W zasadzie jestem spokojnym człowiekiem. Wszystkie sprawy w życiu staram się załatwiać rozsądnie, zgodnie z logiką i bez stresów. Nie mam problemów w pracy, z kolegami, z szefem.
Nawet z teściową żyję w przyjaźni, co, musicie przyznać, jest znaczącym osiągnięciem. W jednym tylko przyznaję się do całkowitej bezradności. Nie umiem porozumieć się z własną żoną – Agnieszką. Co prawda jesteśmy małżeństwem dopiero od czterech lat, ale mam wrażenie, że im dłużej jesteśmy razem, tym staje się to coraz trudniejsze.
Moja ukochana potrafi zrobić wielką aferę z każdego drobiazgu. A potem obrażona wyprowadzić się do swojej najlepszej przyjaciółki, Kaśki. Pół biedy, gdy rzeczywiście jestem czemuś winny. Tulę wtedy uszy po sobie i grzecznie czekam, aż burza minie. Jak wspomniałem na początku, jestem spokojnym facetem i nie lubię się kłócić. Sęk jednak w tym, że zwykle nie mam pojęcia, o co jej właściwie chodzi. Ot, choćby ostatnio – urządziła mi taki cyrk, że do końca życia go nie zapomnę.
Nie przejąłem się tym zbytnio
Zaczęło się od tego, że siostra mojej żony obchodziła urodziny w znanym klubie. Przyszło kilkanaście zaprzyjaźnionych osób. Bawiliśmy się wspaniale, tańczyliśmy, trochę wypiliśmy. Nagle, ni stąd ni zowąd, Adze zebrało się na czułości. Zaczęła się do mnie tulić, chciała, żebym ją pocałował, objął. Kocham żonę i bardzo chętnie jej to okazuję, ale w zaciszu domowej sypialni.
Przy ludziach nie lubię robić z siebie widowiska. Jestem przecież facetem, a nie pryszczatym nastolatkiem, który nie potrafi zapanować nad testosteronem. Odsunąłem ją więc delikatnie i szepnąłem, żeby się nie wygłupiała, bo to nie czas i miejsce na amory.
Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym jej ojca i matkę zabił. I do końca wieczoru nie odezwała się ani słowem. Nie przejąłem się tym zbytnio. Miałem nadzieję, że złość jej przejdzie i następnego dnia wszystko wróci do normy. Nic z tego! Gdy wróciłem po pracy do domu, zastałem opróżnione półki w szafie i list na stole: „nie kochasz mnie, a ja nie potrafię żyć bez miłości”.
Nie ukrywam, zdenerwowałem się okropnie. Chwyciłem za telefon i próbowałem się do niej dodzwonić. Oczywiście, jak zwykle w takich sytuacjach, nie odbierała. Ze złości walnąłem więc o ścianę doniczką z jej ukochanym kaktusem. A potem zabrałem się za wypijanie wszystkiego, co było w domu i miało procenty.
Zgodnie z zasadą, że na smutki najlepszy jest kieliszek wódki. Był piątek, wieczór i wiedziałem, że przez dwa najbliższe dni nie muszę przejmować się pracą.
Barek mamy zawsze naprawdę nieźle zaopatrzony, więc opróżnienie go zajęło mi jeszcze całą sobotę. Kiedy w niedzielę w południe wreszcie przestała boleć mnie głowa, zacząłem zastanawiać się co dalej. Jechać do Kaśki, błagać o wybaczenie, dzwonić…? Ale dlaczego?
Przecież w niczym nie zawiniłem. A mimo to mam się poniżać, kajać, przepraszać? O nie! Gdzie mój męski honor, moja duma? Przyznaję, rozżaliłem się trochę nad sobą. I wtedy zadzwonił mój stary kumpel ze studiów. Chyba wyczuł, że coś jest ze mną nie tak, bo kupił kilka browarków, chipsy i zjawił się u mnie. Na początku zarzekałem się, że nic się nie stało, ale po trzecim piwku język mi się rozwiązał. Opowiedziałem co i jak.
– Stary, no i co ja ma zrobić? – zapytałem na koniec.
Wzruszył tylko ramionami
– Nic! To tylko zwyczajny foch. Wcześniej czy później jej przejdzie. Najlepiej spokojnie poczekać – stwierdził autorytatywnie, otwierając kolejną butelkę.
Po jej wypiciu doszedłem do wniosku, że mój kumpel ma rację. Postanowiłem, że nie będę robił nic i rzeczywiście poczekam. Jeżeli żona zmądrzeje i wróci – będę się cieszył. Jeśli nie wróci – widać nie jesteśmy dla siebie stworzeni.
Dalszą część popołudnia spędziliśmy bardzo przyjemnie. Oglądaliśmy spokojnie boks w telewizji, podgryzaliśmy chipsy i raczyliśmy się piwkiem. Dwa kolejne dni minęły mi samotnie, ale pracowicie. Po pierwsze uzupełniłem braki w barku. Potem doprowadziłem mieszkanie do stanu używalności, bo po tym piwnym spotkaniu z kumplem w domu zapanował niezły bałagan. A chipsy walały się wszędzie, nawet w przedpokoju.
Kupiłem też kaktusowi nową doniczkę i ustawiłem ją w tym samym miejscu, w którym stała poprzednia, czyli na parapecie. Przykręciłem dwa poluzowane kontakty i powiesiłem półeczkę w łazience. Ugotowałem nawet bigos, taki jak lubię, z dużą ilością tłustego mięsa. Na co dzień w naszym domu nieosiągalny, bo moja pani takich kalorycznych bomb nie jada…
Nie zająknęła się o Adze
Trzeciego dnia, późnym wieczorem, odwiedziła mnie Kaśka. Właśnie wyszedłem spod prysznica, więc otworzyłem jej drzwi w szlafroku. Na widok mojego stroju aż poczerwieniała z emocji, wyraźnie wietrząc jakąś sensację.
– Aga przysłała mnie po kilka drobiazgów – oświadczyła i zanim zdążyłem ją zaprosić, sama wparowała do mieszkania.
– Akurat – mruknąłem, zamykając drzwi.
Doskonale wiedziałem, że przyszła na przeszpiegi. Cieszyłem się, że zdążyłem posprzątać mieszkanie. Już wyobrażałem sobie, co by to było, gdyby zobaczyła ten syf i rozbitą doniczkę… Przyjaciółka mojej żony od razu zaczęła myszkować po kątach. Zajrzała do łazienki, sypialni, szafy, ba nawet na balkon. Niczego nie wywęszyła. Trochę zawiedziona rozsiadła się w salonie.
– No i jak sobie radzisz? – spytała słodkim głosem.
– Jak widzisz, świetnie – odparłem.
I na dowód tego poczęstowałem ją bigosem. Spałaszowała ze smakiem całą miskę. Potem przez chwilę rozmawialiśmy o jakichś duperelkach. Nie zająknęła się o Adze ani słowem, ja też dyplomatycznie o nią nie pytałem. Nie miałem zamiaru dyskutować z Kaśką o swoich małżeńskich problemach.
– No to ja już polecę, pa! – stwierdziła nagle i ruszyła w stronę wyjścia.
– A rzeczy, po które przyszłaś? – zapytałem z przekąsem.
– Oj, zapomniałam! – złapała się za głowę.
Okazało się, że nie…
Chwyciła z łazienki kilka przypadkowych drobiazgów i zniknęła. Byłem zadowolony z tej wizyty. Wiedziałem, że Kaśka opowie o wszystkim, co zobaczyła, mojej żonie. Fakty, jak mi się wydawało, świadczyły na moją korzyść: radzę sobie, grzecznie się prowadzę i spokojnie czekam na jej powrót. Byłem pewny, że Agę ucieszy ta wiadomość, doceni ten mój spokój i najdalej następnego dnia wróci.
Następnego dnia bladym świtem wpadł do mnie... teść. Był wyraźnie zatroskany.
– Nie wiedziałem, że między tobą i Agą jest aż tak źle – zaczął.– Agnieszka siedzi u matki. Beczy od rana i opowiada, że jej nie kochasz, masz inną i chcesz się rozwieść – wyjaśnił.
Kompletnie zgłupiałem. Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet słowa.
– To jakaś bzdura! Skąd jej to przyszło do głowy? – krzyknąłem, gdy wreszcie odzyskałem mowę.
Odetchnął z ulgą.
– Nie wiem, ale chyba powinieneś z nią jak najszybciej porozmawiać – stwierdził.
Faktycznie, nie było na co czekać. Zadzwoniłem do pracy, że się spóźnię i pojechałem do teściów. To nie była spokojna rozmowa. Ba, to w ogóle nie była rozmowa, bo na początku mówiła, a właściwie krzyczała, tylko Agnieszka.
Usłyszałem, że jestem zimnym draniem, że mi na niej nie zależy. Kaśka opowiedziała jej, jak to znakomicie sobie sam radzę, dobrze się miewam i ani trochę nie cierpię z powodu jej odejścia. Bo nawet o nią nie zapytałem!
Naprawdę ją kocham
Na dodatek jestem trzeźwiutki i pachnący, a nie pijany i zarośnięty! W domu jest czysto, więc pewnie już jakąś babę sobie znalazłem i mi posprzątała. I jeszcze pyszny bigos ugotowała… i tak dalej. Nawet nie próbowałem z nią dyskutować. Gdy wreszcie skończyła, poleciałem po kwiaty, padłem przed nią na kolana i przez pół godziny zapewniałem o swojej dozgonnej miłości. W końcu dała się udobruchać i się pogodziliśmy.
Na razie między nami jest w porządku. Ale na wszelki wypadek kupiłem zapasową zastawę stołową. Z przeceny. Gdy moja żona znowu z jakiegoś powodu wyprowadzi się do przyjaciółki, wytłukę ją całą w drobny mak. To będzie znaczyło, że naprawdę ją kocham i cierpię z powodu jej odejścia do szaleństwa!
Czytaj także:
„Bibianna wydziedziczyła syna i majątek przepisała siostrzenicy. Chciała jej odpłacić za błąd z młodości”
„Szwagierka często potrzebowała pomocy mojego męża. Okazało się, że majstrował wyłącznie między jej nogami”
„Narzeczony chciał, bym przed ślubem zobowiązała się do urodzenia mu trójki dzieci. Musiałam zrobić badania na płodność”