Pić zacząłem na studiach. Mieszkałem w akademiku, więc okazji do świętowania nigdy nie brakowało. Piwko, wódeczka, winko. Co kto przyniósł. Byłem zdrowy, silny, miałem mocną głowę, więc następnego dnia nawet specjalnie nie „cierpiałem”. Zimny prysznic, mocna kawa, miętówka w zęby i biegiem na wykłady.
To były fajne czasy
Po studiach dostałem pracę w znanej korporacji. A tam wiadomo… Wyścig szczurów, nerwy, wieczny stres… Aby odreagować, często chodziłem wieczorami do pubu. Wypijałem kilka drinków i od razu czułem się lepiej. Co prawda rozsądniejsi znajomi przestrzegali mnie, że przesadzam z procentami, że to się może źle dla mnie skończyć, ale ich wyśmiewałem. Byłem pewien, że alkohol nigdy nie da mi rady, że jestem od niego silniejszy. Oczywiście tak nie było. Piłem coraz więcej i częściej.
Także rano, bo z czasem zimny prysznic i mocna kawa już nie wystarczały, by postawić mnie na nogi. Wypijałem więc do śniadania setkę czy dwie. Potem poprawiałem kolejną w przerwie obiadowej… W firmie domyślali się, chyba że sobie popijam, ale się nie czepiali. Bo i o co? Nie chwiałem się, nadal pracowałem na pełnych obrotach, miałem świetne wyniki, byłem zadbany i elegancki. Daleko mi było do menela przysypiającego na ławce w parku.
Piętnaście lat temu zacząłem spotykać się z Małgosią. Była ciepłą, serdeczną i bardzo opiekuńczą kobietą. Czułem, że to ta jedyna, więc po roku znajomości poprosiłem ją o rękę.
– Zgodzę się, ale pod warunkiem, że przestaniesz pić – powiedziała, gdy klęczałem przed nią, z pierścionkiem w ręku.
– Przestanę, przysięgam – odparłem.
I w tamtej chwili mówiłem szczerze. Ciągle wydawało mi się, że nie mam żadnego problemu z alkoholem. Że jeśli tylko zechcę, to mogę go odstawić. Jak się zapewne domyślacie, nie dotrzymałem słowa. Ciągle piłem, tyle że w tajemnicy przed Małgosią. Ale ona była jak pies gończy. Szybko wyczuła, że ją oszukuję.
Nie rozumiałem, o co jej chodzi
Zaczęły się wymówki, pretensje, płacz. Szczególnie nieznośna zrobiła się, gdy zaszła w ciążę. Codziennie suszyła mi głowę. Krzyczała, że nie chce, by nasze dziecko patrzyło na ojca pijaka, że ona już tak dłużej nie może, że jeśli nie pójdę się leczyć, to po porodzie wyjedzie z maluszkiem do rodziców. Nie rozumiałem, o co jej chodzi. Przecież byłem dobrym mężem. Przynosiłem do domu pieniądze, nie zdradzałem jej, nie biłem. Niektórzy faceci po gorzale robią się agresywni. Ja byłem potulny jak baranek. Gdy zaczynała krzyczeć, zwykle ulatniałem się do innego pokoju i szedłem spać. A że sobie wypiłem? No cóż, mężczyzna musi się czasem rozerwać.
Małgosia spełniła swoją groźbę. Po porodzie nie wróciła z naszą córeczką, Zosią do domu, tylko wyjechała do rodziców, do innego miasta. O Boże, jaki ja byłem wściekły! Żeby ukoić nerwy, upiłem się do nieprzytomności. Potem się jednak ogarnąłem i pojechałem ją przepraszać. Nie chciałem stracić rodziny. Klęczałem przed nią, błagałem o wybaczenie, obiecywałem, że skończę z piciem.
– Tym razem cię nie zawiodę – zapewniałem gorąco. Uwierzyła. Chyba ciągle bardzo mnie kochała i nie chciała rozstania.
Po powrocie żony i córeczki do domu nie piłem przez trzy miesiące. Ale potem kolega zaprosił mnie na wieczór kawalerski i popłynąłem na całego. Chlałem chyba ze trzy dni. Kiedy wróciłem do domu, Małgosia urządziła mi oczywiście karczemną awanturę i zagroziła, że znowu ucieknie do rodziców. Nie przejąłem się tym specjalnie. Czułem, że uda mi się ją udobruchać. I rzeczywiście tak było. Przez następne lata groziła mi jeszcze wiele razy, ale na groźbach tylko się kończyło. Bo gdy było bardzo źle, odstawiałem kieliszek. Robiłem sobie przerwę, a gdy już się uspokajała, znowu zaczynałem pić.
Trzy lata temu spotkała mnie przykra niespodzianka. Małgosia zabrała Zosię i jednak wyjechała do rodziców. I to na dobre. Wtedy chodziła już na jakąś tam terapię dla współuzależnionych i to oni namieszali jej w głowie. Choć więc dzwoniłem, jeździłem, przepraszałem, była nieugięta.
– Z nami koniec. Wniosłam sprawę o rozwód – słyszałem za każdym razem.
Czułem się skrzywdzony, opuszczony, więc upijałem się do nieprzytomności. Najbardziej bolało mnie to, że wszyscy są przeciwko mnie. Nawet moja mama. Byłem pewien, że chociaż ona mnie zrozumie, pocieszy. Ale nie. Trzymała stronę Małgosi. Nawet na sprawie rozwodowej. W efekcie sąd orzekł rozwód i ograniczył mi prawa rodzicielskie. Dowiedziałem się, że z córeczką będę się mógł widywać, gdy pójdę na terapię. Ależ się wtedy wściekłem. Wrzasnąłem, że to niesprawiedliwe i krzywdzące i wybiegłem z sali. Ciągle uważałem, że moje picie to nic złego.
Kiedy w końcu przejrzałem na oczy?
Jakieś pół roku po rozwodzie. Trafiłem do szpitala, po ostrym zatruciu alkoholem. Obok leżał na łóżku jakiś starszy facet. Zabiedzony, wyniszczony. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że przez picie stracił wszystko: rodzinę, pracę, dom. I że mieszka na ulicy.
– Człowieku, ogarnij się. Wóda nie jest tego warta. Masz szansę jeszcze wszystko naprawić – przekonywał mnie. I przekonał.
Przeraziłem się, że skończę tak jak on. Wreszcie zrozumiałem, że mam problem. Gdy więc wypuścili mnie ze szpitala, od razu zapisałem się na terapię. Byłem z siebie taki dumny, że zadzwoniłem do Małgosi. Chciałem koniecznie zobaczyć się z Zosią.
– Nic z tego, mój drogi – usłyszałem.
– Ale dlaczego? – zdenerwowałem się.
– Bo ci nie ufam. Najpierw musisz udowodnić, że potrafisz wytrwać w trzeźwości – odparła stanowczo i odłożyła słuchawkę.
Z żalu poszedłem do sklepu i kupiłem pół litra, ale ostatecznie wylałem wódkę do zlewu. Czułem, że jeśli się napiję, to nie przestanę, dopóki nie stoczę się na dno. Od tamtego czasu nie wypiłem ani kropli alkoholu. Trzymam się, choć nie jest łatwo. Miewałem chwile zwątpienia. Zwłaszcza gdy Małgosia powtarzała, że jeszcze za wcześnie na spotkanie z córką.
Pozwoliła mi się z nią zobaczyć dopiero po roku. Poszliśmy we trójkę na lody. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Poczułem się tak, jakbym nadal miał rodzinę. Ale potem one wróciły do teściów, a ja pojechałem do domu. Pustego domu. Zrobiło mi się tak smutno, że aż się poryczałem. Ale nie sięgnąłem po butelkę. Powstrzymałem się. I mam nadzieję, że będzie tak dalej. Może wtedy Małgosia pozwoli mi zabrać do siebie Zosię na weekend? A może znowu się zejdziemy i będziemy rodziną? To jest tak piękne, że aż boję o tym marzyć…
Czytaj także:
„W mojej rodzinie kobiety mogły liczyć tylko na siebie. Nie chciałam być kolejną, od której facet ucieknie w siną dal”
„Ojciec nie chciał, by jego eks zajmowała się ich dzieckiem. Rodzinna waśń postawiła na nogi całe miasto”
„Mąż mnie zostawił dla biuściastej blondyny. Weszłam w komitywę z jego ciotką i wrócił w podskokach”