Przez długi czas pracowałem na etacie jako specjalista do spraw marketingu. Byłem doceniany w mojej pracy, ale zawsze chciałem czegoś więcej. Wiedziałem, że mam możliwość wymyślić coś własnego i zarobić znacznie więcej niż w jakiejś marnej korporacji.
– Ech, zobacz, prezes podjechał dziś nowym autem. Chyba z pół miliona takie kosztuje... – mruknąłem któregoś dnia do mojego kolegi Bogdana.
– No wiadomo, my harujemy, a on wydaje! – zarechotał. – Fajnie być takim prezesem.
Wiedziałem, że Bogdan jest tak samo sfrustrowany pracą w korpo jak ja. Również psioczył na menadżerów, skąpe księgowe i wścibskie kadrówki. Gdy wpadłem więc na pomysł założenia biznesu internetowego, był pierwszą osobą, której postanowiłem zaproponować współpracę.
– Ale dobry pomysł! Teraz ludzie wszystko kupują przecież w internecie! Wpadłeś na naprawdę świetny pomysł, ale jego prawdziwa moc to ten innowacyjny koszyk. To trzeba jak najszybciej opatentować! – ekscytował się. – Mam w tym doświadczenie, mój brat opatentował jakieś swoje rozwiązanie dla części samochodowej kilka lat temu. Zbił na tym pomyśle fortunę!
– Naprawdę?! No to świetnie, zajmij się tym, a ja będę dalej opracowywał plan na start tego biznesu – ucieszyłem się.
Od razu podzieliłem się z żoną planami
Gdy wróciłem z pracy, byłem tak pozytywnie nakręcony, że natychmiast opowiedziałem o wszystkim Kamili, mojej żonie.
– Kurczę, byłoby fajnie – westchnęła. – Od dawna wiem, że jesteś zdolny do czegoś więcej niż tylko harowanie na czyjś rachunek w głupiej korporacji. Działajcie!
– No tak, wszystko okej, tylko nadal musimy wymyślić, skąd wziąć kasę na ten projekt... – moja ekscytacja lekko opadła, gdy uświadomiłem sobie, że przed nami jeszcze wiele przeszkód logistycznych.
– A ile potrzebujecie? Mam sporo oszczędności na tym oddzielnym koncie. Wiesz, że miałam takie przed ślubem i cały czas odkładam tam jakąś kwotę co miesiąc. Uzbierała się już naprawdę spora sumka. Ta kasa powinna zostać wydana właśnie na coś takiego: na szansę na lepszą przyszłość – uścisnęła mnie.
– No co ty... Jesteś pewna?
– Jak najbardziej – uśmiechnęła się Kamila.
Następnego dnia zrobiła mi przelew. Faktycznie, kasa, którą udało jej się zgromadzić, była znacznie większa, niż myślałem. Oczywiście, wiedziałem, że żona ma swoje prywatne konto oszczędnościowe, ja też miałem własne, ale to, co mnie udało się odłożyć, było z trzy razy mniejszą kwotą.
Bogdan miał swój pomysł
W poniedziałek zorganizowaliśmy sobie z Bogdanem nieoficjalne spotkanie biznesowe w naszej biurowej kuchni. Zaczekaliśmy, aż wszyscy współpracownicy zrobią sobie kawy i wymienią się najświeższymi plotkami, i usiedliśmy we dwóch z notatnikami.
– Bogdan, mamy kasę. Mam oszczędności, żona się dorzuciła. To wystarczy na start. Nie musimy brać żadnych ryzykownych pożyczek ani rzucać pracy, żeby się załapać na dofinansowanie – oznajmiłem uradowany.
– O kurczę, to naprawdę świetnie! Wiesz, ja też chętnie bym się dorzucił, ale naprawdę nie wiedzie mi się ostatnio wybitnie w sferze finansowej... Mamy z Magdą bardzo dużo dodatkowych wydatków i jeszcze nam urosła rata kredytu...
– Daj spokój, nie ma sprawy, ja to wezmę na siebie, a ty po prostu zajmiesz się czymś innym.
– Zajmę, zajmę! Odciążę cię ze wszystkiego! – Bogdan aż zacierał ręce z radości. – To co, jutro pójdę do urzędu i zarejestruję firmę, co?
– A dasz radę? Będziesz pewnie musiał wziąć na to dzień urlopu...
– To wezmę. Ty inwestujesz, ja poświęcam swój czas – uśmiechnął się do mnie kolega.
Wszystko szło znacznie lepiej, niż się spodziewałem. Myślałem, że już na starcie napotkamy przeszkody, które szybko zniechęcą nas do tego pomysłu, albo Bogdan wymiksuje się ze wspólnego biznesu, kiedy zauważy, że to wszystko wymaga czasu i pieniędzy. Nigdy nie byłem dobry w „biznes”, księgowość, sprawy finansowe i prawne, dlatego cieszyłem się, że kolega tak chętnie bierze wszystkie te rzeczy na siebie. Mnie zajęłoby to znacznie więcej czasu, bo przed każdą głupią formalnością musiałbym robić co najmniej kilkudniowy research, żeby w ogóle wiedzieć co i do czego...
„Bartek, musimy udowodnić, że mamy kapitał zakładowy. Musisz mi przelać tę kasę, którą masz na start”, napisał do mnie Bogdan następnego dnia. „To tylko formalność”, dopisał po chwili.
Byłem naiwny jak dziecko
Dzisiaj już wiem, że to powinna być moja pierwsza czerwona flaga. Nawet nie pomyślałem, żeby zweryfikować informację, którą podał mi kolega. Po prostu przelałem mu „na gębę” wszystkie pieniądze, które miałem, włącznie z tymi Kamili. To były nasze całe rodzinne oszczędności.
„Podanie o patent złożone, firma założona!”, odpisał mi kolega kilka godzin później.
Wtedy jeszcze się cieszyłem. Jeszcze nie wiedziałem, że od tego momentu wszystko zacznie się sypać. Następnego dnia Bogdan nie pojawił się w pracy. Na jego mailu widniała „zwrotka” informująca, że przebywa na zwolnieniu lekarskim do końca tygodnia. No cóż, każdy ma przecież prawo do choroby. Zacząłem się jednak niepokoić, gdy zwolnienie kolegi zaczęło się stopniowo przedłużać. Najpierw o tydzień, a potem o jeszcze kolejny...
„Bogdan, wszystko okej? Strasznie długo cię nie ma. Co cię tak dopadło?”, napisałem do kolegi, ale mi nie odpisał.
To było dziwne. Dotąd byliśmy z Bogdanem w stałym kontakcie, zawsze miał przy sobie telefon. „Może stało się coś złego? Może jest ciężko chory? Lepiej go odwiedzę”, pomyślałem i od razu po pracy zapakowałem się do samochodu z paczką czekolad, miodów, syropów na odporność i innych drobnych podarunków dla chorego.
Jak on mógł?!
Gdy dojechałem do domu kolegi, zobaczyłem, że na parterze pali się światło. „To dobrze, przynajmniej nie pocałuję klamki”, przeszło mi przez myśl. Stanąłem przed drzwiami i nacisnąłem dzwonek. Otworzył mi sam Bogdan.
– O, Bartek... – mruknął mało entuzjastycznie.
Zupełnie nie wyglądał na chorego. Miał na sobie eleganckie ubrania, był idealnie ostrzyżony. Właściwie to wyglądał lepiej niż kiedykolwiek.
– No hej, co się dzieje? Nie odpisujesz na wiadomości, nie ma cię w pracy... Jesteś chory?
– Ech, nie jestem – westchnął ciężko. – Dobra, załatwmy to teraz, kiedyś przecież w końcu się dowiesz.
– Czego się dowiem?
– To koniec, Bartek. Firma została założona, kasę mam, patent mam. Wziąłem zwolnienie tylko dlatego, że nie chcę tracić źródła utrzymania tak od razu, ale niedługo pewnie się zwolnię – oznajmił mi chłodno.
– Ale o czym ty mówisz? Przecież firma jest nasza, a kasa i patent moje...
– Tak? To zajrzyj do urzędu i poproś o papiery. Możesz się mocno zdziwić – odpowiedział mi z ironicznym uśmieszkiem.
– Co ty w ogóle wygadujesz, Bogdan? – nadal nie docierało do mnie to, co próbował mi przekazać.
– O rany, jesteś tak naiwny, że nie zauważysz, że ktoś cię obrabia nawet, jak nakryjesz złodzieja na grzebaniu w swoim portfelu! Sory, tacy frajerzy sami są sobie winni – żachnął się.
– Chcesz mi powiedzieć, że zabrałeś mi pieniądze i pomysł i wszystko zapisałeś na siebie?
– No, w końcu dotarło! – zarechotał kolega. – Tak, dokładnie to zrobiłem.
– Ale Bogdan, przecież jesteśmy kolegami... Przelałem ci oszczędności całej mojej rodziny... Moje, żony...
– No, nadal nie wierzę, że to zrobiłeś tak po prostu. Taką kasę przelać komuś bez zweryfikowania czegokolwiek? Jak dzieciak...
Co ja teraz powiem żonie?
Powoli zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę się stało. Zostałem perfidnie rozegrany i oszukany, a w dodatku przez kogoś, komu naprawdę ufałem. Ba, miałem go za dobrego kumpla!
– Bogdan, ja muszę zadbać o swoją rodzinę. Weź sobie ten patent, weź sobie firmę, ale zostaw mi przynajmniej pieniądze...
– Wybacz, Bartek, ale ja też muszę zadbać o rodzinę. Tylko w ten sposób wyjdziemy z kłopotów finansowych. Przykro mi, że padło na ciebie, jesteś równym facetem, ale takie jest życie. Trzymaj się – odparł i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Tak po prostu zostałem bez pieniędzy, bez kolegi i bez pomysłu wartego fortunę. Jak ja to teraz wytłumaczę Kamili? Przecież tak we mnie wierzyła...
Czytaj także:
„Mężczyzna jest dla mnie bankomatem, a ja towarem. Lepiej płakać w willi, niż pod mostem”
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Kiedy patrzyłem na jej jędrne, młode ciało, nie mogłem się opanować”
„Córka oznajmiła, że nie ochrzci dziecka. Chcę po kryjomu zabrać Stasia do księdza i zmyć z niego grzech pierworodny”