Od 3 lat, czyli od początku naszego małżeństwa, byłam idealną panią domu. Nie musiałam pracować, więc sprzątałam, prałam, gotowałam itd. Byłam w tym naprawdę dobra, a nawet perfekcyjna.
Byłam panią domu
Marcin, mój mąż, kierował dużą firmą spedycyjną, więc tak naprawdę pieniędzy mieliśmy pod dostatkiem. Nie musiałam chodzić do pracy i ta perspektywa na początku naprawdę mi się podobała.
Codziennie wstawałam przed mężem, szykowałam mu śniadanie, by zjadł coś pożywnego przed wyjściem do pracy i oczywiście lunch na wynos, żeby nie stołował się w fast-foodach. Po jego wyjściu zajmowałam się wszystkim, co akurat danego dnia sobie zaplanowałam. Miałam taki rytm dnia, że najważniejsze obowiązki wykonywałam, zanim zabrałam się za obiad. Popołudnia były dla mnie. Mogłam je spędzać, jak chciałam, ale szkopuł w tym, że nie bardzo miałam jak poszaleć, bo Marcin co tydzień przydzielał mi konkretne kwoty do dyspozycji.
Wydzielał mi pieniądze
Na początku mi to nie przeszkadzało, ale jakiś rok po ślubie pierwszy raz poczułam się źle z tym, że muszę się prosić o każdą złotówkę.
– Kochanie, chcę w tym tygodniu pójść do fryzjera. Dorzuć mi proszę ze dwie stówki.
– Hmm... Aż tyle? – zapytał mąż.
– Tyle? Raptem 200 zł, więc nie przesadzaj.
– Skoro muszę... Ale przemyśl może fryzurę, żeby takie wypady nie były zbyt często. Myślę, że raz na pół roku będzie optymalnie – powiedział i rzucił mi banknot na stół.
Zatkało mnie. Poczułam się w tym momencie naprawdę źle. Nie jak żona, ale jak jakaś służąca, która po skończonej dniówce, musi się prosić o należne jej pieniądze. Marcin uraził mnie. Nie widział, jak się codziennie staram. Jak wymyślam rozmaite pyszności na obiad, by był zadowolony. Jak pucuję stół, by nie było na nim zacieków. Jak odkurzam, by czasem w powietrzu nie wirowały nawet drobinki kurzu. Zaczynało mnie to irytować.
Kochałam go, ale coraz częściej czułam, że rola pana i władcy przyćmiła mu wszystko inne. Gdzie się podział ten romantyczny facet, w którym się zakochałam?
Kłóciliśmy się o kasę
Przez kolejne dwa lata na naszym małżeństwie zaczęło pojawiać się coraz więcej rys. Uczucie, które nas łączyło, zaczęło pękać pod naporem pretensji. Powodem naszych kłótni były pieniądze. Te, które Marcin miał, ale niechętnie się nimi dzielił. A ja ich przecież potrzebowałam.
– Musisz mi dawać więcej pieniędzy. Robię zakupy i obracam każdą złotówkę dwa razy, zanim wydam, a i tak czasem z czegoś muszę zrezygnować. Wszystko podrożało.
– Nie mówiłaś nic wcześniej.
– Bo nie chciałam cię denerwować. Ale mam już dosyć. Jeśli tak to ma wyglądać, to pójdę do pracy – powiedziałam stanowczo.
– Nie ma mowy, moja żona nie będzie pracować.
– W takim razie zwiększ budżet na domowe wydatki i na moje też. Traktujesz mnie jak służącą, której rzucisz jakiś ochłap, a nie jak żonę.
– Nie przesadzaj.
– Ja przesadam? Jak tak dalej będzie, to nasze małżeństwo nie ma żadnego sensu – powiedziałam i wyszłam.
Zbuntowałam się
Przez kolejny tydzień mieliśmy ciche dni. Zbuntowałam się nawet i dwa razy nie ugotowałam obiadu. I tak mi nigdy nie dziękował za niego. Ba! Nigdy też nie powiedział, że coś mu smakowało.
– Nie ma nic ciepłego do jedzenia? – zapytał po powrocie z pracy.
– Nie ma.
– Jesteś chora?
– Nie, niby dlaczego?
– Twoim obowiązkiem jest... – zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
– Obowiązkiem? Chyba sobie żartujesz! Od 3 latach codziennie masz obiad podstawiony pod nos, a ani razu tego nie doceniłeś. Gotowałam dla ciebie z miłości, ale już mi się nie chce. Bo nie wiem, czy tej miłości jeszcze w ogóle trochę zostało.
– Bzdury opowiadasz. Skoro masz focha, to sobie coś zamówię.
O, i tak właśnie wyglądały nasze rozmowy. Jak grochem o ścianę. Czułam, że się duszę. Nie zamierzałam ustępować, choć było mi przykro, że Marcin jest taki nieugięty.
Zaskoczył mnie
Kolejnego dnia mąż obwieścił, że jedzie w delegację, więc nie muszę nic gotować, skoro to dla mnie taki problem. Gdy zamknęły się za nim drzwi, odetchnęłam z ulgą. Mogłam spędzić te kilka dni bez latania z odkurzaczem czy mopem, bez stania przy garach i bez prania kolejnych gaci. Mogłam robić, co chciałam, bo nikt tego nie skontroluje. Tylko, że nie wiedziałam, co robić, skoro nie miałam kasy. Wybór książka czy serial jakoś nie był szczytem moich marzeń.
Nie musiałam robić obiadu, więc postanowiłam umówić się z koleżanką na kawę. Na to jeszcze mnie stać. Chwyciłam za torebkę, ale wtedy coś z niej wypadło. To była mała koperta, a w niej karta do bankomatu i jedno zdanie od mojego męża: Na Twoje wydatki. Kocham Cię. Marcin
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Znałam jednak mojego męża i wiedziałam, że to może być jego zagrywka taktyczna. Chciał mnie tylko udobruchać, a gdy wróci, znów będzie tak samo. Znów wpadnę w kołowrotek prac domowych. Póki co jednak postanowiłam skorzystać z tej karty.
To był znak od losu
I naprawdę zaszalałam jak nigdy. Zaprosiłam Magdę nie tylko na kawę, ale też na obiad. I to był dla mnie przełom pod wieloma względami.
– Ja to cię podziwiam – powiedziała.
– Mnie? A za co? Przecież ja nic nie osiągnęłam.
– Nie pracujesz, a żyjesz na poziomie. Każda by tak chciała.
– Ehh, jeśli myślisz, że moje życia to bajka, to się mylisz. Są dni, że chciałabym pójść do pracy, a nie stać przy garach.
– Naprawdę? – zdziwiła się Magda. – Hmm, jeśli naprawdę być chciała wyrwać się z domu, to u mojego męża w firmie szukają kogoś do działu administracji na pół etatu. Może chciałabyś spróbować?
– Ale przecież ja nigdy nie pracowałam...
– Myślę, że sobie poradzisz. To nie jest jakieś ambitne stanowisko, w sumie wystarczy znajomość podstawowych programów i angielskiego. A to raczej potrafisz, prawda?
– No tak.
– Więc jak, podeślesz mi swoje CV, żebym miała podkładkę?
– Jasne – powiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
Gdy wróciłam do domu, naszykowałam dokumenty i zaczęłam się zastanawiać, czy to dobry pomysł. Magda oddzwoniła już na drugi dzień, że jej rekomendacja podziałała i mogę zaczynać od zaraz. Co prawda, na razie na okres próbny i faktycznie na pół etatu, ale dla mnie to był krok milowy.
Musi to zaakceptować
Marcin wrócił w piątek wieczorem. Czekałam na niego z pyszną kolacją, która go zmyliła.
– Nareszcie, wróciła moja żona – niemal zacmokał z zadowoleniem. – I po co były te fochy?
Nie skomentowałam tego. Za to obwieściłam nowinę.
– Od poniedziałku idę do pracy, więc obiadów nie będzie na czas. Może nie będzie w ogóle, albo co drugi dzień.
– Żartujesz?
– Ani trochę. I jeśli mamy być dalej małżeństwem, to musisz to uszanować. A po kolacji pokażę ci, jak włączyć pralkę.
Mina mojego męża była bezcenna. Kolejne tygodnie były testem naszego małżeństwa. Chyba go zdaliśmy, bo okazało się, że mój mąż jednak potrafi chwycić za odkurzacz, a nawet coś ugotować. Mój bunt wyszedł nam tylko na dobre.
Czytaj także: „Czekałam na dziecko jak na zbawienie, a teraz czuję się nieszczęśliwa. Nie chcę już być matką, to nie dla mnie”
„Na emeryturze pojechałam w podróż życia. Syn się obraził, bo musiał wynająć opiekunkę do dzieci”
„Rozwiodłam się już po roku, bo teściowa sterowała mężem jak marionetką. Zdanie mamusi było dla niego najważniejsze”