Mówię Marioli: chcesz sprzątać, to sobie sprzątaj, ale od moich rzeczy trzymaj się z dala! Nie słucha. Pytałem kolegów, wszyscy mają ten sam problem: żony uważają nas za totalnych bałaganiarzy. I wypominają nam to przy każdej okazji. Pół biedy, gdyby tylko na tym się kończyło, bo do tego ich gadania można się w sumie przyzwyczaić, ale nie... Od czasu do czasu, zwłaszcza gdy zbliżają się święta lub mają nas odwiedzić goście, zabierają się do sprzątania i segregowania naszych rzeczy. I jeszcze żądają za to wdzięczności!
Ot, choćby moja Mariolka. Kilka dni temu, kiedy byłem w pracy, zrobiła generalne porządki z papierami na moim biurku. Żeby chociaż je tylko poukładała, lub schowała do szuflad. Jakoś bym się w tym połapał. Ale nie! Ona zgarnęła wszystko, co leżało na wierzchu, do kubła i wyniosła na śmietnik. A na środku blatu postawiła świecznik, który dostaliśmy od teściowej na rocznicę ślubu.
Powiedziała, że w bałaganie żyć nie będzie
Omal zawału nie dostałem, jak to zobaczyłem! Nie chodziło mi o ten świecznik, bo jest całkiem ładny, ale o moje skarby! Nawet obiadu nie tknąłem, tylko od razu pobiegłem na podwórko. Godzinę grzebałem w pojemniku na śmieci, żeby wyłowić moje rzeczy. Wstydu się najadłem, bo jak na złość, kręciła się w pobliżu pani Halina, sąsiadka z pierwszego piętra i największa plotkara w naszym bloku. Wszyscy teraz pewnie już gadają, że przestało mi się powodzić i dołączyłem do grona zbieraczy surowców wtórnych.
Ale co tam, grunt, że większość rzeczy odzyskałem. Kiedy wróciłem z nimi do domu i z powrotem rzuciłem na biurko (odstawiając wcześniej świecznik w inne miejsce), Mariola dostała szału.
– To ja się staram, sprzątam, chcę, żeby nasze mieszkanie wyglądało pięknie, a ty... – zaczęła swoją śpiewkę.
No i jak zwykle skończyło się awanturą. Usłyszałem, że jestem niewdzięcznikiem, że mówiła, bym sam posprzątał, że każdą wolną przestrzeń w wysypisko śmieci zamieniam, że wszystko na wierzchu trzymam, że ona nie może już na to patrzeć, że ma tego po dziurki w nosie.
No właśnie, w tym ostatnim punkcie się zgadzamy. Ja też mam tego po dziurki w nosie. Przecież ze sto razy prosiłem, żeby nie dotykała moich rzeczy i nie stawiała różnych upiększających gadżetów na moim biurku, a ona nic sobie z tego nie robi. Tak jakby uważała, że skoro jestem jej mężem, to z każdą rzeczą, która do mnie należy, może zrobić, co chce, bez pytania mnie o zgodę. Na przykład przestawić, gdzieś schować lub, co najgorsze, wyrzucić! Oczywiście w imię wyższego celu, jakim jest ład i porządek.
To jakieś totalne nieporozumienie! Jeszcze nigdy nie słyszałem o tym, by jakiś facet posprzątał żonie toaletkę według własnego widzimisię. Lakiery do paznokci na prawo, te do włosów – na lewo. Płyn do demakijażu w środku, bo najczęściej używany. Jej ukochany pędzelek do śmieci, bo już mu tylko połowa włosków została. To samo z pokruszonym cieniem do oczu (co z tego, że znanej firmy i drogi?). Do śmieci te przecudne kryształowe buteleczki z resztkami dawno zwietrzałych perfum! I tak dalej...
Mężczyzna potrzebuje własnego kąta
Czy któryś kochający mąż (bo mściwych nie liczę) zrobił żonie taką niespodziankę? Absolutnie nie! Przecież to by było świństwo, naruszenie najbardziej prywatnej, intymnej sfery. Zamach na jej własność. Przestępstwo zagrożone karą wysłuchiwania jej lamentów, awantury albo nawet rozwodu. Mężczyźni to rozumieją i szanują. Dlaczego więc nie mogą liczyć na podobne traktowanie ze strony kobiet?
Kiedyś próbowałem porozmawiać o tym z żoną. Chciałem jej wytłumaczyć, że ten mój nieporządek na biurku to tylko pozory, że świetnie orientuję się w tym chaosie i dokładnie wiem, gdzie co leży. I wolałbym, żeby niczego nie dotykała, bo tak jak jest, jest dobrze. Popatrzyła na mnie wzrokiem bazyliszka.
– Kochanie, wiem, że jesteś w stanie wymyślić milion powodów, byleby tylko nie sprzątać, ale ja w bałaganie żyć nie będę – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Ręce mi opadły i więcej do tematu nie wracałem. Uznałem, że i tak nie będzie słuchać. Ale po tym jej ostatnim sprzątaniu mojego biurka i nurkowaniu w śmietniku miarka się przebrała. Dlatego postanowiłem napisać ten list. I zakończyć go apelem. Kieruję go nie tylko do mojej Mariolki, ale do wszystkich żon świata, którym częściej lub rzadziej zdarza się postępować tak, jak moja.
Drogie kobiety! Doceniamy wasze starania. Cieszymy się, że z takim poświęceniem i zaangażowaniem dbacie o to, by nasze wspólne gniazdka były czyste, piękne i przytulne. Świetnie się na tym znacie, więc zostawiamy wam wolną rękę. Sprzątajcie i upiększajcie dom według własnego pomysłu i estetycznej wizji. Rozstawiajcie te swoje ukochane świeczniki, wazoniki, porcelanowe figurki. W salonie, w kuchni, nawet w sypialni. Ale od naszych osobistych gabinetów, biurek i schowków trzymajcie się z daleka. My mężczyźni też potrzebujemy choć małego kąta tylko dla siebie. I to urządzonego według naszej własnej logiki...
Czytaj także:
„Moja żona miała obsesję na punkcie sprzątania. Dom był jak muzeum śmierdzące chemią. Odszedłem, bo nie mogłem tego znieść”
„Nienawidziłam bałaganu. Wolałam sprzątać niż spędzać czas z mężem i z synem. Przez moją obsesję prawie straciłam rodzinę"
„Moja żona miała obsesję. Potrafiła wstać o 4, żeby myć podłogi. W ciąży tyle sprzątała, że prawie doszło do tragedii”