„Żona nazwała mnie hipopotamem. Tak mnie to zraniło, że zacząłem biegać. I zrujnowałem sobie stawy...”

mężczyzna, który zrujnował sobie zdrowie fot. Adobe Stock, New Africa
„Gdy 15 lat temu braliśmy ślub, wyglądałem więcej niż dobrze. Na plaży dziewczyny wzdychały na widok mojego umięśnionego ciała. A teraz? Twarz jak księżyc w pełni, sflaczałe mięśnie i piłka na brzuchu. Wystarczył niewielki wysiłek, a już oblewałem się potem i sapałem jak parowóz”.
/ 13.09.2021 11:48
mężczyzna, który zrujnował sobie zdrowie fot. Adobe Stock, New Africa

Nie od dziś wiadomo, że bieganie jest zdrowe. Pod warunkiem jednak, że się wie, jak biegać. Ja niestety nie wiedziałem, i słono za to zapłaciłem. W przenośni i dosłownie. Cała historia zaczęła się wczesną wiosną, rok temu. Wziąłem prysznic, przepasałem się ręcznikiem i poszedłem do sypialni. Miałem nadzieję, że żona rzuci mi zachęcające spojrzenie i pobaraszkujemy sobie troszkę w łóżeczku. Kaśka jednak podparła się na łokciu, zmarszczyła nos i zaczęła lustrować mnie wzrokiem.

Myślałem, że piany dobrze nie spłukałem i dlatego przygląda mi się z taką uwagą

A ona wypaliła, że jestem gruby jak hipopotam. I że muszę coś z tym zrobić, bo otyli ludzie są dużo bardziej narażeni na choroby układu krążenia. I częściej lądują na cmentarzu. Zabolały mnie te słowa o hipopotamie. Mocno. Ochota na miłosne igraszki przeszła mi w jednej sekundzie. Burknąłem więc tylko, żeby uważała, bo kilka kobiet w pracy chętnie schrupałoby mnie na śniadanie, po czym wlazłem pod kołdrę i ostentacyjnie odwróciłem się do ściany.

Zaczęła się przymilać, tłumaczyć, że tylko martwi się o moje zdrowie. Nie słuchałem. Czułem się zraniony i chciałem, żeby zostawiła mnie w spokoju. A teraz? Przez następne dni chodziłem jak struty. Próbowałem zapomnieć o tym, co powiedziała Kaśka, ale nie potrafiłem. Najgorsze było to, że miała rację. Gdy piętnaście lat temu braliśmy ślub, wyglądałem więcej niż dobrze. Na plaży dziewczyny wzdychały na widok mojego szczupłego, ale umięśnionego ciała. A teraz? Twarz jak księżyc w pełni, sflaczałe mięśnie i piłka zamiast kaloryfera na brzuchu. Z kondycją też nie było u mnie najlepiej. Wystarczył niewielki wysiłek, a już oblewałem się potem i sapałem jak stary parowóz.

Ale jak miałem nie sapać, skoro właściwie się nie ruszałem?

Do pracy i z pracy jeździłem samochodem, w firmie głównie siedziałem za biurkiem, a w domu leżałem na kanapie i oglądałem telewizję, chrupiąc przekąski i popijając piwem… Gdy sobie uświadomiłem, jak niezdrowo żyję i jak fatalnie wyglądam, to aż mi się smutno i przykro zrobiło. Pomyślałem, że jeśli nie posłucham Kaśki i się za siebie nie wezmę, to nie dość, że stracę do siebie szacunek, to jeszcze nie pożyję długo.

Na początku chciałem ćwiczyć na siłowni. Nawet karnet wykupiłem. Ale gdy zobaczyłem tych wszystkich umięśnionych kolesi godzinami wyciskających potężne ciężary, to mi ochota przeszła. Chciałem schudnąć i wrócić do formy, a nie nabawić się kompleksów. Wybrałem więc bieganie. Nie raz, gdy wracałem wieczorami z pracy, widziałem ludzi truchtających po osiedlu. Pomyślałem, że jak pójdę w ich ślady, to nie dość, że uniknę złośliwych komentarzy i spojrzeń mięśniaków z siłowni, to jeszcze szybko osiągnę swój cel. Kupiłem więc sobie dres, adidasy, i gdy zapadł zmrok, przebrałem się i ruszyłem do drzwi.

– A gdzie ty się wybierasz o tej porze? I w takim dziwnym stroju? – Kaśka patrzyła na mnie podejrzliwie.
– Idę pobiegać – rzuciłem, siląc się na obojętność. Wybałuszyła oczy. – Co jesteś taka zdziwiona? Sama powiedziałaś, że wyglądam jak hipopotam. Postanowiłem zgubić kilka kilogramów. Nie chcę, żebyś tak wcześnie została wdową.
– Wiedziałam, że mądry z ciebie facet. To dlatego za ciebie wyszłam – cmoknęła mnie w policzek.

Nie przebiegłem jeszcze nawet metra, a już byłem z siebie dumny jak paw. Pierwszy bieg był koszmarem. Potykałem się o każdy występ w chodniku, brakowało mi tchu. Wróciłem do domu ledwie żywy i mokry z wysiłku, ale dziwnie radosny i rozluźniony. Kiedyś przeczytałem, że kiedy się człowiek tak porządnie zmęczy fizycznie, to jego organizm wydziela endorfiny, hormony szczęścia. Śmiałem się z tego, bo wydawało mi się to kompletną bzdurą. Ale teraz przekonałem się, że to prawda.

– No i jak? Ciężko było? – dopytywała się Kaśka.
– Jak cholera. Chwilami myślałem, że padnę i już się nie podniosę.
– Czyli rezygnujesz… – posmutniała.
– Nigdy w życiu! – aż krzyknąłem.

Naprawdę nie zamierzałem odpuszczać. Zbyt dobrze się czułem

Od tamtej pory codziennie wieczorem wskakiwałem w dres i ruszałem na osiedle. Biegałem bez względu na pogodę, coraz szybciej, dalej i dłużej. Często po takim biegu bolał mnie każdy mięsień, kolana, każda kosteczka w nogach, ale nie rezygnowałem. Byłem przekonany, że to normalne, że jak chcę wrócić do dawnej formy i sylwetki, to muszę pocierpieć. Godziłem się na to bez narzekania, szczególnie że moje wysiłki zaczęły przynosić efekty. Z tygodnia na tydzień robiłem się lżejszy, czułem się szczęśliwszy i… lepszy.

Od siebie sprzed kilku miesięcy i od innych ludzi, którzy zamiast się ruszać, spędzali wolny czas przed telewizorem i zamieniali się w hipopotamy. Prawdę mówiąc, uważałem, że są po prostu niegodnymi szacunku leniami, których nie stać na odrobinę wysiłku. Bo skoro ja mogłem codziennie biegać, to oni też. I pewnie myślałbym tak do dziś, gdyby nie tamto wydarzenie. To było pod koniec lata. Jak zwykle wyszedłem pobiegać. Nie zdążyłem się jednak dobrze rozpędzić, kiedy poczułem, jak tracę równowagę i padam na ziemię. Moje prawe kolano jakby się zblokowało. Na dodatek bolało jak nigdy dotąd. Tak cierpiałem, że aż mi łzy po policzkach pociekły. Przerażony zadzwoniłem do Kaśki. Gdy usłyszała, że leżę pod domem i jęczę, natychmiast przybiegła.

– O Boże, co ci się stało?! – krzyknęła przerażona.
– No właśnie nie wiem… Nie mogę wstać… Auuu!– zawyłem.
– Dzwonię po pogotowie!
– Nie wygłupiaj się. Pomóż mi się tylko pozbierać i wrócić do domu. Jak się położę, to mi przejdzie – zaprotestowałem.

Nie lubię chodzić do lekarzy, a poza tym święcie wierzyłem, że nic złego mi się nie stało.

Lekarz zajął się mną bardzo dokładnie – zbadał kolana, zrobił usg…

Nie przeszło. Ani tego dnia, ani następnego. Kolano co prawda trochę się odblokowało, ale przy każdym kroku ból był tak wielki, że aż mi się ciemno przed oczami robiło. Nie mogłem normalnie funkcjonować. W końcu zdecydowałem się pójść do ortopedy. Oczywiście prywatnie. Nie miałem czasu ani ochoty na wykłócanie się o skierowanie a potem czekanie miesiącami na wizytę. Lekarz zajął się mną bardzo starannie. Zbadał kolana, zrobił usg…

– Biega pan? – zapytał.
– Tak, skąd pan wie?
– Bo pańskie stawy kolanowe są w kompletnej rozsypce. Czeka pana wielomiesięczna rehabilitacja, a jeśli to nie pomoże, artroskopia.
– Jak to? Przecież bieganie jest zdrowe!
– Owszem, ale pod warunkiem, że robi się to z głową.
– Nie rozumiem.
– No dobrze, kiedy pan zaczął biegać? I jak?
– Pół roku temu. A jak? Normalnie. Wyszedłem z domu i pobiegłem. Ile sił miałem w nogach.
– Błąd. Przygodę z bieganiem trzeba rozpoczynać od marszu. Po kilku treningach można przejść w marszobieg, a dopiero potem próbować przebiec pewien dystans. Na początek nie dłuższy niż cztery kilometry. I nie wolno biegać codziennie. Dla amatora trzy razy w tygodniu w zupełności wystarczy – mówił.
– O rany, a ja myślałem, że im więcej, szybciej i dłużej będę biegał, tym dla mnie lepiej.
– Nic podobnego. Trzeba najpierw przygotować się do wysiłku. I dać organizmowi czas na regenerację. Z kanapowca nie można zamienić się od razu w sportowca.
– Faktycznie. Nie pomyślałem o tym…
– A gdzie pan biegał? Po lesie?
– Nie. Po chodniku. Mieszkam w samym centrum.
– Kolejny błąd. Twarda powierzchnia to zabójstwo dla stawów. Jak pan nie mógł znaleźć kawałka zielonej nawierzchni, to trzeba było za miasto pojechać…
– Czyli popełniałem błąd za błędem?
– Niestety… I dlatego pan trafił do mnie – pokiwał głową.

Od tamtej wizyty u lekarza minęło ponad pół roku. Przez ten czas jeszcze kilkakrotnie odwiedziłem jego gabinet. Przeszedłem też intensywną rehabilitację. Zapłaciłem za wszystko mnóstwo pieniędzy, ale powoli wracam do zdrowia. Jest duża nadzieja, że obędzie się bez operacji. Czy będę kiedyś jeszcze biegał? Sam nie wiem. Do końca leczenia mam absolutny zakaz nawet truchtu, więc się nad tym jeszcze specjalnie nie zastanawiałem. Nie zasiadłem jednak na kanapie przed telewizorem. Trzy razy w tygodniu chodzę na basen. Pływanie nie obciąża stawów i pozwala zachować formę. 

Czytaj także:
Jestem po 40-tce, ale to nie powstrzymało zwyrodnialca. Dorzucił mi pigułkę gwałtu i wykorzystał
Wyścig szczurów mnie wykańczał. Porzuciłam karierę w prokuraturze, bo ile można być jeleniem?
Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, opętał mnie demon

Redakcja poleca

REKLAMA