznać, że to niezły interes”

Babcia z wnukami fot. iStock by Getty Images, SolStock
„Miarka się przebrała! Ostro się pokłóciłem z małżonką, spakowałem manatki i pojechałem do chatki na działce. W końcu dotarło do mnie, że jestem na zasłużonej emeryturze. Nie przeszkadzało mi nawet to, że domek nie był dobrze ocieplony”.
/ 20.01.2025 11:15
Babcia z wnukami fot. iStock by Getty Images, SolStock

Kazia, moja żonka, skończyła już sześćdziesiąt siedem lat i obecnie jest na emeryturze, jednak całe swoje życie pracowała jako nauczycielka. Chyba właśnie z tego powodu tak okropnie ciągnie ją do tego nowego projektu. W domu mamy teraz istny młyn! Wojtuś, Sara, Tamarka, do tego dochodzą jeszcze Lidka i nasz malutki Rysiek. Normalnie od tych wszędzie latających dzieciaków można zwariować!

Stwierdziłem, że mam tego dosyć

Spakowałem manatki i przeniosłem się do naszej chatki na działce. Mój sprzeciw był konsekwencją wydarzeń sprzed ponad półtora roku. Właśnie wtedy przyszedł na świat Kamil, drugi syn naszej córki Marzeny. Starszy brzdąc Wojtuś nie skończył jeszcze dwóch lat, więc nie wchodziło w grę oddanie go do przedszkola, bo mógłby przynosić choroby do mieszkania. Z tego względu moja małżonka zaopiekowała się chłopczykiem, aby Marzena lepiej mogła zająć się malutkim Kamilkiem. Mogła liczyć także na pomoc teściowej naszej córki, czyli Heleny.

Jeszcze do niedawna jakoś dawałem radę i pomagałem małżonce. Niestety, po ośmiu tygodniach Helena złamała sobie nogę. Niefortunnie się złożyło, bo dodatkowo doglądała jeszcze maluchy drugiego ze swoich synów – dwuletnie bliźniaczki, Sarę i Tamarę. W efekcie tego Kazia wzięła na siebie opiekę nad wnuczkiem. Ale to nie wszystko. Moja wielkoduszna żona wyszła z inicjatywą, że zaopiekuje się również bliźniaczkami, argumentując to tym, że „Wojtusiowi będzie to sprzyjać, bo dziewczynki są w jego wieku i będzie się przy nich dobrze rozwijał”.

Teraz to już mnie solidnie wkurzyło!

Zamiast cieszyć się spokojną jesienią, mój dom przypominał przedszkole, z którego najchętniej uciekłbym na koniec świata. Liczyłem jednak, że gdy noga teściowej naszej córki wróci do zdrowia, sytuacja się unormuje. Oj, grubo się pomyliłem! Co prawda, kiedy Helena stanęła na nogi, faktycznie trochę wyręczyła Kazię, ale tylko w ograniczonym zakresie. Stwierdziły zgodnie, że szkraby doskonale dogadują się ze sobą i powinny spędzać razem więcej czasu. A jako że mamy większą chałupę, to częściej lądowały u nas.

Liczyłem na to, że maluchy w końcu będą mogły chodzić do normalnego przedszkola. Niestety, los pokrzyżował te plany. Nasz Wojtuś co prawda się zakwalifikował, ale bliźniaczkom się nie udało. Po dwóch tygodniach wnuczek wpadł w histerię i oświadczył, że nie zamierza chodzić bez dziewczynek do przedszkola. Sytuacja wróciła do punktu wyjścia.

Niestety, wolność nie trwała zbyt długo

Ale to jeszcze nie wszystko. Okazało się również, że dzieciak sąsiadów z bloku nie został przyjęty do przedszkola, a córka koleżanki mojej żony nie potrafiła się przystosować… I tak oto pewnego poranka, w naszych czterech ścianach przebywało pięcioro brzdąców. Miarka się przebrała! Ostro się pokłóciłem z małżonką, spakowałem manatki i pojechałem do chatki na działce. W końcu dotarło do mnie, że jestem na zasłużonej emeryturze! Nie przeszkadzało mi nawet to, że domek nie był dobrze ocieplony. No i jak na złość, parę dni później złapałem konkretne przeziębienie.

No dobra, to zadzwoniłem do Kazi i powiedziałem jej, żeby w tej chwili po mnie przyjechała. A ona na to, że dopiero wieczorem się zjawi, jak dzieciaki sobie pójdą, bo na pewno przesadzam i nie jest ze mną aż tak kiepsko. Miałem ochotę jej powiedzieć, co sądzę o tym, że bardziej się przejmuje jakimiś obcymi brzdącami niż swoim mężem, ale za bardzo zależało mi na jej wsparciu. W drodze powrotnej byłem tak wkurzony, że nawet się do niej nie odzywałem. Dopiero jak nie zaparkowała w naszym stałym miejscu, to zdenerwowany się zapytałem:

– Nie dasz rady podjechać pod samą klatkę? Czy ja muszę tłuc się taki szmat drogi, kiedy jestem chory?

Dzisiejszą noc spędzisz w tutaj, w budynku obok – skinęła głową w kierunku bloku po drugiej stronie. – U Irenki w mieszkaniu.

– Słucham?! Co ty bredzisz? Kim jest ta cała Irenka? Pierwsze słyszę!

– Irenka jest dla mnie dużą pomocą. Jako samotna wdowa, której dzieci nie doczekały się potomstwa, nie wie, co zrobić z wolnym czasem. Natomiast ty zostaniesz tutaj, aż wyzdrowiejesz. Jedyne o co musisz zadbać, to podlewanie jej kwiatków. Pościel na łóżku jest świeża, a w łazience czekają na ciebie ręczniki. Ja zajmę się dostarczaniem ci jedzenia i lekarstw.

Wieczorem, jak to zwykle bywa, gorączka znowu zaczęła rosnąć, więc zabrakło mi energii na dalsze sprzeciwy. Położyłem się spać w nieznanym mi łóżku, zadowolony z faktu, że w mieszkaniu panuje przyjemne ciepło. Po dwóch dniach byłem już w pełni zdrowy i mogłem wreszcie wrócić do siebie.

Musiałem się zbuntować

Postanowiłem, że nadszedł czas, aby wreszcie jasno i stanowczo postawić sprawę:

Chcę, żeby to przedszkole zniknęło stąd w trybie natychmiastowym! – wykrzyczałem, ledwie przekroczyłem próg mieszkania.

– Przypominam ci, że to nasze wspólne mieszkanie.

– No dobra, ale skoro tak, to powinnaś wcześniej pytać mnie o pozwolenie na wszelkie tego typu pomysły, które zamierzasz tu realizować. I mówię poważnie, jeśli nic się nie zmieni w tej materii, to jak mi Bóg miły, złożę donos do administracji osiedla, skarbówki, nadzoru oświatowego i gdzie tylko się da, że prowadzisz tu nielegalne przedszkole.

– Jak to zrobisz, to wiedz jedno – Kazia niemal straciła oddech. – Będzie koniec naszego małżeństwa!

– Rób jak uważasz. Masz tydzień czasu.

Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć, czy Kazia potraktowała moją pogróżkę poważnie. Jednak codziennie z rana przypominałem jej o dniu, w którym spełnię to, co zapowiedziałem i podkreślałem, że nie mam zamiaru się z tego wycofać. W piątek około południa wyszedłem ze swojej sypialni. Przez moment wsłuchiwałem się uważnie i ze zdumieniem zauważyłem, że nie słychać hałasów dzieci. Gdyby nie to, że rano słyszałem, jak dzieciaki przychodzą, uznałbym, że ich tu nie ma. Miałem nawet ochotę zajrzeć do pomieszczenia, w którym zazwyczaj przesiadywały, ale wtedy akurat wybiegła z niego córka koleżanki Heleny.

Przystanęła, gdy tylko mnie zobaczyła, po czym niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Nie za bardzo miałem pojęcie, co powinienem zrobić w tej sytuacji. Mimo to odważyłem się spytać:

– Czemu płaczesz?

– Bo… bo pan nas nie lubi i będę musiała z powrotem chodzić do przedszkola! – zawyła wniebogłosy.

– Ale przecież w przedszkolu jest… no wiesz, fajnie…

– Wcale nie!

– Chodź skarbie, pomożesz braciszkowi ułożyć puzzle – zza drzwi wychyliła się moja małżonka, ujmując za rączkę szlochającą dziewczynkę.

– Nie licz na to, że wykorzystanie maluchów cokolwiek zmieni w moim postanowieniu! – oświadczyłem wojowniczo.

Żona delikatnie przymknęła drzwi za małą, rzuciła mi lodowate spojrzenie i wycedziła przez zaciśnięte usta:

– Wcale nie namawiam dzieci, żeby były przeciwko tobie.

Kazia zdążyła tylko tyle powiedzieć, gdy z sąsiedniego pomieszczenia dało się słyszeć zbiorowy krzyk maluchów. Pani Irenka, która pomagała Kazi, najwyraźniej nie potrafiła ich uspokoić.

– A tamto to co? – pokazałem ręką w stronę drzwi.

– No wiesz, musiałam je jakoś poinformować, że od teraz nie będą mogły tu przychodzić. Jeśli są przez to smutne, to nie przeze mnie.

– Eee, jasne – zirytowałem się. – Założę się, że nagadałaś im, że mieszkasz z potworem, który zaraz je pożre…

Nagle z pokoju wybiegł rozbeczany Wojtunio, złapał mnie za nogi i zawołał:

– Dziadziusiu, dziadziusiu, nie wyrzucaj nas! Obiecujemy, że będziemy grzeczni!

W tym momencie krew mnie po prostu zalała.

– Dajcie mi wreszcie święty spokój!

Cóż, jeśli sprawia jej to aż taką radość...

W mgnieniu oka chwyciłem płaszcz z wieszaka i wybiegłem na korytarz. Początkowo byłem tylko zły na Kazię za postawienie mnie w tak krępującej sytuacji. Potem jednak zacząłem się zastanawiać nad tymi maluchami, które mimo woli mogły najbardziej odczuć skutki mojego uporu...

Wróciłem do mieszkania, kiedy „przedszkole” już zakończyło swoją działalność na dziś. Kazia siedziała w salonie, czytając książkę. Podszedłem do niej, trzymając w dłoni bukiecik jej ukochanych stokrotek. Zerknęła na kwiaty, niepewna, czy powinna je zaakceptować.

– Możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć? – spytała.

Chodzi o to, że wygrałaś. Jednak pamiętaj, twój triumf będzie trwał tylko do momentu, kiedy nasze wnuczęta rozpoczną szkołę! – podkreśliłem. Przystała na to bez wahania.

– A tak w ogóle, kiedy Wojtek pójdzie do szkoły się z domu, to chyba przeniesiemy się gdzie indziej – poinformowała mnie z przekonaniem. – Niedaleko mieszka taka miła pani Zofia, która niedawno została babcią maleńkiego bobasa, a jego starszy braciszek ma już półtora roku. Ona ma aż pięć pokoi... Na ten moment nie było szans na przeprowadzkę do niej, bo musi regularnie odwiedzać swoją córkę. Jednak za rok możemy się przenieść.

– No proszę, chyba już wszystko sobie zaplanowałaś – mruknąłem pod nosem.

– Jasne, że tak! Mam nadzieję, że nawet kiedy za parę lat zabraknie mi energii, to nasze „przedszkole u babci” nadal będzie działać. Zawsze przecież się znajdą kobiety, które z chęcią zaopiekują się brzdącami. No i nikt tego nie zrobi za taką drobną opłatą jak my – oznajmiła, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Ale wam brakuje odpowiedniej edukacji.

– W zamian potrafimy obdarzać takie dzieci miłością, zabawą i przekazywać im wiedzę. Nic nie dorówna uczuciom, które daje babunia… – oznajmiła, a ja przytaknąłem.

– Z tego powodu wszystkie szkraby od razu czują się u nas jak ryba w wodzie i nie chcą opuszczać tego miejsca.

Kazimierz, 66 lat

Czytaj także:
„Mój 30-letni synek ciągle żyje na nasz koszt. Wiem, że to darmozjad, ale przecież nie wyrzucę dziecka na bruk”
„Przyszła teściowa wytknęła mi brak studiów. To śmieszne, bo ja mam swój biznes, a ona jest wykształconą kurą domową”
„Nie było nas stać na ferie marzeń w Alpach dla syna. Wtedy posunął się do czegoś, o co nigdy bym go nie podejrzewał”

Redakcja poleca

REKLAMA