Stałem przy bankowym okienku od dłuższej chwili, udając, że nie słyszę coraz głośniejszych posykiwań ludzi z formującej się za mną powoli, ale nieubłaganie, długaśnej kolejki.
– Jest tak, jak pana poinformowałam. Stan środków na koncie wynosi zero złotych – wyrecytowała kasjerka, patrząc na mnie ze współczuciem.
– A może pani sprawdzić, kiedy i kto dokonał wypłaty? – szepnąłem, z trudem opierając się o kasową ladę.
– Oczywiście – uśmiechnęła się sztucznie pracownica banku. – Już patrzę… Rzeczywiście, miał pan spore oszczędności. Ale dwa miesiące temu wszystko wypłaciła druga osoba uprawniona do zarządzania państwa kontem. Pana… – …żona – szepnąłem i w tamtej chwili naprawdę musiałem się już przytrzymać, żeby nie upaść.
Dlaczego ona to zrobiła?
Dlaczego Danka bez mojej wiedzy wypłaciła wszystkie nasze oszczędności i nie zająknęła się na ten temat ani słowem? I to teraz, kiedy najbardziej ich potrzebowałem? – kołatało mi się po głowie przez całą drogę do domu.
Musiałem przyznać, że ostatnio między mną a żoną nie układało się najlepiej. Każde z nas żyło w swoim świecie, mijaliśmy się jak obcy ludzie. Ale czego oczekiwać po dwudziestu latach małżeństwa? Nie miałem wielkich złudzeń. Danka wprawdzie coś tam od czasu do czasu przebąkiwała, że nie jest ze mną szczęśliwa, że to już nie to, co kiedyś, ale puszczałem jej słowa mimo uszu.
Dlaczego miałaby być nieszczęśliwa? Byłem właścicielem nieźle prosperującej firmy. Nie zdradzałem jej. Nie włóczyłem się. Większość czasu spędzałem w domu, w kapciach, przed telewizorem. W dodatku byłem dobrym ojcem dla syna. Czego kobieta mogła chcieć więcej?
Przez chwilę miałem nadzieję, że to jakaś okrutna pomyłka. Straciłem ją w sekundę po tym, jak Danka otworzyła usta, żeby odpowiedzieć na moje zarzuty.
– Więc w końcu się zorientowałeś – wycedziła. – Tak, to prawda. Wypłaciłam wszystkie oszczędności.
– Ale, Danusiu, tam było prawie dwieście tysięcy złotych – wyszeptałem. – I…
Chciałem dodać, że przez całe życie odkładałem te pieniądze na czarną godzinę, która właśnie nadeszła, ale żona nie pozwoliła mi skończyć.
– Dobrze wiem, ile tam jest, a raczej było. W końcu sama te pieniądze wypłaciłam – jakimś dziwnym, zimnym głosem, którego nigdy wcześniej u niej nie słyszałem, powiedziała moja żona. – I zamierzam za nie się świetnie bawić. Zmarnowałam na ciebie dwadzieścia lat swojego życia. Teraz nastał mój czas.
– Ale… ale jakie „zmarnowałam”? – wyszeptałem. – Ja ciebie teraz najbardziej potrzebuję…
Ostatnich słów Danka już chyba nie usłyszała. Krzyczała coś o tym, że w końcu trafiła na mężczyznę, który potrafi docenić, jakim jest skarbem i wybiegła z domu, jakby ją kto gonił.
Nie potrzebowałem długiego czasu, żeby zorientować się, że to nie była spontaniczna akcja.
Moja żona od dawna musiała się na ten moment przygotowywać.
Ze wspólnej sypialni zniknęła większość jej ubrań. Na szafie nie było wielkich walizek, które ściągaliśmy dwa razy do roku, gdy wybieraliśmy się na wspólne wakacje. Rozmowa z synem tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że Danka mnie zostawiła.
– Mama od dawna kogoś ma. Dziwię się, że tego nie zauważyłeś – warknął Radek.
Z jego miny łatwo wywnioskowałem, że to mnie obwinia za rozpad naszego małżeństwa. Był zły, patrzył na mnie wrogo.
– Chodziła taka rozpromieniona… Do tego fryzjer, kosmetyczka… Zachowywała się jak nie nasza mama. Ale ty jak zwykle zainteresowany byłeś tylko firmą – wydął pogardliwie usta nasz dorosły syn.
Nie tylko – chciałem szepnąć. – Nie tylko firma zajmowała moje myśli w ostatnim czasie. Mam na głowie znacznie poważniejsze problemy niż rozliczenia księgowe. Wystarczył mi jednak rzut oka na Radka, żeby zobaczyć, że to nie jest dobry moment. Nie mogłem obarczać go teraz swoimi kłopotami. Owszem, był dorosły, ale rozstanie rodziców to szok również dla dużych dzieci. Gdyby dowiedział się, co jeszcze przysparzało mi ostatnio trosk, mógłby się całkowicie załamać.
Westchnąłem i nieudolnie poklepałem Radka po ramieniu.
– Wszystko się jeszcze jakoś ułoży – powiedziałem zdawkowo, co wywołało na twarzy mojego syna tylko ironiczny uśmiech. Piękny widok, doprawdy…
Sam nie wierzyłem w ani jedno słowo z tego, co mówiłem. Co miało się ułożyć? Czekała mnie najcięższa walka w moim życiu, a byłem z tym zupełnie sam i na dodatek bez pieniędzy.
Trzy tygodnie wcześniej zdiagnozowano u mnie guza na wątrobie.
Lekarz nie robił mi wielkich nadziei
– Nie zrobiliśmy oczywiście jeszcze wszystkich badań – powiedział. – To dopiero wstępna diagnostyka, ale nie chcę pana mamić złudzeniami. Radziłbym pozamykać wszystkie sprawy.
– Naprawdę nie ma nadziei? – wyszeptałem wtedy. – A operacja za granicą?
– Jeśli może pan wyłożyć co najmniej dwieście tysięcy złotych, mogą być szanse – wzruszył ramionami lekarz, najwyraźniej nie wiedząc, że ktoś taki jak ja, skromnie ubrany, mógłby trzymać na koncie w banku dwieście tysięcy złotych.
A jednak tak właśnie było. Miałem całkiem spore oszczędności. Teraz nadarzała się doskonała okazja, by je spożytkować. W najśmielszych snach nie przypuszczałbym, że własna żona mnie z tych oszczędności okradnie, tym samym odbierając mi nadzieję na przedłużenie życia.
Kolejne tygodnie były koszmarem. Czułem się tak słabo, że musiałem zrezygnować z pracy. Do tego zacząłem chemioterapię, którą bardzo źle znosiłem. Męczyły mnie wymioty, osłabienie, wypadały mi włosy. Bywały dni, że nie miałem sił przejść z kanapy na fotel albo sięgnąć po pilota, żeby włączyć telewizor.
Do tego przez większość dnia byłem zupełnie sam. Nie chciałem się w takim stanie pokazywać synowi, żeby go dodatkowo nie przygnębiać. Wymyśliłem kłamstwo o nawale pracy i w ten sposób zabezpieczyłem się przed jego ewentualną wizytą. Radek zresztą chyba nie spieszył się do mnie. Najwyraźniej wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że żona ode mnie odeszła – i mnie obarczał całą winą.
Momentami nawet go rozumiałem. Przez długie godziny w nocy, kiedy nie mogłem spać, bo bezsenność była kolejnym efektem ubocznym chemioterapii, rozmyślałem o swoim małżeństwie. Nie były to wesołe myśli.
Dotarło do mnie, że zwykle byłem w życiu swojej rodziny nieobecny. Prawie nie znałem swojego syna. Od dawna niewiele mnie łączyło z żoną. Nic dziwnego, że w końcu postanowiła znaleźć kogoś, kto będzie dla niej prawdziwym partnerem – a nie tylko dostarczycielem pieniędzy i współlokatorem.
Tamtego dnia leżałem właśnie na kanapie pogrążony w takich niewesołych myślach, gdy usłyszałem zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Byłem tak oszołomiony, że nawet nie zdawałem sobie w pierwszej chwili sprawy, co to oznacza. Złodzieje? Ktoś się włamuje? – przebiegło mi przez głowę, nim dotarło do mnie, że przecież złodzieje nie próbują zwyczajnie otwierać drzwi. To musiał być ktoś, kto miał klucze. Radek albo…
Była widocznie zaniepokojona
– Co tu się dzieje? – usłyszałem zdumiony głos Danki. – Jesteś chory? Chciałam cię uprzedzić, że przyjdę, dzwoniłam, ale nie odbierałeś…
Odruchowo zerknąłem na telefon. Leżał kilka metrów ode mnie. Za daleko, żebym miał siłę po niego sięgnąć.
– Czemu jesteś taki blady? Zatrułeś się czymś? I chyba schudłeś?
Z każdym pytaniem Danka wydawała się coraz bardziej zdenerwowana. Najwyraźniej nie takiego widoku spodziewała się w dawnym domu.
– Ty też, jeśli mam być szczery, nie wyglądasz kwitnąco – mruknąłem, bo tylko na tyle było mnie stać.
Wystarczył mi rzut oka na byłą żonę, żeby zobaczyć, że nie jest w formie. Miała podkrążone oczy i najwyraźniej nie zadała sobie trudu, żeby nałożyć choć odrobinę makijażu, co w ostatnich latach jej się praktycznie nie zdarzało. Wyglądała jak własna matka.
– Romans ci chyba nie służy? – wyszeptałem, nawet nie próbując podnieść głowy.
Danka to zignorowała. W coraz większym popłochu rozglądała się po wnętrzu.
– Co tu się dzieje? – powtarzała ciągle. – Co ci jest? Dlaczego Radka tu z tobą nie ma?Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś?
– Do ciebie? Po co? – warknąłem, bo tego było już dla mnie za wiele. – Tu już nie ma co ukraść, a ciebie przecież tylko pieniądze interesują! Pytasz, czy jestem chory… Tak, jestem bardzo chory. Mam raka. I przez ciebie nie mam za co się leczyć.
– Nie wiedziałam, naprawdę. Nie miałam pojęcia – powtarzała Danka, najwyraźniej nie potrafiąc wydusić z siebie nic więcej.
Wyglądała tak żałośnie, że w tamtej chwili nawet zrobiło mi się jej szkoda. Ale to trwało tylko moment.
– Co cię do mnie sprowadza? Chcesz popatrzeć, jak umieram? – spytałem w końcu.
– Nie gadaj głupot – żachnęła się Danka, a później spuściła wzrok i wyszeptała: – Oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas. Ale takiej mocy nie mam.
Później usłyszałem historię, od której włos zjeżył mi się na głowie.
Swojego kochanka Danka poznała na siłowni
– Od razu wiedział, jak uwieść taką kobietę jak ja. Samotną, dobiegającą pięćdziesiątki… Byłam dla niego łatwym łupem. Wystarczyło kilka czułych słówek, by mnie omotał. Później poszło już z górki. Kiedy wprowadziłam się do Mateusza, ciągle powtarzał, że chce pieniędzy, że na pewno mamy pieniądze. Mamił mnie wizją świetlanej przyszłości u jego boku, gdy pożyczę mu dwieście tysięcy. Tak się bałam, że go stracę… Poszłam do banku i wypłaciłam nasze wszystkie oszczędności.
Mateusz obiecywał, że za te pieniądze otworzy biznes, w którym ona będzie miała udziały. Ciągle powtarzał, że kocha Dankę i „nigdy nie mógłby oszukać ukochanej”. Prawdę poznała dopiero, gdy do ich wspólnego domu zapukała policja. Rzeczywiście prowadził biznes. Sieć nielegalnych kasyn. Ale to nie było wszystko. Był hazardzistą uzależnionym od gry. Jej dwieście tysięcy wystarczyło na dwa tygodnie „zabawy”. Później zaczęły się ucieczki przed wierzycielami i próby zmylenia tropu policji.
– Dla mnie w tym wszystkim nie było miejsca – zakończyła swoją historię Danka, zwieszając głowę.
– Więc wróciłaś – dokończyłem, nawet nie podnosząc głowy, żeby na nią spojrzeć.
– Nie wiem, na co liczyłam – przyznała moja żona. – Może na cud, którego zabrakło w całym naszym małżeństwie? Może liczyłam na to, że się zmieniłeś po tym, jak od ciebie odeszłam? Że coś do ciebie dotarło? Że możemy od nowa?
Po prostu nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Ta kobieta przysporzyła mi tyle zmartwienia, okradła mnie – a teraz liczyła na to, że tak po prostu jej wybaczę i przyjmę z powrotem pod swój dach?! Tak wtedy myślałem. Ale byłem zbyt słaby, żeby podejmować jakąkolwiek próbę dyskusji z Danką.
– Rób, jak chcesz. W końcu to mieszkanie niedługo i tak będzie tylko twoje. Moje dni są policzone – wyszeptałem.
Danka nagle spojrzała na mnie z przedziwną determinacją w oczach.
– A to się jeszcze zobaczy – powiedziała twardym głosem. – Coś mi mówi, że twoja choroba jest cudem, na który czekało nasze małżeństwo.
Trudno mi było zaakceptować taki punkt widzenia, ale ostatnie, na co miałem ochotę, to kłótnie.
Wzruszyłem tylko ramionami i ponownie pogrążyłem się w letargu, w którym tkwiłem od kilku tygodni. Danka następnego dnia wprowadziła się z powrotem do naszego mieszkania. Nie chciałem się do tego przyznać, ale wraz z jej pojawieniem się poczułem się, jakby do domu ktoś wpuścił promienie słońca. Żona przejęła zarządzanie mną i moim zdrowiem – tak jak robiła to podczas wszystkich lat naszego małżeństwa.
Zadzwoniła do mojego lekarza, ustaliła z nim, jakie suplementy diety mogę przyjmować, co mogę jeść, aby nabrać sił… Jednym słowem całościowo zajęła się tym, żebym poczuł się lepiej. Co więcej, zadzwoniła też do Radka.
– To nonsens, żeby syn nie wiedział, że ojciec choruje – powiedziała tylko, gdy zapytałem, czemu właściwie to robi. – Całe życie chowałeś się przed nami niczym niedźwiedź w jamie. Daj sobie pomóc.
Choroba okazała się lekarstwem
Chciałem zaprotestować, ale – no cóż – po prostu nie miałem na to sił.
O dziwo, okazało się, że Danka znowu miała rację. Nie wiem, co powiedziała Radkowi, ale syn zachowywał się tak, że jego wizyta nie wprawiła mnie wcale w zakłopotanie. Przeciwnie.
Kiedy tak siedzieliśmy w trójkę, jak za starych dobrych czasów, na chwilę zapomniałem nawet o bólu.
– I widzisz, czy trzeba było aż tak ciężkiej choroby, żebyśmy poczuli, jak to jest być rodziną? – szepnęła mi do ucha Danka, lekko ściskając moją rękę.
Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. W ostatnim czasie tyle rzeczy działo się poza mną, że odzwyczaiłem się od wyrażania swojego zdania. Ostatnio byłem u lekarza na wizycie kontrolnej. Był szczerze zaskoczony, jak doskonale wyglądam.
– Nie poznaję pana – przyznał, przyglądają się mu podejrzliwie. – Wyniki też ma pan dobre. Daleki jestem od mówienia o cudach w medycynie, ale w poprawie pana stanu jest coś nienaturalnego
Uśmiechnąłem się tylko lekko. Co miałem powiedzieć? Że prawdziwym cudem było to, co się stało z moim małżeństwem? Czy lekarz, człowiek nauki, zrozumiałby, że coś, co wydawało się najgorszym przekleństwem, czyli utrata żony i wszystkich oszczędności – w efekcie przyniesie nam wszystkim błogosławieństwo i nadzieję na nowe jutro? Pewnych rzeczy nie da się naukowo wyjaśnić ani ująć słowami…
Czytaj także:
„Dałam szefowi serce na dłoni, a on podtarł sobie nim tyłek. Mój wyczekany awans dał lafiryndzie z dekoltem po pępek”
„Mój synek miał wymyśloną przyjaciółkę, która… przepowiadała mu przyszłość! Byłam przerażona jego pomysłami”
„Zakochałam się jak nastolatka. Miłość do gorącego kochanka tak zawróciła mi w głowie, że >>rzuciłam się za nim w ogień<<”