Z pomysłem zmiany diety moja żona wyskoczyła nieoczekiwanie. Jeśli sama chciała jeść zieleninę, proszę bardzo. Ja potrzebuję innej diety i będę o to walczył.
Marzyłem o dobrym jedzeniu
Przyszedłem z pracy zmęczony i głodny jak wilk. Dzisiaj przyjechała do firmy duża dostawa, którą musieliśmy rozładować na zewnętrznym parkingu. Do tego przez cały dzień padał śnieg z deszczem, który szybko omarzał, tworząc cieniutką warstwę lodu, co utrudniało manewrowanie wózkiem widłowym. Ten dzień naprawdę dał mi w kość.
Dodatkowo szef chodził zły i wyżywał się na każdym, kto akurat mu się nawinął. Jakby to była nasza wina, że centrala wciąż śrubuje normy, a wyniki ostatniej kontroli nie wyszły zbyt dobrze. No cóż, pracować i zarabiać na rodzinę gdzieś trzeba, a ja nie mogę narzekać na wysokość pensji. Do tego dochodzą premie, dlatego nie jest najgorzej.
Teraz jednak marzyłem jedynie o ciepłym prysznicu, wskoczeniu w wygodny dres i porządnym obiedzie. Ach, gorąca zupa pomidorowa z makaronem, a do tego porządny schabowy z ziemniaczkami i zasmażaną kapustką. Już w wyobraźni czułem ten zapach, a na końcu języka miałem smak domowych kotletów smażonych niegdyś przez moją mamę.
– Tomek, podgrzać ci obiad? – głos Marioli brutalnie przerwał moje myśli. – Dzisiaj jest pyszny azjatycki makaron z tofu i kiełkami soi. Ale najpierw napij się koktajlu. Ciężko pracujesz, dlatego potrzebujesz witamin – powiedziała żona, podstawiając mi pod nos wysoką szklankę z jakimś zielonym paskudztwem, na widok którego od razu mnie zemdliło.
– Nie, dzięki. Zrobię sobie gorącej herbaty z cytryną – starałem się, żeby mój głos zabrzmiał obojętnie, chociaż w środku niemal gotowałem się ze złości.
– Ok, tylko pamiętaj, że cukier jest niezdrowy – rzuciła i podreptała do kuchni.
Pewnie będzie przygotowywać dla mnie ten swój makaron. Na myśl o kolejnym mdłym daniu o smaku przypominającym podeszwę i wyglądzie panierowanego mchu zebranego prosto z leśnego drzewa, bezwiednie zacisnąłem szczęki.
Jakieś dziwne wariactwa w tej kuchni
Za porządnego schabowego, golonkę w piwie, polski bigos albo chociaż mielonego z buraczkami w tej chwili byłbym w stanie nawet podpisać pakt z samym diabłem. Dlaczego nie poszedłem na kebab? Przecież wiedziałem, co czeka na mnie w domu.
Gdy Mariola poszła do łazienki, niemal pobiegłem do kuchni i otworzyłem lodówkę z nadzieją, że może znajdę w niej coś jadalnego. W pojemnikach pyszniły się warzywa, ten dziwny ser, który wciąż kupowała moja żona i jakieś inne wynalazki, których nie byłem w stanie nawet zidentyfikować.
Chwyciłem parówkę i niemal całą wpakowałem sobie do ust. Muszę podziękować teściowej, która stanowczo sprzeciwiła się wegetariańskiej diecie swojej wnuczki.
– Ty wyprawiaj ze sobą, co tylko chcesz. Możesz żywić się wyłącznie kiełkami albo nawet liśćmi z drzewa, ale nie myśl podawać tego Małgosi. Dziecko rośnie, rozwija się i potrzebuje zdrowego, dobrze bilansowego żywienia. Zielenina nie zastąpi jej białka i wapnia, a bez tego kości szybko zaczną się jej sypać – straszyła swoją córkę.
Na szczęście Mariolka obawia się matki, dlatego nadal kupuje dla Gosi normalne sery, wędliny, a nawet kurczaka. Do tego prawdziwe mleko, a nie to sojowe paskudztwo, przez które w ogóle przestałem pić w domu kawę.
I pomyśleć, że kiedy poznałem moją przyszłą żonę, wspólnie biegaliśmy na pizzę, soczyste burgery i kebaby.
Doskonale pamiętam, gdy pierwszy raz przygotowała dla mnie staropolski bigos według przepisu swojej babci. Był pyszny. Lekko kwaskowy, z mięsem, kiełbasą, boczkiem i suszonymi grzybami, które uwielbiam. Teraz moja ukochana też przyrządza bigos. A raczej coś, co z bigosem ma niewiele wspólnego. No może tylko tyle, że podstawowym składnikiem również jest kapusta.
Mariolka nasłuchała się głupot
Co się porobiło z tą moją żoną? Dlaczego tak zwariowała? To wszystko wina Kaśki – jej psiapsiółki z pracy. Z okazji trzydziestych urodzin zaprosiła ją na jakiś obóz fitness ze znaną trenerką, która czasami pojawia się nawet w telewizji śniadaniowej. Moja kochana dotąd żona, która świetnie gotowała według tradycyjnych przepisów, wróciła całkowicie odmieniona.
– Nasza dieta woła o pomstę do nieba. Zobaczysz, jeszcze rok takiego żywienia się i wszyscy padniemy na zawał. Od tych wędlin, kotletów, zawiesistych zup i sosów pozatykają się nam żyły. Do tego zjadamy zwierzątka. A ty wiesz, ile potrzeba wody do wyprodukowania 1 kg mięsa? – gadała z wielkim przejęciem, a ja z każdym jej słowem otwierałem oczy ze zdumienia.
– Nie przesadzasz trochę kochanie? Jesteśmy młodzi, aktywni i nawet nie mamy nadwagi. Dużo się ruszamy, ja pracuję fizycznie i potrzebuję energii do pracy. Ty w tej swojej herbaciarni też nie siedzisz za biurkiem, tylko biegasz po sklepie, doradzając klientom – próbowałem negocjować.
To jednak nic nie dało. Mariola postanowiła, że będziemy wegetarianami i nic nie było w stanie przekonać jej do zmiany decyzji. Zaczęła od porządków w lodówce, zamrażarce i kuchennych szafkach. Cały zapas mięs i wędlin wywiozła do swojej matki, twierdząc, że nam już nie będą potrzebne. Smalec, śmietany, mleko i masło po prostu wyrzuciła.
Marzę o pachnącym spaghetti
W miejscu ulubionego żółtego sera pojawiło się tofu, które moim zdaniem nie ma żadnego smaku. Skończyły się pyszne obiadki i rozchodzący się po całym mieszkaniu zapach sosów. O spaghetti mogę jedynie pomarzyć. To znaczy, owszem Mariola gotuje coś, co nazywa spaghetti. Ale to składa się jedynie z jakieś dziwnego makaronu sojowego polanego rozgotowywanymi pomidorami zmieszanymi z oliwą i posypanego jakąś zieleniną.
Z kuchennego parapetu zniknęły doniczki z kwiatkami. W zamian pojawiły się skrzynki wypełnione bazylią, oregano, miętą i czymś tam jeszcze, czego nie jestem w stanie zapamiętać. Jedynym ustępstwem było wykluczenie z tej zwariowanej diety Małgosi. I to tylko po usilnych protestach babci, która nie chciała ustąpić. Trudno, żeby jeszcze pięciolatka stała się zapaloną wegetarianką. Ale nasza córeczka je obiady w przedszkolu, dlatego nie ma szans, żebym sięgnął po jej kotleta albo chociaż smażoną rybę, które Mariolka wykluczyła z naszego jadłospisu.
Nie, przepraszam. Niedawno zrobiła coś, co nazwała rybą po grecku. Nie mam pojęcia, z czego to było, ale prawdziwej ryby w tym nie było. Myślę, że to pewnie było to jej tofu albo soja, bo zauważyłem, że to właśnie te 2 składniki u wegan są zamiennikiem wszystkiego – od kotletów przez porcję mięsa aż po dodatki do słodkich wypieków czy pasty do kanapek.
Myślałem, że szybko jej przejdzie
Początkowo szaleństwo żony traktowałem z przymrużeniem oka i nawet chętnie próbowałem tych jej nowych wynalazków. Miałem jednak nadzieję, że to jedynie niegroźna fanaberia, która szybko minie, a na nasz stół znowu powróci mięso.
Myliłem się. Od pamiętnego obozu mijają już 2 miesiące, a my nadal żywimy się zielonym makaronem z groszkiem, grillowanym bakłażanem, jakimiś dziwnymi ryżowymi zapiekankami, zupą dyniową i innymi daniami, które dla mnie w większości wyglądają i smakują dokładnie tak samo. Czyli nijak.
Jedyne, co jest w miarę jadalne, to omlet ze szczypiorkiem i pieczarkami oraz naleśniki z dżemem. No, ale ile mogę to jeść? Pieczone żeberka śnią mi się po nocach, więc chyba już naprawdę jestem zdesperowany. Kilka dni temu pożaliłem się kumplowi z pracy, ale ten w ogóle nie znalazł dla mnie zrozumienia.
– Moja siostra kiedyś próbowała coś gadać o biednych zwierzątkach, które zjadamy. Ale mama wybiła jej z głowy fanaberie, twierdząc, że może jeść co chce pod warunkiem, że sama zacznie robić zakupy – zaczął mi opowiadać.
– I co? – dopytywałem, mając nadzieję, że znajdą jakąś cenną radę.
– Nic, szybko zrezygnowała, gdy przekonała się, że zakupy spożywcze pochłonęłyby niemal całe jej stypendium, które na ogół wydawała na ciuchy, kosmetyki i wyjścia ze znajomymi – zaśmiał się głośno.
– No tak, ale Mariolka pracuje i też robi zakupy. Nie mogę zastosować patentu twojej mamy i odciąć jej od finansów.
– Jasne, jasne. To nie przejdzie. Ale wiesz, stary, jakby moja Aśka wykręciła mi taki numer, to spotkalibyśmy się u adwokata. Nie wyobrażam sobie żywienia się jedynie warzywami. Musisz coś z tym zrobić.
– Tak, tylko co? – dopytywałem, ale Arek pokręcił jedynie głową i zaczął opowiadać o jakichś gadżetach, które koniecznie musi dokupić do samochodu.
Dzisiaj przelała się fala goryczy. Żona przyłapała mnie z tą parówką i zrobiła mi wielką awanturę, że nie szanuję jej oraz jej stylu życia. Teraz mamy ciche dni, ale postanowiłem, że nie odpuszczę. Ona nie ustąpi, bo twierdzi, że dieta wegetariańska jest zdrowa i przyjazna dla środowiska. Ponoć schudła na niej 2 kilogramy. Chociaż, szczerze mówiąc, to zupełnie tego nie widzę. I co zrobić? Przecież przez kolejne miesiące albo nawet lata nie będę żywił się czymś, czego nie znoszę albo po kryjomu biegał na obiadki do fast foodu czy baru.
Nagle dzwoni telefon.
– Halo. Mama? – w słuchawce słyszę głos teściowej i już wiem.
Bingo, to ona jest moim ratunkiem. Wystarczy jedynie ją poprosić. W końcu jesteśmy w stanie wojny, a na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Teresa na pewno przekona córkę, że ciężko pracujący chłop potrzebuje porządnego jedzenia. W końcu jest przeciwniczką wszelkich wynalazków i mistrzynią pieczenie wieprzowiny z zielonym pieprzem oraz żeberek w miodzie, które błyskawicznie znikają z półmisków na rodzinnych imprezach.
Czytaj także:
„Pożar odebrał mi dorobek życia. Gdy płakałam na stercie gruzu, dostrzegłam święty obrazek, który dał mi nadzieję”
„Koleżanka z pracy upokarzała mnie, bo chodziłam w szpilkach. Gnida w brudnym dresie musiała się jakoś dowartościować”
„Mój mąż nie mył zębów i walił bimbrem. Dlatego zdradziłam go z przystojnym geodetą i znosiłam plotki resztę życia”