Grzesiek i ja kumplujemy się od piaskownicy. Żadne nieporozumienia, które rzecz jasna stawały nam na drodze, nie zdołały nas poróżnić. Przez cały czas był moim najlepszym przyjacielem, który nie odstępował mnie na krok. Był nawet świadkiem na moim ślubie. Mogłam z nim konie kraść. Dziś wiem, że srogo bym się przeliczył.
Nigdy, bym się tego nie spodziewał
Zeszły rok nie był łaskawy dla Grześka. Rozpoczął go z kłopotami finansowymi, a skończył z długiem w banku i bez pracy. Nie potrafiłem bezczynnie patrzeć, jak kumpel się męczy. Co prawda, zarzekał się, że wyszedł na prostą, gdy podjął pracę u lokalnego mechanika. Ale umówmy się, co to mogły być za pieniądze?
Grzesiek miał żonę i dziecko, małego Ignasia. Utrzymanie takiej rodziny kosztuje. Zwłaszcza w obecnych czasach. Wiedziałem, że moja w tym rola, by pomóc stanąć kumplowi na nogi.
Pewnego wieczoru zapukałem od jego drzwi. Zabrałem ze sobą nawet swoją żonę, gdyby moje argumenty były niewystarczające.
– Cześć Grzesiu, wiem, że mieliśmy nie rozmawiać dziś o kasie, ale wpadłem na genialny pomysł...– w tym momencie dostałem kuksańca na żebra od żony. – No dobrze... Aneta wpadła na genialny pomysł.
– Mirek, ja naprawdę nie potrzebuję pomocy...
– Daj mi tylko dokończyć. Jeśli ci się nie spodoba, to sobie odpuszczę.
– No dobrze. Niech ci będzie – zrobił zmieszana minę.
– No to słuchaj. W mojej firmie zwolnił się wakat. Jeśli miałbyś ochotę, to miejsce czeka na ciebie. Ale to nie wszystko. Jak wiesz, Anetka niedawno otworzyła swój biznes. Cukiernię, pamiętasz? No, tak się składa, że jedna z jej koleżanek poszła na macierzyńskie. Co wy na to, żeby połączyć szyki? Chcielibyśmy ci, Bożenko, zaproponować pracę u Anetki. No, więc? Co wy na to?
– Słuchaj, ja... nie wiem, co powiedzieć – powiedziała wzruszona Bożena. – Jeśli Grzesiek nie ma nic przeciwko, to ja zakasam rękawy i nawet jutro jestem gotowa do pracy.
– Nie wiem, ja wam dziękować. Mamy u was dług do końca życia – stwierdził Grzesiek.
– Daj spokój stary. Trzeba sobie pomagać!
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to piękny początek końca naszej przyjaźni.
Nie sądziłem, że to tak się skończy
Minął tydzień od naszej rozmowy. Grzesiek dzielnie przedzierał się przez procedury wdrożeniowe w mojej firmie, załatwiał formalności i uczył się dobrych praktyk. W tym samym czasie moja Anetka szkoliła Bożenkę z rodzajów ciast, ciasteczek, kaw i napojów, które oferowała jej cukiernia.
Wieczorami zdawaliśmy sobie relację z żoną i nie powiem, byliśmy zachwyceni. Byłem nie tylko przeszczęśliwy, że pomogłem przyjacielowi w potrzebie, ale także cieszyłem się, że znalazłem sobie w końcu dobrego pracownika, o którego tak ciężko w dzisiejszym świecie.
Nie wszystko było jednak tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać. Jednak zacznijmy od początku. Zarówno praca w cukierni, jak i w mojej firmie, nie należała do najprostszych, dlatego na pierwsze małe potknięcia przymykaliśmy oko. Jednak te z biegiem czasu nie ustępowały. To niedzielna rozmowa nad rosołem, którą podjąłem z żoną, zaczęła mnie niepokoić.
– Słuchaj kochanie, nie chcę się skarżyć, bo to nasi przyjaciele, ale moja cierpliwość się kończy. Bożenka czuje się w mojej cukierni, jak pani na włościach. Jest opryskliwa do klientów, ciągle się spóźnia, a większość zmiany spędza na zapleczu, paląc papierosy i klikając w telefon. Misiu, nie za to jej płacę. Nie wiem, co ja mam z tym zrobić...
– No co ty, Anetka. Nie przesadzaj. Pewnie jest skrępowana twoją osobą. Ty sobie tak świetnie radzisz. Na pewno chce ci dorównać. To tylko czysta rywalizacja. Nie rób afery tam, gdzie jej nie ma.
– No nie wiem. Nie podoba mi się jej zachowanie. Nie chcę tego tolerować, ale zrobię to tylko ze względu na ciebie. Dam jej jeszcze jedną szansę.
– No, a co innego zrobisz? Wylejesz ją? Przecież ona nie ma żadnego wykształcenia. Aneta, bądź poważna. Przecież oni nie mają kasy. Nie możesz trochę przymknąć na nią oko?
– Eh... no dobrze.
Resztę obiadu dojedliśmy w ciszy. Przyznaję, zignorowałem sygnały mojej żony. A kobieca intuicja nigdy się nie myli. Jednak nie chciałem zawieść przyjaciela. Bo co ja mu niby miałem powiedzieć? Hej, wylałem twoją żonę, bo jest leniwą kozą i chce nas oszukać na kasę? Oczywiście, że nie...
Nie chciałem jednak zawieść też żony, bo doskonale wiem, co by było, gdybym to zrobił. Wina poszłaby na mnie! Dlatego właśnie umówiłem się z Grześkiem na piątkowe piwo, żeby delikatnie zasugerować mu, żeby rozmówił się ze swoją małżonką.
– Grzesiu, powiedz mi, jak Bożence podoba się w pracy? – zapytałem, biorąc go pod włos.
– No powiem ci, że jest bardzo zadowolona. Mówi, że idzie jej coraz lepiej, zna już wszystkie kawy i ciasta, po kasie śmiga jak zawodowiec, a klienci się o nią dopytują. Mówię ci, odkryłeś diament, ta kobieta to urodzona sprzedawczyni. Uważaj, bo jeszcze wygryzie Anetkę, haha!
– Nie byłbym tego taki pewien...
– Co? Co masz na myśli? – zapytał grobową miną.
– Nie chcę burzyć tego pięknego obrazka, bardzo się cieszę, że Bożenka mówi o swojej pracy w samych superlatywach, ale... słuchaj, nie zrozum mnie źle. Twoja żona notorycznie spóźnia się do pracy i nadwyręża cierpliwość mojej Anety. Żona skarży się, że Bożena połowę zmiany spędza na zapleczu. Tak nie powinno być.
– No wiesz ty co... Bożenka żyły sobie wypruwa, żeby ta wasza kawiarenka śmigała, a ty tak się jej odwdzięczasz? Pogadam z nią, ale nie sądzę, żeby moja żona kłamała...
– No dobrze, chciałem tylko zasugerować, że może twoje uwagi przyjmie nieco łagodniej. No nic, nie gadajmy już o tym. Oglądałeś wczorajszy mecz? – zmieniłem temat. Nie miałem zamiaru dalej ciągnąć tej rozmowy.
Najadłem się wstydu
– MIREK! – grzmiała moja żona. – Mirek! Gdzie ty do cholery jesteś.
– Ładne mi „dzień dobry” żono. Nie widzieliśmy się cały dzień, chyba zasługuję na milsze słowa?
– Nie jestem pewna. Wiesz, co ta flądra dzisiaj zrobiła?
– Jaka flądra, o kim ty mówisz? – zaciekawiłem się.
– Jak o kim? Co ty głupi jesteś? O Bożenie, cholera jasna. Najwyraźniej rozmowa z Grześkiem przyniosła odwrotny efekt od zmierzonego... Przyszła dziś do pracy nie na 6, tak jak powinna, a na 11 nadąsana jak gęś. Gdy próbowałam do niej zagadać, zrugała mnie przy wszystkich klientach. Zaczęła rzucać we mnie ciastem, rozwaliła połowę zastawy, narobiła takiego bałaganu, że klienci zwinęli nogi za pas.
– Nie możliwe!
– Tak? To proszę bardzo – Aneta wręczyła mi nagranie z monitoringu. – Jeśli jeszcze raz powiesz mi, że mam dać jej kolejną szansę, to spotkamy się na procesie rozwodowym. Jutro wręczę jej wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Na szczęście mogę. A z nagraniem pójdę na policję. Przecież ta idiotka naraziła mnie na finansowe straty. Ba, wizerunkowe także! Jak ja spojrzę w oczy klientów?
– Niczego już nie powiem, masz rację. Przepraszam, nie wiedziałem, że to tak się skończy.
Chcieli nas zniszczyć
Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do przyjaciela. Tutaj też zostałem zrugany jak pies. Usłyszałem, że jestem oszustem, że jego żona przeżywa załamanie przez tę sytuację, że nigdy się po mnie czegoś takiego nie spodziewał.
Rozłączyłem się, nie miałem zamiaru dłużej wysłuchiwać tych bzdur. Na drugi dzień ani Grzesiek, ani Bożena nie stawili się w pracy, bez żadnych informacji. Nie zastanawiałem się nawet sekundy. Wystawiłem mu wypowiedzenie. Co więcej, zamiast odpuścić, to jeszcze z nas zrobili najgorszych.
Bożenka jak stara kwoka rozpowiedziała po mieście, że piekarnia mojej żony to wylęgarnia bakterii i robactwa. Że odebraliśmy jej dziecku chleb od buzi, że to my skazaliśmy całą rodzinę na nędzę. Miałem dość. Nie chcę słyszeć o kimś, kto kopie dołki pod najlepszym przyjacielem. Basta!
Czytaj także:
„Mąż w ataku furii zepchnął mnie ze schodów i straciłam swojego synka. Nie umiem mu wybaczyć, ani od niego odejść”
„Sąsiadka zaczęła rodzić na klatce schodowej. Pomogłam jej, bo wszystko jest ciekawsze od samotnej Wigilii”
„Jako 14-latka opiekowałam się chorą mamą. Zmieniałam jej pieluchy, a w tym czasie ojciec szukał już sobie nowej baby”