Podejrzewałem, że moja żona ma romans. Zaczęła bardziej o siebie dbać, chodzić na fitness, na który wcześniej jakoś nie miała czasu, kupować nową bieliznę, której przy mnie nie nosiła. No i przestaliśmy ze sobą sypiać… Już wcześniej nie mieliśmy na to specjalnej ochoty, zabiegani, zapracowani, ale w pewnym momencie w ogóle wyłączyła opcję seksu ze mną. Jakbym przestał być dla niej facetem. Żadnych czułości. Nic. Wymykała się i robiła uniki, gdy chciałem ją przytulić, pocałować, choćby w policzek. W końcu zapytałem wprost:
– Zdradzasz mnie?
Roześmiała się.
– Ale wymyśliłeś! Nie mam czasu na sen, a będę romansować? Chyba z poduszką!
Zbyła mnie, obśmiała, a ja nie miałem żadnych dowodów, tylko podejrzenia.
Ależ maluch szybko rośnie! Cud jakiś!
Niby nie wracała, wionąc męskimi perfumami i seksualnym zaspokojeniem, ale coraz częściej znikała, bo nadgodziny, bo szkolenia, bo znowu delegacja. Dziwne, bo jej wypłata nie wzrosła nawet o złotówkę.
– Walczę o awans – mówiła i pakowała się na kolejny wyjazd służbowy.
– A potrzebne ci tam takie kiecki? – pytałem, widząc, że zabiera błyszczącą, wieczorową sukienkę.
– Pewnie. Po szkoleniach można się wybrać na jakieś disco. Firma stawia drinki! – śmiała się. – Grzech nie skorzystać.
Ja się nie śmiałem. A jej dobry humor skończył się wraz z latem. Źle się czuła, wymiotowała, była ciągle zmęczona, rozdrażniona, śpiąca. Nie miała pojęcia, co się dzieje, zrzucała winę na jesień, ciśnienie, wiatr, deszcz…
– Idź na badanie krwi. Zrób chociaż morfologię – prosiłem. – Może czegoś ci brakuje?
Poszła i zrobiła.
– Morfologia jest okej. Wiem, czego mi brakuje… Ciebie… – przytuliła się do mnie po raz pierwszy od miesięcy.
Kochaliśmy się tamtego dnia jak nowożeńcy. Więc musiałem się pomylić. Nie mogłaby mnie zdradzać, a potem całować i dotykać w taki sposób, prawda? Nie, nie mogłaby… Znowu się nam układało, naprostowały się między nami kręte ścieżki i było jak kiedyś. Na spacerach trzymaliśmy się za ręce, uśmiechaliśmy się do siebie. A rankami moja żona wymiotowała. Regularnie.
– Czymś się strułaś czy… może? – zapytałem, nie ukrywam, z nadzieją.
– Myślisz…? – ona też rozbłysła.
Zrobiła test i potwierdziło się. Zostaniemy rodzicami! Będziemy mieć dziecko, które zawsze chcieliśmy mieć, ale odkładaliśmy tę decyzję na potem, na lepsze, pewniejsze czasy, gdy oboje będziemy mieć umowy na stałe, gdy stać nas będzie na większe mieszkanie, niechby na kredyt… A tu bach. Los zadecydował za nas.
– Byłam na badaniu USG – oświadczyła mi już po fakcie.
– Beze mnie? – zdziwiłem się.
Byłem rozczarowany, bo bardzo chciałem zobaczyć nasze dziecko na ekranie, posłuchać bicia maleńkiego serduszka. A tymczasem dostałem tylko wydruki.
– Dzisiaj akurat był wolny termin… – wyjaśniła, po czym przytuliła mnie, pogłaskała. – Na następne pójdziemy razem.
Ale na następne też poszła sama. Żartowała, że dziecko będzie duże, bo brzuch jej szybko rośnie. Faktycznie, w trzecim miesiącu był już wyraźnie zaokrąglony, choć ponoć przy pierwszej ciąży często nic nie widać, nawet do szóstego miesiąca. Cóż, artykuły odnosiły się do statystyk. Mogliśmy mieć niezwykłe dziecko? Mogliśmy. Z drugiej strony według opisów badań dziecko było nie za małe, nie za duże, idealne. Idealne, bo nasze, myślałem. A zaczęło kopać na początku czwartego miesiąca. Drugi Lewandowski normalnie!
Właściwie to nienormalnie… Znowu się dziwiłem. Moja żona mniej.
– Ginekolog stwierdziła, że wszystko jest jak najbardziej okej. Kopie, bo może. Podobno wiele zależy od budowy macicy, ułożenia dziecka… Dla mnie najważniejsze, że jest zdrowe. Dla ciebie nie?
– Oczywiście, że tak!
Otworzyłem kopertę i… zakręciło mi się w głowie
Jakiś tydzień później, szukając czegoś w komodzie, natknąłem się na teczkę schowaną za ręcznikami. Nie kojarzyłem jej, nie pamiętałem, żebyśmy jakieś dokumenty chowali w takim miejscu. Otworzyłem ją… i zakręciło mi się w głowie. Badania naszego dziecka i wyniki badań mojej żony. Krew, mocz, krzywa cukrowa… I usg sprzed tygodnia mówiące o tym, że moja żona jest w siódmym miesiącu, a nie pod koniec czwartego, jak mi wmawiała.
Odnalazłem wydruk USG, tego pierwszego, które mi pokazała. Był spięty razem z opisem i z datą niemal trzy miesiące wcześniejszą, niż twierdziła Anka. Usiadłem na kanapie i patrzyłem na dowód, czarno na białym, świadczący o tym, że cieszyłem się jak głupi z cudzego dziecka. Nie sypialiśmy ze sobą, kiedy się poczęło. Nie mogło być moje.
I gdyby Anka przyszła do mnie wtedy, wyznała prawdę, szczerze jak na spowiedzi, może byłbym w stanie jej wybaczyć, może mógłbym pokochać to dziecko, które w niej rosło, tylko dlatego, że ona była jego matką. Ale ona okłamywała mnie od miesięcy! Z premedytacją wrabiała mnie w ciążę.
Odłożyłem teczkę na miejsce i udawałem, że nic nie wiem. Załatwię to inaczej. Łaknąłem rewanżu. Niech ją też zaboli, niech poczuje się upokorzona, zraniona, skrzywdzona. Jak ja.
Zorganizowałem przyjęcie z okazji urodzin Ani. Nic wielkiego, najbliższa rodzina, kilkoro przyjaciół, ale zebrało się z kilkanaście osób. Było wesoło, każdy pytał o dzidziusia, o imię, czy mamy już wybrany wózek, a może to bliźniaki, skoro brzuszek taki duży…
Ania miała w kieliszku wodę z miętą i cytryną. Śmiała się i żartowała ze wszystkimi, puszczając do mnie oko i śląc całuski. Sielanka. Uwierzyłbym, że mnie kocha, jeszcze parę dni temu byłem na tyle głupi i naiwny, że bym uwierzył. Zdmuchnęła świeczki na torcie i przyszła pora na prezenty. Rozpakowywała paczki od gości, głośno chwaląc i dziękując. Aż dotarła do prezentu ode mnie. Z szerokim uśmiechem rozerwała papier, podniosła wieczko i… uśmiech zamarł jej na ustach.
W pudełku leżały wyniki badań i zdjęcia z USG. Spojrzała na mnie z paniką w oczach. Czyli już wiedziała, że ja wiem.
– Ojej, co to? Pokaż. Ale co to za prezent? – rozlegały się głosy z kilku stron.
– Tak, to są badania, które Ania robiła w trakcie ciąży, i które wskazują, że płód kończy właśnie siódmy miesiąc, a nie zaczyna piąty, jak nam wmawiała. Daty badań nie kłamią. Nie jestem ojcem tego dziecka, bo wtedy, gdy się poczęło, Ania jeździła ze szkolenia na szkolenie, z wyjazdu służbowego na delegację… Nie miała czasu ani ochoty na takie rzeczy jak seks z własnym mężem. Więc ta ciąża nie ze mną. Kiedy kochaś się dowiedział, że zostanie tatusiem, pewnie zniknął jak kamfora, a przyszła mamusia uznała, że wrobi w nią męża frajera. Chciałaś urodzić czterokilogramowego wcześniaka, który nie potrzebowałby inkubatora? – zwróciłem się wprost do Ani, która siedziała przy stole jak skamieniała. Ze łzami w oczach.
No, proszę, więc głazy potrafią płakać… Goście chłonęli z otwartymi ustami urodzinową rewelację.
– Jeśli kłamię, proszę, udowodnij to jakoś. Jeśli wyciągnąłem błędne wnioski, błagam, wykaż mi to i daj w gębę. Będę cię przepraszał na kolanach i do końca życia.
Czekałem na odpowiedź. W głębi ducha naprawdę chciałem się mylić.
– Anna! Jak mogłaś! – głos teściowej, cichy i pełen bólu, sprawił, że ścisnęło mi się serce.
Po prostu zbiera, co zasiała…
Wyszedłem z domu, zabierając wcześniej spakowaną walizkę. Nie chciałem słuchać mocno spóźnionych wyjaśnień ani być świadkiem rodzinnej awantury. Właśnie zawaliło mi się życie, o którym jeszcze kilka tygodni wcześniej myślałem, że jest idealne. Dom, żona, dziecko, rodzina… proste składniki zwyczajnego szczęścia. Dla mnie straconego.
Co by było, gdybym nie znalazł tej teczki? Co by się stało, gdybym odkrył prawdę za dwa lata, za pięć, za dwadzieścia? Czy byłbym w stanie odejść tak jak dziś? Opuścić dziecko, które już się urodziło, które pokochałem jak własne i wychowałem? Nie mam pojęcia. Na pewno byłbym jeszcze bardziej zdewastowany. Im później, tym gorzej. To już wolałbym nigdy się nie dowiedzieć. Żyłbym w błogiej nieświadomości i byłbym szczęśliwy. Niestety, sekrety lubią się ujawniać i wypadać jak trupy z szafy. Ucierpielibyśmy wtedy we dwoje: ja i dziecko uznające mnie za ojca.
Tak oto stałem się dobrym tematem do kpin – zdradzany mąż, rogacz-frajer, o mały włos wrobiony w dziecko kochanka. Dokładnie. Oto moja historia, która ma ciąg dalszy. Powoli staję na nogi. Rozwód już za mną, sprawa o zaprzeczenie ojcostwa także. Przede mną jeszcze podział majątku.
Zostawię jej mieszkanie. To jedyny akt dobrej woli, na jaki mnie stać wobec byłej żony. A raczej jej dziecka. Nie jego wina, że ma taką matkę. Jej też nie jest lekko, ją też obgadują za plecami. Taka karma. Zbiera, co zasiała. Sama wychowuje syna, to znaczy bez ojca. Moi byli teściowi wciąż mają do niej żal, wciąż się za nią wstydzą, nie rozumieją, jak mogła zdradzać takiego porządnego człowieka jak ja. Ale wnuk to wnuk, bliższa koszula ciału, bliższy wnuk niż zięć…
Czytaj także:
„Teściowa jest wyjątkowo bezczelną babą. Już od progu mówi mi: >>E, moja droga. Przybyło ci trochę ciałka<<"
„Mąż zaczynał wieczorne podchody od słów: >>Może dzisiaj coś teges?<<. Nie o takiej grze wstępnej marzyłam wychodząc za niego”
„Przyjaciółka nawkładała żonie do głowy feministycznych głupot. Udało jej się już nas skłócić, a teraz próbuje mnie uwieść”