Pierwszy raz zobaczyłem Kaśkę w klubie. Zakochałem się jak wariat. Gdy po 2 latach braliśmy ślub, wierzyłem, że nasze życie będzie pełne miłości, zrozumienia i szacunku. O tym, jak bardzo się pomyliłem, przekonałem się dość szybko. Tylko jak długo można tak żyć?
Start mieliśmy niezły
W prezencie ślubnym dostaliśmy od jej rodziców dość sporą kawalerkę. Byłem pewien, że wspólnie urządzimy nasze gniazdko. Niestety… Kaśka nawet nie zapytała mnie o zdanie. Sama wszystko wybrała: meble, szafki do kuchni, kolor ścian i kafelków. Niektóre jej pomysły zupełnie mi się nie podobały, więc próbowałem zaprotestować. Lecz gdy tylko otworzyłem usta i powiedziałem, o co mi chodzi, najpierw zrobiła dziwną minę, a potem wpadła w szał.
Krzyczała, że nie doceniam jej wysiłków, że jestem wredny i niewdzięczny. Bo zamiast chwalić ją za zaangażowanie, stroję fochy i szukam dziury w całym. Słuchałem tego jak skamieniały, bo przed ślubem nigdy się w ten sposób nie zachowywała. Była spokojna, miła, czuła. Ba, słuchała mnie z uwagą i na każdym kroku liczyła się z moim zdaniem. A tu nagle taki wybuch, takie pretensje, taki wrzask!
Zamiast więc upierać się przy swoim, w milczeniu przeczekałem atak jej furii, a gdy już minął, nie wracałem do tematu. Ba, zapewniłem, że marzyłem o poduszkach w kolorze pudrowego różu i fioletu, choć na ich widok zbierało mi się na wymioty. Dziś myślę, że to był błąd, że gdybym się wtedy postawił, tupnął nogą, krzyknął głośniej niż ona albo po prostu wyszedł, trzaskając drzwiami, moje życie wyglądałoby inaczej. Ale odpuściłem.
Kochałem ją i nie chciałem, żeby się denerwowała i przeze mnie płakała. Poza tym rodzice zawsze powtarzali, że w małżeństwie trzeba rozmawiać o problemach, a nie skakać sobie do oczu i pokazywać, kto ma donośniejszy głos i silniejsze pięści. Zresztą byłem pewien, że to jednorazowy wybuch spowodowany zmęczeniem, że taka scena nigdy się już nie powtórzy…
Potem odpuszczałem tak jeszcze wiele razy
Kaśka nie znosiła kompromisów ani sprzeciwów. Wszystko musiało być tak, jak ona chciała. A kiedy miałem inne zdanie i próbowałem przekonać ją do swoich racji, postawić na swoim, moja żona wrzeszczała. Z trudem, ale jakoś to znosiłem. Nie chciałem przyznać przed samym sobą, że moje małżeństwo to jednak porażka, że nie poznałem się na Kaśce. Wstydziłem się tego.
Na początku wmawiałem sobie, że ustępuję tylko dla wygody, świętego spokoju. I dlatego, że jestem mądrzejszy. Potem tłumaczyłem, że to nie żadna tragedia, że przecież jest wiele małżeństw, w których kobiety mają decydujący głos. I facetom z tego powodu nic nie ubywa.
Po mniej więcej roku ostatecznie schowałem dumę do kieszeni i starałem się schodzić mojej ukochanej żonie z drogi, by nie prowokować awantur. Gdy mówiła, że zrobimy to czy tamto, gdzieś pojedziemy, coś kupimy, kiwałem głową. Nie powiem, opłacało się. Gdy nie wrzeszczała, potrafiła, być czuła, dobra, opiekuńcza. Taka, jak przed ślubem. Byłem wtedy najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Zależało mi na tym szczęściu, więc w ustępowaniu jej doszedłem już do takiej perfekcji, że w naszym życiu było zdecydowanie więcej dni dobrych niż złych. Myślałem, że jeszcze trochę wysiłku, cierpliwości i tolerancji z mojej strony i czeka nas już tylko sielanka.
Jakiś rok temu Kaśka zażądała, żebym zmienił pracę. Zaprzyjaźniła się z żoną jakiegoś bogatego biznesmena, no i ta zaproponowała jej, że wkręci mnie do firmy swojego męża. Miałem tam zarabiać duże pieniądze. Choć propozycja była kusząca, mnie wcale nie zachwyciła. Podejrzewałem, że to tylko pozory, że coś tam śmierdzi. Poza tym lubiłem swoją pracę. Byłem logistykiem w firmie kurierskiej. Nie zarabiałem może fortuny, ale byłem zatrudniony na etat, dostawałem pensję i premię na czas. I atmosfera w biurze była świetna.
Próbowałem to wytłumaczyć żonie, ale ona jak zwykle mnie nie słuchała, tylko wpadała w szał. Wrzeszczała, że jestem facetem bez ambicji, że ona ma już dość biedy, że chce żyć bogato i pięknie mieszkać, jak inni ludzie. Byłem zdziwiony tymi pretensjami, bo może nie opływaliśmy w dostatki, ale przecież nie martwiliśmy się, czy wystarczy nam do pierwszego. Ba, stać nas było nawet na przyzwoite wakacje i drobne przyjemności.
Kaśce wcześniej to wystarczało
Ale wtedy przestało i coraz wyraźniej dawała mi to do zrozumienia. Gdy tylko wracałem z pracy, dopytywała się, czy już złożyłem wymówienie. A gdy odpowiadałem, że nie, bo muszę się zastanowić, urządzała mi karczemną awanturę. Mieszała mnie z błotem, deptała jak robaka. Czułem się z tym okropnie, więc po miesiącu ustąpiłem.
Tak, jak chciała, zwolniłem się z firmy kurierskiej. Mój szef był niepocieszony i coś napomknął, że szykował dla mnie awans, ale nie było już odwrotu. Wiedziałem, że na mojej żonie nie zrobi to żadnego wrażenia, że i tak nie da mi spokoju, dopóki nie postawi na swoim. Tak jak przypuszczałem, nowa praca nie okazała się tak wspaniała, jak to się mojej małżonce wydawało. Bogaty biznesmen – mimo wcześniejszych obietnic, nie dotrzymał słowa w kwestii wynagrodzenia. Ponadto okazał się paskudnym szefem. Bezczelnym krętaczem i wyzyskiwaczem. Wcale nie chciał podpisać ze mną stałej umowy. Gdy pytałem, kiedy dostanę etat, zbywał mnie. Twierdził, że to za wcześnie, że jeszcze nie udowodniłem, że się nadaję do tej roboty.
Nieraz miałem ochotę wyjść z firmy i więcej nie wrócić, ale oczywiście wracałem. Wciąż łudziłem się, że gość dotrzyma słowa i że w końcu zacznę zarabiać te wielkie pieniądze, zaimponuję żonie. A może po prostu bałem się, że znowu zacznie mi ciosać kołki na głowie? Bo gdy zmieniłem pracę, awantury w domu ucichły. Kaśka znów była czuła i opiekuńcza. Nie chciałem, żeby to się zmieniło. Cieszyłem się, że wreszcie jest zadowolona. Pewnie więc dalej pozwalałbym się wyzyskiwać i tkwiłbym w tym beznadziejnym związku, gdyby nie pandemia koronawirusa.
To było tuż po tym, jak w naszym kraju zapowiedziano ograniczenia w przemieszczaniu się. Przyjechałem rano do firmy po służbowego laptopa. Miałem nadzieję, że od następnego dnia będę pracował w domu, zdalnie. Tymczasem usłyszałem, że nie jestem już potrzebny. I że mam sobie szukać nowego zajęcia. Byłem wściekły. Uświadomiłem sobie, jaką głupotę zrobiłem, zwalniając się z firmy kurierskiej. Tam nie musiałbym się martwić o swoją finansową przyszłość. A tu? W jednej chwili znalazłem się na zielonej trawce. Bez środków do życia.
Gdy wparowałem do mieszkania, cały się trząsłem ze zdenerwowania.
– I masz swojego cudownego Andrzeja, wielkiego biznesmena! Wywalił mnie na zbity pysk! I co, nadal twierdzisz, że zmiana pracy to był dobry pomysł?! – krzyknąłem do Kaśki.
Łudziłem się, że po raz pierwszy stuli uszy po sobie. Powie, że jest jej przykro i obieca, że będzie mnie wspierać w szukaniu nowego zajęcia. Nic z tego.
– O co masz do mnie pretensje? To twoja wina! – wrzasnęła.
– Moja? – wybałuszyłem oczy, bo aż mnie zamurowało.
– A tak! Widać za mało się starałeś! Ale czego ja się spodziewałam… Zawsze byłeś facetem bez ambicji. Ot, takie zero – popatrzyła na mnie z pogardą.
Pewnie się spodziewacie, że teraz napiszę, że nie wytrzymałem. No bo ile można wytrzymać takie gadanie?
Owszem, coś we mnie pękło
Tamta rozmowa to była ta kropla, która przelała czarę goryczy. Ale nie uderzyłem Kaśki. Ciągle pamiętałem o naukach wyniesionych z domu. Wrzuciłem do torby trochę najpotrzebniejszych rzeczy i wyszedłem bez słowa. Czułem, że jeśli zostanę i znowu pozwolę się obrażać, to stracę do siebie tę resztkę szacunku, którą udało mi się zachować.
Teraz mieszkam u kumpla. Na szczęście nie zadawał i nie zadaje zbyt wielu pytań, bo byłoby mi trudno opowiedzieć, co działo się w moim małżeństwie. Po prostu przyjął mnie do siebie i powiedział, że mogę zostać, jak długo zechcę. Jestem mu wdzięczny, bo przez kilka tygodni było ze mną krucho. Na szczęście kilka dni temu wróciłem do pracy w starej firmie. Na awans nie mam co liczyć, ale i tak jestem szczęśliwy.
Mam nadzieję, że to początek nowego życia. Oczywiście bez Kaśki. Nie zamierzam ciągnąć dłużej naszego małżeństwa, wkrótce złożę pozew o rozwód. Sądy już wznowiły działalność…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”