Niektóre rzeczy powinny być proste. „Nie kupuj mi nic na Walentynki” powinno znaczyć dokładnie to, co oznacza. Bez ukrytych podtekstów, bez tajemniczych kodów, które trzeba rozszyfrować. Ale najwyraźniej w moim małżeństwie nic nie było takie proste. Kiedy żona powiedziała mi, że nie chce prezentu, uwierzyłem jej. Uznajmy, że byłem naiwny.
Przecież sama to powiedziała
Może powinienem wiedzieć, że „nie chcę” to tylko „sprawdź, jak dobrze mnie znasz”. Może powinienem przewidzieć, że milczące oczekiwania są czasem głośniejsze od słów. Ale nie przewidziałem. Nie miałem pojęcia, że zwykły brak pudełka czekoladek czy bukietu róż może wywołać burzę, jakiej nie widziałem od lat.
– Naprawdę, szkoda kasy. Nie kupuj mi nic na Walentynki – powiedziała Iza, popijając herbatę.
Nie powiedziała tego zirytowana, nie westchnęła znacząco, nie przewróciła oczami. Ot, po prostu rzuciła to w trakcie rozmowy, tak samo, jak mówiła „zaraz wracam” albo „muszę kupić mleko”. Więc uznałem to za fakt. Okej, nie chce nic – nie kupię.
Walentynki wypadły w środę. Dzień jak każdy inny. Wracałem do domu trochę później, bo miałem na głowie dodatkowy projekt w pracy. Po drodze przechodziłem obok kwiaciarni, gdzie kilku facetów nerwowo wybierało ostatnie smętne róże. Przeszło mi przez myśl, żeby jednak coś kupić – dla pewności. Ale przypomniałem sobie jej słowa: „Szkoda kasy”.
Gdy wszedłem do mieszkania, Iza siedziała na kanapie, owinięta w koc, z telefonem w ręce. Na stole stała kolacja – sałatka, którą lubiła, i kawałki bagietki. Nic nadzwyczajnego.
– Cześć, kochanie – rzuciłem, zdejmując buty.
– Cześć – odpowiedziała bez uśmiechu.
Przeszedłem do kuchni, wziąłem wodę, wróciłem do salonu i usiadłem obok niej.
– Jak dzień? – spytałem.
– Normalnie – mruknęła, nie odrywając wzroku od ekranu.
O coś miała pretensje
Coś było nie tak. Czułem to w sposobie, w jaki trzymała telefon, jak zaciskała usta. Jakby czekała, aż się domyślę.
– Coś się stało? – spytałem ostrożnie.
– Nieee, nic – przeciągnęła.
Po kilku sekundach westchnęła znacząco i odłożyła telefon.
– Wiesz, Anka dostała od Marcina piękny złoty łańcuszek. A Justyna... – przerwała na chwilę, patrząc na mnie wymownie. – Justyna to już w ogóle, jej mąż zabrał ją do spa na weekend.
– No super, cieszę się za nich – powiedziałem, wciąż nie bardzo wiedząc, do czego to zmierza.
– Mhm – Iza skrzyżowała ramiona. – Wiesz, nie chodzi o rzeczy materialne...
O nie. Czułem, że zbliża się katastrofa.
– A o co? – spytałem ostrożnie.
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
– Nieważne.
I wróciła do telefonu. W tym momencie zrozumiałem, że jednak coś powinienem kupić.
Widocznie popełniłem błąd
Cisza w pokoju zaczęła mnie uwierać. Nie była to zwykła cisza – to była ta gęsta, napięta cisza, w której człowiek słyszy własne myśli głośniej, niżby chciał. Iza przewijała coś na telefonie, ja udawałem, że oglądam telewizję, ale oboje wiedzieliśmy, że to bez sensu.
– Iza… – zacząłem niepewnie. – Możemy porozmawiać?
– A o czym tu gadać? – rzuciła, nie podnosząc wzroku znad ekranu.
– No nie wiem... Może o tym, co cię gryzie?
W końcu podniosła na mnie oczy.
– A co mnie może gryźć, Michał? Naprawdę nie wiesz?
Zamrugałem, próbując przetworzyć tę sytuację. Jeszcze kilka dni temu jasno powiedziała, że nie chce prezentu. Teraz wyglądało na to, że jednak powinna się jakaś paczka materializować na stole.
– Powiedziałaś, że nie chcesz nic na Walentynki – przypomniałem jej ostrożnie.
Prychnęła pod nosem.
– A ty naprawdę wziąłeś to na serio?!
– No... Tak? – poczułem się jak idiota.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu Iza machnęła ręką.
– Nieważne. Nie zrozumiesz.
Znowu to samo.
– To może mi to wytłumaczysz? – podjąłem ostatnią próbę.
Nie rozumiem własnej kobiety
Westchnęła ciężko, jakbym prosił ją o wyjaśnienie teorii względności.
– To nie chodzi o to, że chciałam prezent – zaczęła powoli, jak do dziecka. – Chodzi o to, że w ogóle o mnie nie pomyślałeś.
– Jak to nie pomyślałem?! Cały dzień miałem w głowie twoje słowa: „Szkoda kasy, nie kupuj mi nic” – obruszyłem się.
– Ale mogłeś kupić! – wybuchła. – To nie jest kwestia prezentu, tylko tego, że... że chciałabym wiedzieć, że ci na mnie zależy!
Wpatrywałem się w nią w osłupieniu.
– Więc miałem ci kupić coś, chociaż mówiłaś, że niczego nie chcesz?
– Tak!
Przetarłem twarz dłońmi.
– I to ma sens… jak?
– Bo wtedy wiedziałabym, że zrobiłeś to nie dlatego, że musisz, tylko dlatego, że chcesz – wyrzuciła z siebie i zacisnęła usta.
W tym momencie poczułem, jak moje nerwy powoli zaczynają się gotować.
– A wiesz, czego ja bym chciał, Iza? – zapytałem, siląc się na spokojny ton. – Żeby „nie kupuj mi nic” oznaczało dokładnie to, co znaczy.
Skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła wzrok.
– To za dużo do ogarnięcia dla niektórych.
Zacisnąłem szczękę. Cudownie. Po prostu cudownie.
Myślałem, że to będzie miły dzień
Cisza w pokoju zrobiła się tak ciężka, że miałem ochotę otworzyć okno, żeby ją przewietrzyć. Iza dalej siedziała obrażona, a ja próbowałem poukładać sobie w głowie ten emocjonalny labirynt, w który właśnie wpadłem.
– Dobra – powiedziałem w końcu. – Może wyjaśnisz mi, jak miałem to rozegrać?
Iza przewróciła oczami.
– To nie jest takie trudne. Mogłeś po prostu mnie zaskoczyć. Czymkolwiek. Czekoladą, kwiatkiem, czymś, co pokazuje, że pomyślałeś o mnie.
– Pomyślałem. I doszedłem do wniosku, że szanuję twoje słowa.
– Czyli nie pomyślałeś! – rzuciła, krzyżując ręce na piersi.
– Nie, Iza. Pomyślałem logicznie – odparłem. – A to chyba był błąd.
Oparła się na poduszce, wyraźnie zirytowana.
– Chodzi mi o to, że kobieta chce czuć się wyjątkowo. Nie chce ci mówić wprost: „Hej, kup mi kwiaty i czekoladki”, bo to by było wymuszone. Chce, żebyś sam na to wpadł.
Patrzyłem na nią w osłupieniu.
– A nie wystarczy powiedzieć wprost, czego się oczekuje?
– To nie byłoby romantyczne.
Parsknąłem cichym śmiechem, ale szybko tego pożałowałem.
– Nie wiem, co w tym zabawnego – mruknęła.
Westchnąłem ciężko.
– Nic. Po prostu następnym razem po prostu powiedz, że chcesz prezent.
– To nie o to chodzi…
Patrzyłem, jak kręci głową i już wiedziałem, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi.
Walentynki powinny być prostsze
Następnego dnia temat dalej wisiał w powietrzu. Iza była chłodna, choć nie mówiła już nic wprost. Ja z kolei chodziłem z myślą, że coś tu nie gra.
W pracy opowiedziałem o sytuacji Kubie, koledze z biura.
– Stary, to klasyk – zaśmiał się. – Jak kobieta mówi „nie chcę prezentu”, to znaczy „zaskocz mnie czymś fajnym”.
– Ale to przecież absurd! – jęknąłem. – Po co mówić coś, co nie jest prawdą?
Kuba poklepał mnie po ramieniu.
– Michał, bo to test. Jak zdasz, masz spokojny wieczór. Jak oblejesz – masz to, co teraz.
Przez chwilę siedziałem w milczeniu. Może rzeczywiście nie chodziło o prezent, tylko o gest? Może chciała poczuć, że pamiętam, nawet jeśli mówiła inaczej? Po pracy wstąpiłem do kwiaciarni. Bukiety były już przebrane, ale dorwałem małą, czerwoną różę w doniczce. Do tego bombonierka z pralinkami, które lubiła. Gdy wróciłem do domu, Iza siedziała na kanapie.
– Przepraszam – powiedziałem, podając jej prezent.
Spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili jej twarz się rozpromieniła.
– O, Michał… – uśmiechnęła się lekko. – No widzisz? To nie było takie trudne.
Westchnąłem. Tak, to wcale nie było trudne. Wystarczyło po prostu nie słuchać tego, co mówiła.
Mam nauczkę na przyszłość
Przez chwilę Iza przyglądała się róży w doniczce, jakby oceniała, czy to wystarczające zadośćuczynienie. W końcu westchnęła i sięgnęła po czekoladki.
– Wiesz, Michał… – zaczęła, otwierając bombonierkę. – Naprawdę się ucieszyłam, ale…
Zmrużyłem oczy.
– Ale?
– No… To już po Walentynkach – wzruszyła ramionami. – To nie to samo, co dostać coś w ten właściwy dzień.
Przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem.
– Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że gdybym przyniósł ci to samo wczoraj, byłoby super, ale dziś to już nie ma znaczenia?
– No nie do końca nie ma znaczenia – zaczęła ostrożnie. – Ale… rozumiesz… to tak, jakbyś sobie przypomniał o mnie po fakcie.
Oparłem się na krześle, próbując to przetrawić.
– Czyli lepiej by było, gdybym nie przyniósł nic?
– Po prostu… mogłeś pomyśleć wcześniej.
Patrzyłem, jak rozpakowuje pralinkę i wkłada ją do ust.
– Wiesz co, Iza? – westchnąłem. – Chyba nigdy tego nie zrozumiem.
Uśmiechnęła się lekko.
– Nie musisz rozumieć. Wystarczy, że będziesz pamiętał.
Pokiwałem głową. Zapiszę to sobie w kalendarzu. Na przyszły rok.
Z rok będę pamiętał
Kilka dni później temat Walentynek powoli się rozmył, choć ja nadal miałem go z tyłu głowy. Iza wróciła do normalnego zachowania, jakby nic się nie stało. Ja jednak czułem, że to była cenna lekcja.
W kolejnych tygodniach zacząłem zwracać większą uwagę na takie rzeczy. Po drodze z pracy kupowałem jej ulubione batony albo przynosiłem kwiaty bez okazji. Niby nic wielkiego, ale widziałem, że jej się podoba. Pewnego wieczoru, kiedy oglądaliśmy serial, nagle oparła się o moje ramię.
– Wiesz, Michał – zaczęła. – Ja cię naprawdę kocham, nawet jak czasem nie rozumiesz.
Zaśmiałem się.
– No widzisz? W końcu coś, co nie wymaga domyślania się.
Szturchnęła mnie w bok.
– Głupek.
Znałem ją na tyle, by wiedzieć, że to w jej języku oznaczało „dziękuję”. A ja zapamiętałem na przyszłość, że „nie chcę prezentu” to po prostu test. I że lepiej go zdać.
Michał, 30 lat
Czytaj także:
„Mąż się zastanawia, dlaczego ciągle jestem zmęczona. Przecież mu nie powiem, że spalam kalorie z moim trenerem”
„Gardziłam małżeństwem, ale rodzina wciąż marudziła o ślubie. Mój facet wpadł na diabelski pomysł, żeby dali nam spokój”
„Wymarzony bal karnawałowy zmienił się dla mnie w piekło. Gdy odkryłam grzeszki męża, zaplanowałam zimną zemstę”