Jak wyraźnie odcisnęła usteczka! Musiała zadać sobie sporo trudu, abym nie przeoczyła tego znaku – pokpiwałam głośno, wyjmując koszule męża z kosza na pranie.
– Ogromnie jestem ciekawa damy, co tak na karminowo barwi usteczka! – pokrzykiwałam, żeby się nie rozryczeć, bo wszystko we mnie aż wyło z upokorzenia. – Wredny gnój! – złorzeczyłam, sortując kolory. – To ja z wywieszonym jęzorem uwijam się między pracą a domem, staram się, aby mój powrót na etat nie odbił się negatywnie na domownikach, a tu jakaś dziunia próbuje zaznaczyć swój teren?
– Po co ci to biuro projektów? – marudził Piotr, kiedy bliźniaki poszły do szkoły, a ja postanowiłam wrócić do pracy zawodowej. – Chcesz się zamęczyć? Przecież dajemy radę finansowo. Brakuje ci czegoś?
– Ptasiego mleka – irytowałam się, bo miałam dość bycia kurą domową.
Marzyłam o tym, by znowu projektować, wyjeżdżać na sympozja. Miałam za sobą parę wygranych konkursów na obiekty publiczne, a mąż zgotował mi wygnanie w Ustanówku pod Warszawą, daleko od znajomych i koleżanek, bo tam wybudowaliśmy dom.
– Jak on mógł! – tłukłam pięściami w wiklinową pokrywę kosza, połykając łzy.
Przyjaciółka próbowała mnie uspokoić
Przecież do tej pory tworzyliśmy udany związek. Wyprowadziłam Piotrka z rozmaitych traum, w jakie wpędziła go matka, wyjeżdżając na stałe z kraju i zostawiając go z babką. A teraz ten palant, odtrącony przez rodzicielkę, a przytulony przez moją rodzinę i wprowadzony przez mego ojca w dobrze prosperujący biznes, wraca z takim śladem na koszuli do domu. I jeszcze jakby nigdy nic – wrzuca ją do prania. Myślał pewnie, że będę tak skonana, iż nie zauważę tej karminowej szminki.
Jak tylko posegregowałam pranie i nastawiłam pierwszą partię, zaparzyłam sobie melisę i powoli wypiłam. Potem zrobiłam delikatny makijaż, poprawiłam fryzurę, wzięłam torebkę i kluczyki do samochodu oraz starannie zapakowałam uszminkowaną koszulę i już z progu krzyknęłam, żeby Piotr powiesił pranie na strychu i nastawił kolejne.
Nie wiem, kiedy dotarłam do Bożeny. Ledwie przekroczyłam próg jej mieszkania, rozryczałam się i przez łzy opowiedziałam o dzisiejszym znalezisku w koszu.
– Opanuj się – uspokajała mnie przyjaciółka. – Skąd pomysł, że cię zdradza? Do tej pory nie wyciął ci żadnego numeru.
– Kiedyś musi być ten pierwszy raz – mruknęłam bez przekonania.
– A może komuś zależało na tym, abyś tak właśnie pomyślała i zrobiła mu awanturę?
– Nie przyszło mi to do głowy – sapnęłam, połykając łzy. – Jeżeli się okaże, że skacze na boki, to fora ze dwora. Rozwód i do widzenia. Także z firmą. To przecież firma mojego ojca. On jest w niej tylko prezesem.
– Nie gorączkuj się tak – mitygowała mnie Bożena. – Jak zajdzie potrzeba, wynajmiemy detektywa. Ale najpierw pogadaj z Piotrkiem. Spokojnie. Bez histeryzowania. Rozwód to ostateczność. Bliźniaki wymagają dużo uwagi, a Maciek jest zapatrzony w ojca jak sroka w kość. W razie rozstania wybierze jego. Chcesz konfrontacji? Poza tym kobieta z takich sytuacji wychodzi bardziej poobijana, a i potem nie jest jej łatwo. Moja mama często cytowała przysłowie, że „łatwiej w życiu słomianemu Jasiowi niż złocistej Kasi”. Pomyśl i o tym, zanim strzelisz jakieś głupstwo.
Gadałyśmy długo. Wróciłam do domu dobrze po północy. Piotrek już spał. Bliźniaki pojechały na zieloną szkołę. Nazajutrz była sobota. Pospałam do dziewiątej. Obudził mnie zapach kawy, która parowała na nocnym stoliku.
– Mocno zasiedziałaś się u Bożenki – odezwał się na dzień dobry mój mąż.
– Na szczęście, bo może byśmy dziś już wcale nie rozmawiali.
– Dlaczego? – zrobił wielkie oczy.
Jego historia nawet trzymała się kupy
Wstałam, poszłam do przedpokoju i wróciłam z reklamówką, do której zapakowałam tę uszminkowaną koszulę, kiedy jechałam do przyjaciółki. Wytrząsnęłam ją z obrzydzeniem na kołdrę przed jego oczami.
– Nic z tego nie pojmuję – bąknął zdumiony.
– Coś podobnego! – zaśmiałam się sarkastycznie. – A tych karminowych usteczek może też nie pamiętasz? To pewnie krasnoludki porwały z domu twoją koszulę, a potem podrzuciły z powrotem do kosza, ale już z tą ozdóbką? – piekliłam się.
– O czym ty mówisz, Misiu?
– O tym – podsunęłam mu pod nos uszminkowany kołnierzyk. – Po cholerę wrzuciłeś to gówno do kosza?
Wyraźnie zbladł i dłonie zaczęły mu drżeć.
– Może mnie oświecisz, gdzie się szlajałeś, kiedy rzekomo byłeś w biurze rachunkowym.
– Mogę się wytłumaczyć z każdej minuty, przysięgam – szepnął.
– No to słucham.
– Na 15 byłem umówiony z księgową. Z powodu piątkowych korków, bo „słoiki” jechały do domów, dotarłem na 15.15. Wyjąłem faktury. Położyłem na biurku i poprosiłem o coś zimnego do picia. Nie było już pani Marty zajmującej sąsiednie biurko. Nasza księgowa podała mi colę, a ja tak niefortunnie chwyciłem szklankę, że jej zawartość wylądowała na mojej koszuli.
– Ojej, bidulek. Od kiedy to jesteś taki niezdarny? – zakpiłam.
– Wtedy księgowa – ciągnął Piotrek – zaproponowała, że zapierze koszulę. Zdjąłem ją, na szczęście miałem na sobie podkoszulkę, nie musiałem świecić klatą… Potem księgowa poszła do pokoju socjalnego, gdzie włączyła żelazko, żeby podsuszyć koszulę, abym nie musiał wracać w mokrej. Wiedziała, że byłem umówiony na spotkanie z nowym klientem.
– Popatrz no, jaka troskliwa kobitka – zasyczałam jadem.
– A wiesz, ona od pewnego czasu nieco dziwacznie się zachowywała. Żegnała się ze mną przeciągle, zaglądała mi w oczy. Bagatelizowałem to. Zwłaszcza że do tej pory zawsze obok była pani Marta. Muszę się jednak przyznać, że zaczęło mnie to niepokoić. Szczególnie odkąd dowiedziałem się, że księgowa niedawno się rozwiodła… Jej zachowanie irytowało mnie coraz bardziej, ale obiecałem sobie, że do końca roku wytrzymam, bo była zaangażowana w wiele spraw z klientami i trzeba je było doprowadzić do końca.
– I nie powiedziałeś mi o tym? – spojrzałam na niego sceptycznie.
– Nie chciałem ci o tym mówić, żebyś się nie denerwowała. A tu masz, taki numer mi wycięła… Wczoraj, kiedy krzyknęła: „gotowe, może pan wkładać koszulę, jest sucha”, powiesiłem marynarkę, którą miałem zarzuconą na podkoszulek i wszedłem do łazienki. W drzwiach podała mi koszulę. Wtedy pyk, i zgasło światło. „Ojej!” – krzyknęła. – „Poszły korki. Pewnie żarówka w łazience się przepaliła”. Wkładałem koszulę w półmroku, bo przez świetlik wpadało do łazienki odrobinę światła z korytarza. Wskoczyłem od razu w marynarkę, bo już byłem przez tę przygodę z colą spóźniony. Pożegnałem się i popędziłem do samochodu. 15 minut później siedziałem u klienta. I to tyle, przysięgam.
Wspólnie rozwiązaliśmy problem
– I sądzisz, że twoja relacja przekona mnie, że nie masz z tym babskiem nic wspólnego?
– Ależ mam! Prawie od dwóch lat prowadzi księgowość firmy. Musiała wszystko wcześniej zaplanować. I szklankę tak mi podała, żebym się oblał, i miała czas, kiedy prasowała, aby zapaskudzić kołnierzyk, i z tymi korkami też coś wymodziła, żebym tego nie zobaczył. Czy myślisz, że byłbym takim kretynem, aby przynosić do domu dowód mojej winy? Misiu! – jęknął.
– Nie wiem – bąknęłam.
– Uspokój się i posłuchaj: większość klientów, których ona obsługuje, to kobiety lub mocno sędziwi panowie.
– Tylko ty jeden jesteś w odpowiednim wieku do wzięcia – zakpiłam.
– Ona to wszystko ukartowała. Wysłała gdzieś panią Martę…
– Bożenka też tak przypuszczała.
– Widzisz! Masz rozsądną przyjaciółkę i… lojalną, bo i inna by cię jeszcze podpuściła i nakręciła przeciwko mnie.
– Nie ciesz się, nie ciesz – mruknęłam. – Przypuśćmy, że było tak, jak opowiedziałeś.
Łaskawie pozwoliłam Piotrkowi zaprosić się na obiad do naszej ulubionej knajpki. Pomyślicie, że jestem naiwna, bo dałam się przekonać, że to był chwyt księgowej, aby nas skłócić. Ale kiedy dowiedziałam się od znajomych, którzy polecili Piotrkowi to biuro rachunkowe, że często wypytywała ich księgową o nasz związek, uwierzyłam mu. Aby jednak nie czuł się tak łatwo rozgrzeszony, wracałam od czasu do czasu do tematu – pół żartem, pół serio.
Moja przyjaciółka znalazła Piotrkowi inne biuro rachunkowe. Dotychczasową księgową zaprosiliśmy na pożegnanie do restauracji. Ona – mimo że siedziałam obok, zzuła pantofel i próbowała gołą stopę położyć mężowi na łydce. Niestety, trafiła w moją nogę. Podskoczyłam, a ona przewracając oczami, szepnęła:
– Przepraszam, strasznie pieką mnie stopy, nie wiem, co zrobić z nogami.
Załóż sobie na szyję – pomyślałam, ale uśmiechnęłam się tylko ironicznie.
Gdyby nie Bożena, pewnie zrobiłabym mężowi awanturę i masę głupstw powiedziała. Ale dzięki rozmowie z nią wyciszyłam się i wspólnie rozwiązaliśmy problem… Czasem warto poczekać, zanim wyciągnie się karabin.
Czytaj także:
„Kochałem Ninę, ale ona potraktowała mnie jak zabawkę. Na szczęście mam nasze wspólne zdjęcia, na pewno zaciekawią jej męża”
„Dzieci od lat żyły jak pies z kotem, bo poróżniły je pieniądze. Dopiero moja wymyślona choroba zakopała ich topór wojenny"
„10 lat temu mój kochanek zginął w wypadku, który ja spowodowałam. Każdego dnia drżałam, że jego żona zapragnie zemsty”