Żona jest na mnie wściekła i obrażona. Twierdzi, że niepotrzebnie mieszam córce w głowie i przez moje durne postępowanie mała straci szansę na wspaniałą karierę. Rany boskie, jak mnie to wkurza! Czy ona nie może zrozumieć, że nasze dziecko ma zupełnie inne marzenia?
Nigdy nie kłóciłem się z Kasią na temat wychowywania Sylwii. Po pierwsze nie lubię konfliktów i uważam, że wszelkie spory należy rozwiązywać w trakcie spokojnej rozmowy, a po drugie nie miałem powodu. Kasia wspaniale radziła sobie jako matka. Poświęcała małej cały swój wolny czas i mnóstwo energii. Ja po pracy marzyłem tylko o tym, by wyciągnąć nogi przed telewizorem. A ona? Bawiła się z córeczką i opowiadała jej bajki. Sylwia do siódmego roku życia miała szczęśliwe dzieciństwo. Pełne miłości, radości, beztroskiej zabawy.
A potem wszystko się zmieniło
Zacznę od tego, że żona była swego czasu świetną tancerką. Nie znaliśmy się jeszcze wtedy, ale od jej przyjaciół słyszałem, że miała nawet szansę na występy w słynnym paryskim Moulin Rouge. To było jej największe marzenie! Kiedy dowiedziała się, że organizują nabór tancerek, rzuciła wszystko i pojechała na eliminacje.
Zakwalifikowała się! Niestety, w drodze na lotnisko wydarzył się wypadek. Próbowała przebiec przez jezdnię i potrącił ją samochód. Miała poharatane i połamane nogi. Zamiast w Paryżu wylądowała w szpitalu, na ostrym dyżurze. Kości co prawda się zrosły, rany zagoiły, ale jej kariera legła w gruzach, bo Kasia nigdy już nie odzyskała pełnej sprawności. Chodziła normalnie, ale o zawodowym tańcu nie było mowy.
Na szczęście jakoś się z tym pogodziła. Gdy ją poznałem, była pilną studentką farmacji planującą otwarcie własnej apteki w centrum miasta. Nawet nie chciała wspominać swoich występów. Gdy ją o nie pytałem, machała lekceważąco ręką i mówiła, że to stare czasy i nie ma o czym mówić. Myślałem, że marzenia o wspaniałej karierze tanecznej zupełnie wywietrzały jej z głowy. Najwyraźniej jednak nie do końca…
Przekonywała, że przyda jej się ruch
Zaczęło się niewinnie. Pewnego wrześniowego wieczoru Kasia oświadczyła, że zapisuje Sylwię do znanej w mieście szkoły tańca. Córka poszła wtedy do pierwszej klasy.
– Nie za wcześnie? Sylwia jest jeszcze taka mała – miałem wątpliwości.
– Nie przesadzaj! Już trzylatki chodzą na zajęcia – odparła. – A poza tym to bardziej zabawa niż treningi. Chyba lepiej, żeby tańczyła, niż jak ty siedziała przed telewizorem, wsuwała czipsy i tyła – uśmiechnęła się, poklepując mnie po wystającym brzuchu.
– No nie wiem, może jeszcze trochę poczekamy, zobaczymy jak mała będzie sobie radzić
z nauką… – kręciłem nosem, ale żona szybko mi przerwała.
– Przestań opowiadać głupoty! Zapisuję ją i już! Koniec dyskusji. Im wcześniej przyzwyczaimy małą do aktywności fizycznej, tym lepiej dla niej – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zgodziłem się, bo doszedłem do wniosku, że w sumie to niezły pomysł. Wszyscy wokół trąbili, jak to dzieciaki za mało się ruszają, zbyt dużo czasu spędzają przy komputerze. Pomyślałem, że jak Sylwia pofika sobie trochę z innymi dziećmi, to jej to tylko na zdrowie wyjdzie. Nabierze gibkości, lekkości, ładnej postawy.
I wyrośnie na tak samo piękną kobietę jak jej mama. Żona nigdy nie chodziła skulona. Zawsze była wyprostowana i płynęła, a nie szła. Aż miło było na nią popatrzeć. Sylwia zaczęła chodzić na zajęcia. Najpierw dwa razy w tygodniu, potem trzy i cztery. Ale żonie to nie wystarczało. Z czasem zamieniła pokój gościnny w naszym domu w minisalę treningową. Położyła na podłodze specjalną wykładzinę, na ścianie powiesiła wielkie lustro. Budziła małą bladym świtem i rozciągała się z nią przez godzinę, wieczorami ćwiczyły piruety i jakieś podskoki.
Bywało, że córeczka nie miała już siły ani czasu na nic innego. Nieraz widziałem, jak zasypia nad lekcjami. Któregoś wieczoru, gdy po powrocie z pracy zobaczyłem, że Sylwia znowu prawie podpiera się nosem, nie wytrzymałem.
– Słuchaj, czy ty przypadkiem nie przesadzasz z tymi treningami? – spytałem żonę. – Przecież to miała być tylko zabawa! A mała haruje jak wół i wygląda, jakby się miała zaraz przewrócić ze zmęczenia…
Kasia spojrzała na mnie zdziwiona
– Co ty za bzdury opowiadasz! Przecież my się świetnie razem bawimy, prawda? – zwróciła się do córki, a ona skwapliwie przytaknęła…
Wyglądało na to, że taniec rzeczywiście sprawia jej olbrzymią radość. Ciężkie treningi przyniosły efekty. Córka zaczęła wyjeżdżać ze szkołą tańca na zawody, odnosić pierwsze sukcesy. W czwartej klasie była jedną z czołowych tancerek w zespole. Kasia zostawiała aptekę na głowie pracowników i jeździła z nią na wszystkie imprezy. Kiedy Sylwia wygrywała, promieniała szczęściem.
Gdy zajmowała dalsze pozycje, wpadała w złość. Krzyczała, że córka mogła się bardziej postarać, lepiej wykończyć piruet, wyżej skoczyć. Nie podobało mi się to.
– Dlaczego wrzeszczysz na nasze dziecko? – naskoczyłem na nią, gdy znowu zaczęła wytykać córce błędy.
– Wcale nie wrzeszczę, tylko motywuję ją do jeszcze większego wysiłku – odburknęła. – Sylwia marzy o mistrzostwie Polski. Jeśli nie będzie perfekcyjna, nigdy tego nie osiągnie.
Pół roku temu córka rzeczywiście pojechała na mistrzostwa naszego kraju. Zajęła trzecie miejsce. Żona prawie się popłakała.
– Trenerka powiedziała, że technicznie była świetna. Najlepsza! – powtarzała. – Ale wszystko wykonywała jak automat. Zabrakło emocji, ekspresji, miłości do tańca… Zupełnie nie wiem, dlaczego! Przecież nieraz mówiłam jej, jak ważna jest mimika, wyraz oczu – opowiadała mi.
– Słuchaj, a może ona po prostu już tego nie chce robić? – przerwałem jej.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Co ty opowiadasz, to niemożliwe?! Czy może być coś piękniejszego od tańca?! – prawie krzyknęła.
To chyba wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że córka spełnia marzenia mamy, a nie swoje.
Jak mogłem tego nie zauważyć wcześniej?
Ta myśl nie dawała mi spokoju. Chciałem zapytać o to Sylwię, ale jakoś nie było okazji. Dopiero trzy dni temu udało się nam wreszcie porozmawiać. Tak szczerze, sam na sam. Okazało się, że miałem rację.
– Tato, tak naprawdę to ja nienawidzę tańca. Za każdym razem jak mam iść na zajęcia, to mi się rzygać chce… – wyznała mi córka.
– Boże, dlaczego nie powiedziałaś o tym wcześniej? – przeraziłem się.
– Mówiłam mamie. Ale ona od razu na mnie nakrzyczała. Stwierdziła, że mam to we krwi i nie pozwoli mi zmarnować talentu. Siedziałam więc cicho, bo chciałam ją zadowolić. Ale już nie mogę. Wszystko mnie boli. Palce, kolana, kręgosłup. Mam tego dość… – prawie płakała.
– W porządku, porozmawiam z mamą i skończymy z tańcem raz na zawsze. Obiecuję – przytuliłem ją.
Było mi głupio, że przez tyle lat nie zauważyłam, jak moja córka cierpi.
– Naprawdę? To może… – spojrzała na mnie niepewnie. – Może namówisz ją, by mnie zapisała na piłkę nożną. W naszym klubie organizują drużynę dla dziewczyn.
– Masz to załatwione – uśmiechnąłem się, choć w głębi duszy czułem, że czeka mnie ciężka przeprawa.
Było tak, jak się spodziewałem
Gdy powiedziałem Kasi, że Sylwia chce zrezygnować z tańca i zapisać się na piłkę nożną, moja żona wpadła w szał. Krzyczała, że nigdy na to nie pozwoli, bo córka ma talent, wielką karierę przed sobą… Nie poddała się nawet wtedy, gdy Sylwia wyszła ze swojego pokoju i powiedziała jej wprost, że nie chce tańczyć.
– Córeczko, to tylko chwilowy kryzys, załamanie po przegranej. Ale jak się porządnie weźmiesz do pracy, to wygrasz – zaczęła ją przekonywać.
Nic do niej nie docierało… Od tamtej awantury w naszym domu panuje fatalna atmosfera. Sylwia odmawia chodzenia na treningi taneczne, a żona nie potrafi się z tym pogodzić. O wszystko obwinia mnie. Bo przecież to ja namieszałem jej w głowie.
Nie zgadza się też na to, by jej córka trenowała piłkę nożną. Na razie milczę, nie chcę się z nią kłócić. Może jak sobie wszystko przemyśli, to w końcu zrozumie, że nie wolno przerzucać własnych niespełnionych ambicji na dziecko. Zwłaszcza, gdy ono samo tego nie chce. A na treningu piłkarskim już z Sylwią byłem. Trener to mój dobry kolega. Powiedział, że formalności możemy załatwić za jakiś czas…
Czytaj także:
„Syn wypił kilka piw, a potem wsiadł za kółko. Naiwny dzieciak uwierzył kumplowi, który wcisnął mu cudowne >>lekarstwo<<”
„Przygarnąłem autostopowiczkę, która ciosała kołki na głowie swojego szefa. Biedna dziewczyna, nie wiedziała, że to ja”
„Czułam, że szwagierka leci tylko na kasę mojego brata. Wyssała z niego wszystko jak pijawka i wymieniła na młodszego”